piątek, 2 marca 2018

Kronika Daisy

10. Gwałtowna

Ubrana w niemal przezroczystą, falbaniastą suknię z fiołkowymi ramiączkami, oparłam się całym ciężarem swojego ciała o chłodne, metalowe drzwi z wykrojonym kołem tuż nad klamką. Jakaś wewnętrzna siła zażądała, abym weszła do środka nieznanego pomieszczenia i po kilku sekundach dłużących się niczym godziny, pchnęłam chłodne wrota. Nie wiedziałam gdzie jestem, a nawet i nie widziałam — mogłam się zaledwie domyślać. Wszelkie próby skupienia się bądź wyostrzenia wzroku na rzeczach niedyktowanych przez niewidzialne moce, kończyły się niepowodzeniem.
Znalazłam się w dużej łazience, przypominającej taką z filmów o nocnych klubach, w których panny lekkich obyczajów robiły wiadome rzeczy obcym mężczyznom w szczelnie zamkniętych kabinach. Nim zdołałam w pełni dostrzec znajdujące się w pomieszczeniu szczegóły, minęło parę chwil, wypełnionych długimi, pełnymi oddechami.
Nagle jasnoszare drzwiczki prowadzące do jednego z kilku sedesów otworzyły się i wyszedł z nich Morty, jedną ręką podpierając czoło, drugą zaś kurczowo trzymając się plastikowych zawiasów.
Nasze oczy się spotkały, a było to spojrzenie obce, wypełnione masą nieznanych mi uczuć, których istnienia nigdy u siebie nie zarejestrowałam.
Morty wykonał kilka kroków w moim kierunku, a następnie, w ciszy, oparł ręce po obu stronach moich bioder, na ciemnym łazienkowym blacie, na którym znajdowały się także białe umywalki. Wstrzymałam powietrze i wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy, przełknęłam gorączkowo ślinę.
Z głośnika znajdującego się w rogu obszernego pomieszczenia zaczęła lecieć piosenka ,,I’m Like a Bird” śpiewana głosem Falknera. Poddałam się jej powolnemu, leniwemu rytmowi, a kiedy Morty splótł palce swoich dłoni z moimi i zaczął przybliżać swoją twarz do mojej, mimowolnie przymknęłam oczy.
I w momencie, gdy poczułam mrowienie na ustach, przedsmak pierwszego muśnięcia, najdziwniejszego pocałunku w moim życiu, coś zaświergotało mi w głowie i zrobiło to na tyle głośno i mocno, że ocknęłam się mimowolnie jak na raptowne pstryknięcie palcami. Bo przecież nigdy nie miałam fiołkowej sukienki i z pewnością nigdy nie byłam w żadnym klubie, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie rozmawiałam bliżej z samym Morty’m, nie wspominając o jakichkolwiek zbliżeniach.
Obraz przed moimi oczami zamigotał, a specyficzna otoczka zasilana niewiadomym źródłem zaczęła zanikać. Skierowałam wzrok na swoje nogi, na których znajdowały się czarne spodnie, do kolan zakryte szarą, pożyczoną z szafy bluzą. Zakręciło mi się w głowie, więc wyciągnęłam ręce w bok, szukając jakiegokolwiek oparcia. W końcu trafiłam na duże, grube drzewo, do którego natychmiast się przysunęłam, a następnie uniosłam wzrok ku górze.
Spojrzałam na Morty’ego z wciąż szybko bijącym sercem i trzęsącymi się dłońmi. Między palcami, w miejscu, gdzie nasze dłonie wcześniej się splatały, czułam przepływający pot.
Nasze oczy spotkały się.
Czy widział to samo co ja?
Nie byłam pewna co dokładnie czuję i jakie w tym momencie jest moje indywidualne stanowisko. Nie czułam nic do Morty’ego, nie chciałam nic do niego czuć i zupełnie nie rozumiałam, dlaczego taka sytuacja rezonowała w mojej głowie. Dziwna otoczka związana z jakimikolwiek śladami klubowej ubikacji zniknęła, a my staliśmy w znacznej odległości od siebie i nie wydaje mi się, abyśmy wcześniej byli bliżej.
Iluzja.
Nagle zza pobliskiego krzaczka wyłoniła się złapana kilka godzin temu Misdreavus, i, goniona przez zdenerwowanego Sableye’a Morty’ego, uciekła w innym kierunku.
— Wszystko w porządku? — zapytał Falkner, kładąc dłoń na ramieniu Morty’ego. Ten podskoczył z zaskoczenia tak wysoko, że uderzył głową o gałąź znajdującego się nad nim drzewa. Fal spojrzał na niego jak na idiotę. — Nie ruszaliście się przez jakieś trzy minuty.
Misdreavus zaniosła się głośnym śmiechem, latając pomiędzy nami wesoło i ciesząc się, jak gdyby zrobiła nam kawał stulecia. Zupełnie nie zwracała uwagi na Sableye’a, który bezskutecznie próbował jej dosięgnąć.
Morty wziął głęboki wdech i odwrócił swój wzrok. Dziwne uczucie zaczęło mnie opuszczać.
No, to na tyle.
— Mogłabyś uspokoić swojego Pokemona, skoro już zdecydowałaś się go złapać — warknął kąśliwie, ignorując zapytanie przyjaciela.
— A od kiedy to denerwują cię Pokemony duchy? — wyrwał zdziwiony Falkner, nieumyślnie stając po mojej stronie.
Biedak nie miał bladego pojęcia, co się właśnie wydarzyło.
— Schowaj ją do Pokeballa — syknął lider, wskazując na moją podopieczną.
Zaskoczył mnie wyraźnie podkreślony, rozkazujący ton jego wypowiedzi.
— Nie — wyrwałam impulsywnie. Nie lubiłam, gdy ktoś wydawał mi polecenia.
Owszem, Misdreavus zachowała się beznadziejnie i miałam jej za złe robienie ze mnie królika doświadczalnego dla śmiesznej iluzji, ale nadal chciałam ją chronić, a nie więzić.
Książę Ciemności obdarował mnie pełnym wyższości spojrzeniem.
— Nie chcę, aby coś takiego znów się powtórzyło — rzekł beznamiętnie, a potem ominął zarówno mnie, jak i zaskoczonego Falknera i skręcił na ścieżkę prowadzącą do Ecruteak.
— Uwierz mi, Morty, ja też — burknęłam pod nosem, ale już mnie nie usłyszał.

