piątek, 2 marca 2018

Kronika Daisy

11. Cierpiąca

Gold pożegnał się z nami i oświadczył, że zmierza w kierunku miasta Olivine. Będzie tam kontynuował plan odnalezienia Blue.
Niestety, nie zdradził nikomu nic więcej.
Przed opuszczeniem bram miasta zażartował przy mnie i Falknerze z sytuacji związanej z narzeczeństwem Morty’ego i Yuzurii (nazywając lidera ,,niezłym ziółkiem”) i wręczył Fal’owi zawinięty w papier przedmiot, mrucząc, że powinien mu się niedługo przydać. Następnie odwrócił się na pięcie i wraz z wesołym Ataro drepczącym tuż obok, przemaszerował wprost do leśnej gęstwiny.
Polubiłam dzieciaka.
— Co ci dał? — zapytałam Falknera, gdy schodziliśmy ukrytymi pod salą schodami, wprost do tajemniczych podziemi. Abra leciała przede mną, jakby postanowiła przyjąć rolę naszego tymczasowego ochroniarza. Korytarz był ciemny i ponury, sprawiał wrażenie wyjęto z najstraszniejszego z horrorów — z kapiącą wodą z sufitu, pajęczynami i przygasającym światłem u spodu, które oświetlało zaledwie kilkucentymetrową przestrzeń ponad podeszwami butów.
Usłyszałam jak idący za mną lider odpakowuje zawiniątko.
— Wygląda to na kamień zmierzchu — odpowiedział obracając przedmiot w dłoniach. Był niewielki, przez co aż ciężko było uwierzyć, że mógłby skrywać w sobie jakąś moc.
— Gratuluję — odparłam. Suchość w moim głosie zawdzięczałam irytacji, wciąż kującej mnie od środka. — Murkrow będzie zachwycony.
Nie wiedziałam z jakiego powodu Falkner nie odpowiedział, jednak mogłam się domyślać, że zdawał sobie sprawę z mojego nastroju. I najwidoczniej nie miał mi go za złe, bo należał do tego typu osób, które otwarcie sprzeciwiały się irracjonalnym czynom.
Po przejściu stu trzydziestu siedmiu schodków znaleźliśmy się na głównym korytarzu prowadzącym (według Yuzurii) do siedziby bocznego oddziału ruchu oporu w Ecruteak. Przestrzeń była zimna, ponura, jakby w swym zamiarze miała odstraszać wszelkich przychodniów. I jeśli rzeczywiście taki był jej zamysł — robiła to doskonale.
Zaczęłam zastanawiać się nad owymi pielęgniarkami i tym, czy będą w stanie powiedzieć mi coś nowego na temat Misdreavus bądź jakichkolwiek innych Pokemonów, na których Rocketsi przeprowadzali eksperymenty.
— Skazałaś Morty’ego na towarzystwo Yuzu — zagadał mnie w końcu Falkner. Wciąż obracał w dłoni niewielki kamyczek, jakby zastanawiał się nad jego przeznaczeniem. — Nie wiem, czy jest z tego zadowolony.
Kolejny raz w tym dniu poczułam gwałtowny przypływ negatywnych emocji.
— Mało mnie to interesuje w tym momencie — syknęłam, a mój głos odbił się echem od podziemnych ścian. — I myślę, że ciebie również nie powinno, gdyż mamy o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia niż niedoszły bądź doszły romans twojego przyjaciela.
— Rozumiem, że ciągle masz nam za złe…
Zatrzymałam się i rozprostowałam palce, do tej pory zaciśnięte w pięści.
— Mam za złe co? Nieprzedstawienie mi sukowatej dziewczyny Morty’ego? Ukrywanie przede mną pieprzonej informacji o istnieniu ruchu oporu? A może tego, że przez tę durną podróż straciłam już jednego Pokemona, a wy nadal macie mnie w dupie?
Falkner stał przez chwilę nieruchomo, nic nie mówiąc, choć kilka razy otworzył i zamknął usta. Rzeczywiście, chwilę mu zajęło, by w ogóle spróbować coś wyjąkać.
— Daisy, ja…
Pokręciłam głową.
— Nie tłumacz się, Fal. Macie swoje sekrety, okej. Ale gdy decydowałam się z wami wyruszyć... to sądziłam, że będę chociaż wiedziała, po co to robię. Bezczynne bieganie po regionie nie pomoże mi odnaleźć rodziny, natomiast… — Nie mogłam powstrzymać szklanek w oczach po związaniu się z nim wzrokiem. — ...myślałam, że to wy mi pomożecie.
Falkner wciągnął raptownie powietrze, a jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Wyglądał, jakby walczył z jakąś swoją słabością. Momentalnie odwrócił spojrzenie gdzieś w bok, aby ułamek sekundy potem złapać mnie za nadgarstek i przyciągnąć do siebie w żelaznym uścisku.
Zaskoczył mnie. Mieszanina jego ciepła i zapachów uderzyła w moje nozdrza. Pod prawą dłonią poczułam miarowe bicie jego serca.
— Przepraszam — powiedział cicho z policzkiem przytulonym do moich włosów. Jego oddech łaskotał mnie w skórę głowy. — Po prostu… w twojej obecności zachowuje się inaczej.
Zamarłam, czując jak na twarz wzbierają mi szkarłatne rumieńce. Czy to znaczy, że Falkner...
— C—Co? — wykrztusiłam, totalnie wytrącona z równowagi. — W sensie…
— W sensie Morty — dokończył za mnie z westchnieniem i odsunął od siebie spokojnie, jakby wcale nie powiedział czegoś okropnie dwuznacznego i okropnie… ugh.
Zamrugałam szybko i przez kilka kolejnych sekund analizowałam to, co właśnie się wydarzyło. Zwłaszcza, że NIGDY nie myślałam o Fal’u w TEN sposób. Naprawdę, nigdy.
— Yyy… — Zawahałam się. Falkner widząc moje czerwone policzki, zmarszczył brew pytająco, przez co ich odcień nabrał jeszcze większej intensywności. Odwróciłam wzrok. — Masz pomysł, dlaczego tak może być?
— Myślę, że ci nie ufa — odpowiedział spokojnie.
Przełknęłam ślinę.
— A ty? — Falkner zamilkł. Poczułam nieprzyjemny ścisk w okolicach żołądka. — Wszystko jasne…
— Nie, Daisy, to nie tak. — Lider sięgnął ręką w moim kierunku, ale w porę ją odtrąciłam. Rzucił więc ku mnie zrozpaczone spojrzenie. — Ja po prostu nie miałem możliwości porozmawiać z nim sam na sam na tyle długo, aby podsumować jego podejście do ciebie. Zrozum, jeśli Team Rocket nas złapie i zobaczy ciebie to… — Falkner pokręcił głową — ...uwierz, nie omieszka zrezygnować z wszelkich prób wydobycia wartościowych informacji. A lada moment będziesz takowe posiadać. Morty… najzwyczajniej w świecie się boi.
— A ty się nie boisz? — spytałam. — Nie boisz się, że zmiękniesz, gdyby chcieli coś z ciebie wyciągnąć?
Lider uśmiechnął się smutno.
— Z tego co wiem, prawowici właściciele sal zostają odgórnie przekazani do usunięcia. — Falkner schował kamień zmierzchu do kieszeni i splótł się ze mną wzrokiem. — Więc myślę, że nawet nie miałbym okazji się bać.