Falkner nie zadawał zbędnych pytań, choć domyślił się, że coś rzeczywiście między nami zaszło. Ja przez resztę drogi pozostałam milcząca, po prostu myśląc o tym, dlaczego sytuacja potoczyła się tak, a nie inaczej. Bo o ile z Fal’em potrafiłam rozmawiać i dojść do pewnego rodzaju obopólnego porozumienia, tak przy Morty’m kwestia ta pozostawiała wiele do życzenia. Okej, mógł być w stosunku co do mnie nie do końca otwarty, akceptowałam to, bo nie jestem niczyim powiernikiem, a i wyrocznia byłaby ze mnie kiepska. Tyle, że kiedy byliśmy we trójkę, potrafił ze mną normalnie rozmawiać, ba, umieliśmy wyciągać wnioski z dopiero co odkrytych faktów i zgłębiać kolejne tajemnice, ale sam na sam… choćby skały srały, nie dało się. Dlaczego taka iluzja nie mogła przydarzyć mi się z Falknerem? Szybciej oboje obrócilibyśmy ją w żart, a przynajmniej ja bym to zrobiła, a sam lider… cóż, zapewne zacząłby zastanawiać się, czy ów łazienka nie należy przypadkiem do jakiejś bazy Teamu Rocket i snułby na ten temat zagadkowe teorie.
Westchnęłam cicho i wsadziłam ręce do kieszeni ciepłej bluzy. Wybiegliśmy z Violet tak szybko, że nie zdążyłam zmienić ubrań na swoje własne. Dopiero po opuszczeniu miasta, duchowy lider wytłumaczył, że grupa Rocketsów biegała szaleńczo po mieście i przeszukiwała wszystkie domy, przez co pomyślał, że z pewnością Kavdil mnie oszukał i wrogi Team chce dopaść właśnie nas.
Dopiero po moich wyjaśnieniach Morty zorientował się, że sługusy Giovanni’ego szukali tylko Misdreavus; a po masie przekleństw wyrzucanej przez każdą z naszych… trzech stron, opowiedziałam liderom dokładnie o rozmowie z Kavdilem. Oczywiście zmartwili się złożoną mi propozycją dołączenia do oddziałów wroga, ale poza tym zareagowali całkiem w porządku.
— Zaraz będziemy w Ecruteak — zakomunikował Falkner, gdy drzewa przed nami zaczęły ustępować ozdobnym dachom, które były wsparte na belkach poziomo leżących na powale; umieszczone na rogach budynków figury smoków i innych ceramicznych kształtów ukazywały już z tak dalekiej odległości bajeczny urok miasta.
— Szybko dotarliśmy — stwierdziłam, patrząc na wystawną bramę, za którą stały w rządkach grandilokwentne, kwadratowe lampiony.
— Tak to jest, jak Matsavel pędzi na skróty — rzucił Falkner z głębokim westchnieniem, choć nie wydawało mi się, aby miał to przyjacielowi za złe.
— Zaczekajcie — rzekł Morty z mocą i wyciągnął rękę w bok (z racji, że szedł przede mną i Fal’em), by zablokować nam kolejny krok do przodu. Następnie odwrócił głowę i zwrócił się do przyjaciela: — No kto jak kto, ale żebyś i ty stracił czujność?
Ptasi lider otrząsnął się, kompletnie nie dając po sobie poznać, że z pewnością w jakimś stopniu zabolała go ta, niestety, trafna uwaga. Przez krótką chwilę analizował wzrokiem cały teren. Skupił się na samej bramie Ecruteak, która wyrastała kilkadziesiąt metrów przed nami.
— Powinniśmy iść bliżej krawędzi ścieżki — stwierdził nagle, po dostrzeżeniu niewielkiej grupy Rocketsów u wybrzeża miasteczka.
— Albo ukryć się w krzakach jak ten chłopak — rzucił Morty beznamiętnym tonem.
Co.
— Jaki chłopak?
Wraz z Falknerem automatycznie zwróciliśmy się w kierunku wskazywanym przez lidera. Po drugiej stronie ścieżki, w stojących nieopodal niej krzaczkach, dostrzegliśmy czubek czerwonej czapki z daszkiem oraz dwa, wystające aż do korony drzew dłonio—podobne ogony.
— Gold? — zapytał zdziwiony Falkner i zamrugał kilkukrotnie dla upewnienia się, że rzeczywiście nie ma żadnych omamów. ,,Czapka” poruszyła się na dźwięk jego głosu i chwilę potem niewielka głowa nastolatka pojawiła się pośrodku krzewu.
— Falkner! — zawołał, a po zdaniu sobie sprawy, jak głośna była jego reakcja, szybko zakrył twarz dłonią i przekręcił oczyma. — Chodźcie!
Wykorzystaliśmy chwilę, podczas której Rocketsi oddalili się od drogi prowadzącek do miasta i wbiegliśmy w zieleń, która skutecznie zamaskowała nasze istnienie.
Przynajmniej na chwilę.
— Kopę lat! — Uśmiechnął się nieznajomy, patrząc wesoło na liderów i najpewniej ciesząc się, że w obecnej sytuacji stoją oni przed nim, nieporwani przez Team Rocket, cali i zdrowi. Miał na głowie burzę czarnych włosów, a jego złote oczy jarzyły się figlarnym blaskiem. Uścisnął rękę najpierw Falknera, a następnie Morty’ego. Obydwaj zdawali się go znać.
— Jestem Gold — powiedział do mnie chłopak z uśmiechem, a ja przedstawiłam się cicho, gdy podaliśmy sobie dłonie. — A to jest Ataro — dodał, wskazując na fioletową małpkę, której długie ogony dane mi było zobaczyć już wcześniej.
Ten Pokemon…
— To Ambipom — wyprzedził moje myśli Falkner. — Nie wiedziałem, że ewoluował.
Gold zaśmiał się.
— Ano jakoś tak wyszło.
— Co tu robisz? Jak przetrwałeś? — zaczął zagadywać go pytaniami lider, a ja w tym czasie poczułam nieprzyjemne uwieranie w kieszeni, w której znajdowały się Pokeballe. Westchnęłam, wypuszczając spragnioną Abrę na zewnątrz. I tak długo siedziała w zamknięciu.
— Muszę przejść przez Ecruteak, aby ruszyć dalej — odpowiedział Gold na pierwsze pytanie, a była to najbardziej wymijająca odpowiedź w historii wymijających odpowiedzi. Uśmiechnął się do mojej podopiecznej, która zaczęła bawić się z Ataro. — A z przetrwaniem… To akurat dość długa historia i średnio przyjemna — dodał z nerwowym śmiechem.
— A gdzie teraz zmierzasz i po co?
Gold pokręcił głową.
— Nie mogę wam powiedzieć — stwierdził smętnie. — Ale ma to związek z planem uwolnienia Blue.
Wypowiedzenie na głos imienia mistrza Kanto zadziałało na mnie niczym zastrzyk adrenaliny. Momentalnie wróciły do mnie wspomnienia związane z dziennikiem Giovanni’ego i cała sytuacja o której opowiadali mi liderzy.
— Wiesz gdzie go przetrzymują? — spytał Morty, dotychczas niezabierający głosu. Oparty o pień drzewa przyjął swoją firmową pozę, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i jedną nogą ugiętą w kolanie.
— Pracuję nad tym – odburknął Gold. Jego złote oczy zamigotały. — A raczej… Red nad tym pracuje.
— Red żyje? — zapytał Falkner wyraźnie niedowierzając. — Nie dorwali go Rocketsi? Masz z nim kontakt? Jest cały i zdrowy?
— No… Nie do końca.
Niezręczna cisza, która zapanowała po jego słowach, dała nam do zrozumienia, że chłopak nic więcej na ten temat nie może powiedzieć.
Naprawdę, zaczęły mnie męczyć te wszystkie tajemnice.
— To jego czapka, prawda? — spytał w końcu Falkner z wyraźnie zmrużonymi oczyma. Czerwono—biały cap wyglądał na nieco brudny. — Twoja była żółta.
Gold otworzył usta, by odpowiedzieć, ale wyprzedziłam go:
— W takim razie jak go poznałeś? — wyrwałam. — Skoro znałeś Ataro jako Aipom? I skoro czapka się nie zgadza? Przecież w krzakach był widoczny tylko jej czubek.
Falkner wzruszył ramionami z uśmiechem.
— Strzelałem — stwierdził. — Może po prostu wydawałeś mi się najbardziej prawdopodobny — zwrócił się bezpośrednio do Golda.
Potem rozmowa potoczyła się już bezproblemowo, powiedzieliśmy chłopakowi, że zmierzamy do Ecruteak, by sprawdzić stan sali Morty’ego i, oczywiście, by szukać kolejnych wskazówek. Obiecałam sobie, że gdy tylko znajdziemy się w trójkę, spytam liderów o rzekomego Reda i o to, w jaki sposób zamieszany jest w Przejęcie.
— Nie, nie, dajcie spokój — jęknął Gold po kolejnej próbie wydobycia z niego informacji na temat Blue. — Naprawdę, wiem, że nie jesteście wrogami, ale włączanie was w to wszystko w tym momencie nie ma najmniejszego sensu.
— Nawet jeśli moglibyśmy pomóc? — wyrwałam prędko.
— W czym moglibyście pomóc? Dam sobie radę, uwierzcie.
— Mamy dziennik Giovanni’ego — wyrzuciłam prędko, a ułamek sekundy później Morty otaksował mnie przenikliwym spojrzeniem.
— Co… — Gold był wyraźnie zaskoczony. — Ten przez który Blue...
— Tak, właśnie ten — odparł Falkner z westchnieniem, chyba nie do końca zachwycony, że zdradziłam jeden z naszych sekretów. — Ale to nie tak jak myślisz. Nie ukrywamy go przed nikim, nawet nie mamy po co, bo po prostu nic w nim nie ma. A raczej… Nie ma w nim nic co mogłoby się teraz przydać.
— Moglibyście mi go pokazać?
Falkner z Morty’m związali się spojrzeniami, prowadząc ten swój tryb niewerbalnej konwersacji, którego poznałam przy naszym pierwszym spotkaniu. W końcu duchowy lider sięgnął do kieszeni i podał Goldowi pomarszczony na grzbiecie notatnik. Chłopak przez kilka chwil kartkował go, po czym finalnie oddał Morty’emu.
— Dzięki za zaufanie — powiedział bardzo poważnym, wręcz niepasującym do niego tonem. Od razu po tych słowach natychmiast się rozpogodził i poprawił nieco opadającą czapkę. — To co, idziemy do miasta?
Abra i Ataro przestali się gonić i spojrzeli na nas, jakby wyczuli, że pora ruszać.
— No, w końcu musimy.
Zważywszy, że Golda spotkaliśmy przed samym wejściem do Ecruteak, do bramy pozostało nam plus minus trzydzieści pięć metrów. Szliśmy ukryci w krzewach, na kucki, patrząc na maleńką, otwartą bramę. Przez kilka chwil musieliśmy pozostać nieruchomo, gdyż jakiś Rockets wyjeżdżał z miasta na motorze.
— Dwóch stoi przy bramie — zakomunikował Falkner. — Jak się dostaniemy?
— Zajmę się tym — oświadczył Gold i wyszczerzył się szeroko do swojego Pokemona. — Ataro, mógłbyś?
Pokemon dobiegł do muru i przeskoczył zwinnie nad bramą, odpychając się swoimi ogonami. Następnie za ich pomocą uderzył z impetem w głowy dwóch Rocketsów, nim zdążyli zareagować na nagły atak. Kiedy uderzyli się o samych siebie, automatycznie padli na ziemię.
— No — wyszczerzył się Gold — to chyba droga wolna, nie?
— Taa, tylko wrzućmy tych dwóch w jakieś krzaki.
Morty wyciągnął Pokeballa z Sableye’m, który zajął się zamaskowaniem naszej czwórki. Nie mógł tego zrobić wcześniej, gdyż Pokemon… cóż, czynił nas niewidzialnymi przez pewien czas, jednak nie tworzył z nas istot nieprzenikalnych. A Rocketsi stali w bramie więc tak czy siak trzeba było ich wyeliminować.
— Pójdziemy pod salę najszybszą możliwą drogą — stwierdził lider. Nikt nie oponował. Wątpiłam, że wśród nas jest jakakolwiek inna osoba, tak dobrze znająca Ecruteak.
Mimo przyodzianych w łachmany mieszkańców i Rocketsów czyhających za każdym rogiem, miasto było naprawdę bardzo ładne. Między hutongami z ozdobnymi dachami, znajdowały się porozwieszane nitki z kolorowymi, papierowymi lampionami, choć niestety, połowa z nich była zniszczona. W południowo—zachodniej części Ecruteak znajdowały się ruiny po spalonej wieży, zaś po drugiej stronie miasta można było spostrzec jej wciąż stojącą bliźniaczkę.
Morty przystanął w ciemnym zaułku, za kupą rozrzuconego gruntu i zbitymi, niskimi budynkami, które przez swoje niskie dachy sprawiały, że tutejszą glebę otaczał mrok. Drzwi do sali znajdowały się kilka metrów przed nami, lecz lider nie ruszał się.
Dlaczego?
— Możesz już wyjść — mruknął z wyraźnym grymasem, czemu zawtórował cichy, kobiecy śmiech.
Chwilę potem z mroku wyłoniła się szczupła postać niewiele wyższa ode mnie. Ciężko było mi to przyznać, ale nigdy nie widziałam tak pięknej dziewczyny. Miała bladą, wręcz porcelanową twarz, pełne usta i fiołkowe oczy podkreślone grubymi rzęsami. Jej długie czarne włosy spływały prostymi, lśniącymi pasmami niemal do pasa. Bluzka, którą miała na sobie idealnie wpasowywała się w klimat Ecruteak. Z półokrągłym dekoltem, mocno przylegająca na dużych piersiach, szeroka na ozdobnych rękawach i w pasie. Utrzymana w kolorach ciemnej czerwieni z fioletowymi zdobieniami. Tworząca idealne uzupełnienie z czarnymi, obcisłymi spodniami i równie ciemnymi butami na obcasie.
— Miło was widzieć, chłopcy — powiedziała melodyjnym, pewnym głosem, zwracając się do liderów. Uśmiechnęła się w dość… usilny sposób. Następnie spojrzała na naszego nowego kolegę. — Witaj, Gold.
— Siemasz, Yuzu – odpowiedział jej z wyjątkowo szczerym uśmiechem.
— Oh! — Bystre spojrzenie dziewczyny powędrowało w moim kierunku. Sztuczny uśmiech wciąż nieznikający z jej twarzy, upewnił mnie w przekonaniu, że jej kolejne słowa nie będą szczególnie miłe. — Nie wiedziałam, że moi najbliżsi przyjaciele podróżują… z dodatkowym balastem!
Zacisnęłam usta w wąską linię, nie do końca zachwycona, że liderzy nie postanowili w żaden sposób zaprzeczyć.
— Daisy Ambler. — Wyciągnęłam ku niej rękę, jednak ona spojrzała na nią zaledwie kątem oka i nadal bezczelnie się uśmiechając, skinęła nieznacznie głową.
— Ja się przedstawiać raczej nie muszę, bo skoro — rzuciła przenikliwym wzrokiem na bluzę, którą miałam na sobie — jesteście ze sobą tak blisko, to najpewniej słyszałaś o mnie to i owo.
Zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc zagadkowe nawiązanie.
— To długa historia, Yuzu — syknął Morty z dłonią przyciśniętą do twarzy. Jego lekko poddenerwowany ton szczerze mnie zaskoczył. Lider wydawał się także… zażenowany?
Nagle coś mi zaświtało i połączyłam fakty. Czyli ta bluza z szafy we Violet…
— Nie słyszała — włączył się do rozmowy Falkner, przerywając moje przemyślenia. Nawet on wydawał się lekko spięty, choć chyba nie chciał, aby było to po nim widać. — Nie opowiadaliśmy nic Daisy na twój temat, przykro mi.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, jakby mocno zdziwił ją ten stan rzeczy i jakby nie wydawała się z tego faktu szczególnie zadowolona.
O co jej, do cholery, chodziło?
— W takim razie mój błąd — oświadczyła po krótkiej chwili uroczystym, formalnym tonem. — Nazywam się Yuzuria Sayozuki. Przed Przejęciem znana byłam jako Wicemistrzyni Koordynatorów w regionie Johto, główna tancerka w ecruteańskim teatrze oraz — tu na jej twarz wpełzł pełen wyższości uśmieszek — była narzeczona Mortiela Matsavela.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a moje serce raptownie zagalopowało.
Gold zagwizdał.
— Nie byłaś moją narzeczoną — warknął prędko Morty, widząc moje osłupiałe spojrzenie. Jego podbródek wyraźnie zadrżał, zdradzając jakąś wewnętrzną słabość. — Mogłaś być — dodał oschle, niemal z wyrzutem i automatycznie odwrócił wzrok.
Yuzuria przekręciła oczami krzywiąc się, a co najśmieszniejsze, nawet robiąc to wyglądała najpiękniej na świecie.
Zazdrość zżerała mnie od środka. W przydługiej bluzie, brudnych spodniach i nieułożonych włosach poczułam się jak gówno. Nie mogłam się z nią równać.
— Drobne niedopowiedzenie z mojej strony. — Machnęła ręką w kierunku domniemanego ,,narzeczonego” i kontynuowała, tym razem wbijając przenikliwy wzrok w moją twarz. — Obecnie zajmuję się organizacją ruchu oporu wobec naszego nieujarzmionego najeźdźcy. Jestem też łącznikiem pomiędzy wciąż walczącymi regionami.
Nie miałam zielonego pojęcia, że istnieje jakikolwiek ruch oporu.
Falkner obdarował mnie spojrzeniem o treści ,,Mieliśmy ci wszystko powiedzieć!”, ale niczego to nie zmieniało. Przecież byłam z nimi szczera, mówiłam im o każdej pierdółce jaka wpadła mi do głowy. Dlaczego więc oni nie mogli zrobić tego samego, a o tak istotnych rzeczach musiałam dowiadywać się od osób trzecich?
— A ty? — zagaiła Yuzu, przywracając moje myśli do rzeczywistości. Obdarowała mnie pełnym wyższości spojrzeniem, którego miałam już serdecznie dosyć. — Kim jesteś? Bo chyba reprezentujesz coś poza własnym nazwiskiem?
— Nie jestem nikim specjalnym — odpowiedziałam pewnie, z równie sztucznym co ona uśmiechem. — A już na pewno nie kimś, kto w czasach wojny i ciągłej ucieczki ma na tyle duży tupet, aby przechwalać się niezdobytym tytułem i odrzuconym pierścionkiem.
Morty wraz z Goldem zamarli z szeroko otwartymi oczami, natomiast Falkner, o dziwo, zakrył dłonią usta jakby powstrzymywał chichot. Mi do śmiechu było daleko. Na wszystkie cholerne myśli dotyczące spotkania jakiejkolwiek reprezentantki płci żeńskiej musiałam trafić akurat na zadufaną w sobie landrynę.
— Prawdę mówiąc...
— Odpuść sobie, mam cię gdzieś. — Machnęłam na nią ręką, odwróciłam się w kierunku drzwi i spojrzałam na liderów. Złość związana z kolejnymi zatajonymi przede mną informacjami kotłowała się we mnie i miałam wrażenie, że lada moment wykipi. — Możemy wejść do środka?
Yuzuria zagrodziła mi drogę.
— Ja z tobą nie skoń…
— Ale ja z tobą skończyłam — przerwałam jej chamsko z zaciśniętymi zębami. — Nie mam zamiaru się przed tobą płaszczyć i nie będę zachowywać się fair do osoby, która podejmuje żałosne próby podporządkowania wszystkiego pod siebie. Możesz być kim chcesz dla liderów, ale mnie w to nie wciągaj. A teraz z łaski swojej zejdź mi z drogi i niech do ciebie dotrze, że przedstawienie się skończyło. A ja biletów nie kupowałam.
Cisza, która nastała po moich słowach przywołała nieprzyjemną atmosferę, którą można było ciąć nożem. Wciągnęłam głęboko powietrze i zdałam sobie sprawę, że chyba odrobinę przesadziłam. Ataro opuścił ogony i wpatrywał się we mnie niepewnie, a liderzy wraz z Goldem obserwowali tę sytuację nieco wytrąceni z równowagi. Dawno nie byłam tak poddenerwowana i nie miałam przed innymi wybuchów emocji. Do tej pory starałam się dusić wszystkie negatywne odczucia w sobie… A oto efekt.
Otworzyłam już usta, aby wydukać jakieś choćby połowiczne przeprosiny, ale wyrósł za mną Morty i pstryknął palcem w drzwi sali, które otworzyły się na oścież.
A potem minął mnie, Yuzurię i wszedł do środka. A ja w końcu nie odezwałam się już do byłej—niebyłej dziewczyny Księcia Ciemności i świadomie unikałam jej wzroku.
Morty nie był zaskoczony urwanym zamkiem nad klamką. Najpewniej zdawał sobie sprawę, że przecież Team Rocket szukał nas po całym Johto, więc logiczne, że musiał być także i tutaj.
Ogromna sala utrzymywana była w ciemnych kolorach, różnych odcieniach fioletu, granatu i oczywiście w samej czerni. Wypełniona szarym, gęstym dymem sprawiała wrażenie, jakby od lat nikt nie wpuścił tu świeżego powietrza.
— Gengar, wchłoń to — mruknął Morty beznamiętnie, po czym rzucił Pokeballem, z którego wyłonił się jeden z jego podopiecznych. Po wypełnieniu polecenia pomieszczenie stało się o wiele bardziej widoczne. Wcześniej ukryte, niewielkie niebieskie lampki, nie ujmowały sali tajemniczego klimatu. Podobało mi się to. Utkwiłam wzrokiem w sylwetce Morty’ego, który stał do mnie plecami. Czy to on zaprojektował wygląd tego miejsca?
— Ruch oporu ma swój niewielki oddział także tu, w Ecruteak — zaczął mówić Falkner, zwracając się bezpośrednio do mnie. Domyśliłam się, że ma na celu załagodzenie sprawy odnośnie nie poinformowania mnie o istnieniu organizacji. — Znajduje się w podziemiach i ma dwa wejścia. W tej sali oraz na wschodniej granicy miasteczka, za bramą, w lesie. Stacjonuje tu niewielki oddział, zaledwie około sześćdziesięciu osób, jednak szczycić się może posiadaniem kilku wysoko wykwalifikowanych pielęgniarek, zajmujących się genetyką Pokemonów.
Coś mi zaświtało.
— Czekaj — przerwałam mu. — A więc mówisz, że w tych podziemiach znajdują się pielęgniarki, które byłyby w stanie stwierdzić, czy na moim Pokemonie przeprowadzano eksperymenty?
Pomyślałam o dopiero co schwytanej Misdreavus i ataku, który potrafiła wykonać.
Pomyślałam też o Iluzji, którą wyczarowała kilka godzin temu...
— Naturalnie — oświadczyła Yuzuria, która po sytuacji sprzed kilku minut, postanowiła zabrać głos. Mina którą mnie obdarowała, świadczyła o tym, że dla niej ta informacja była najbardziej oczywista na świecie. — Tamtejsze siostry bardzo często pracują przy skrzywdzonych Pokemonach.
Otworzyłam usta z zamiarem kłócenia się o to, że de facto Misdreavus na skrzywdzoną nie wygląda, ale zamknęłam je, nim z mojej krtani wydobyła się choćby głoska.
— Innymi słowy, mamy co robić przed opuszczeniem miasta — powiedział Falkner i uśmiechnął się przy tym do mnie, a z racji, że jego uśmiech był nadzwyczaj zaraźliwy, poczyniłam to samo.
— Tak więc któryś z was może wskazać koleżance drogę, w końcu obaj ją znacie — powiedziała Yuzuria unosząc jedną brew do góry i uśmiechając się kącikami ust. Falkner z Morty’m spojrzeli po sobie, lecz żaden się nie odezwał. Gold parsknął śmiechem patrząc na ich nieporadność, zaś dziewczyna westchnęła teatralnie i rozłożyła ręce. — Przykro mi, chłopcy. Ale jeśli mamy zamiar się pośpieszyć, to przynajmniej jednemu z was muszę przekazać to, czego się dowiedziałam i jakie są dalsze plany.
Musiałam dokonać wyboru.
— W takim razie wybacz, Morty — zaczęłam, a z każdym kolejnym słowem czułam jak głośno uderza moje serce — ale traktowałeś mnie dzisiaj jak gówno, więc pójdę z Falknerem.

1 komentarz:

  1. Ha! Zgadałam, że iluzja!

    Yep, kocham Falknera. Nie ma nic lepszego niż przyprawianie Mortych o zawał i guzy. XD

    "- Nie (...) Nie lubiłam, gdy ktoś wydawał mi polecenia." Ophelia approves. UvU

    Co Ci tam we łbie kiełbie, Morty... Co Ci tam kiełbie...

    "choćby skały srały" kradnę. XD

    Falkner jest fanem teorii spiskowych. Wydało się. :O Nikogo nigdy więcej nie oszukasz, Fal.

    W ogóle, Morty/Falkner to ultimate BrOTP, fight me. I'll go down with this (friend)ship.

    Yeah, Gold/Ethan, my boy. <3

    MY BOY BLUE/GREEN, CO ONI MU ROBIĄ? JAKIM PRAWEM. WHAT.

    Achaaaa, Red, what the heck.

    1. ATARO, HECK YEAH, THAT'S MY 'MON.
    2. Gold, u smart (mischievous) cookie, u. <3

    Yuzu jakaś podejrzana. >>>>___>>>>

    Gold to ja U-U

    Falkner to ja. I-I

    Welp, Daisy, znam ten ból. :/ Jak za długo niektóre rzeczy ciśniesz, to postronni mogą nieźle oberwać. Dlatego zwykle unikam wtedy przez jakiś czas kontaktów międzyludzkich. :V

    Yuzu, u bycz. Ale postać ciekawa, nie ukrywam. U-U

    Daisy - 1, Morty - 0
    XD

    POLECAM SIĘ, HON, POLECAM. NIECH MA MAKSYMA ŻYCIOWA BĘDZIE DLA CIEBIE INSPIRACJĄ. XD

    Anyway, jestem tak nietwórcza, gdy chodzi o komentarze. ;...; Powinnam się bardziej postarać, ale piszę tu z przerwami, więc, ugh, już się poddam i rzucę coś konkretniejszego jutro, jak przeczytam 11.
    Love ya, hon. ;V

    OdpowiedzUsuń