Po kilkunastu minutach rytmicznego marszu przed siebie, dotarliśmy do końca korytarza, który kończył się… ścianą.
— Jesteś pewien, że to tutaj?
Falkner sięgnął po Pokeball do lewej kieszeni, na co zareagowałam wyraźnie zmarszczonymi brwiami, ponieważ lider był praworęczny.
Po podrzuceniu kuli w górę, zmaterializował się przed nami Sableye Morty’ego.
— Musiałem go pożyczyć, inaczej byśmy nie przeszli. — Ptasi lider obdarował skołowanego sytuacją Pokemona pokrzepiającym spojrzeniem. W głębi serca musiałam przyznać, że połączenie Falknera i duchowego podopiecznego jego przyjaciela nie sprawdza się wizualnie. — Przeprowadź nas przez tę ścianę, bardzo cię proszę.
Sableye nie ruszał się przez pierwsze kilka sekund, jakby nie wiedząc, czy rozkaz został mu bezpośrednio wydany. W końcu jednak odwrócił się i przypatrzył nam, jakby oceniając, czy jesteśmy tymi samymi ludźmi, z którymi przyszło podróżować jego prawowitemu właścicielowi. Gdy pogapił się już wystarczająco długo, skinął swoim malutkim łepkiem, odwrócił się przodem do ,,ślepej uliczki” i wyrzucił przed siebie drobne łapki. Chwilę potem w ścianie pojawiły się żelazne wrota z ozdobną kołatką na środku. Lider zastukał w rytmie 2—1—2, po czym drzwi odblokowały się i on jak gdyby nigdy nic je otworzył.
Gorące powietrze buchnęło we mnie i chyba dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w podziemnym korytarzu było mi piekielnie zimno.
Gdy przeszliśmy przez wrota, te zamknęły się z impetem i zablokowały na niewidzialny zatrzask.
Jakkolwiek nie miałaby wyglądać baza oddziału ruchu oporu, nie spodziewałam się, że poczuję się, jakbym weszła do zwykłego budynku. Powitały mnie białe, wręcz szpitalne korytarze i iście dentystyczny zapach. Wzrokiem zaczęłam już szukać automatu z papierowymi nakładkami na buty.
Nagle zza zakrętu jednego z korytarzy wyłonił się najdziwniejszy Pokemon, jakiego w życiu widziałam. Jego ciało składało się z kilku kwiatuszków silnie splecionych ze sobą na kształt wianka.
— Fal? — zagadałam. — Czy ty wiesz co to…
— Comfey! Rety, rety, znów ucieka… — Za zagadkowym Pokemonem przybiegła wysoka dwudziestokilkuletnia dziewczyna, z burzą czerwonych włosów, ubrana w strój podobny do tych, które nosiły siostry Joy w Centrach. Widząc nas, zawiesiła się nagle, a na jej twarz wpełzł szeroki uśmiech. — Falkner! Jak miło cię widzieć!
Dziewczyna przybiegła do nas wyraźnie uradowana i zmierzyła lidera od stóp do głów analitycznym spojrzeniem.
— Schudłeś — stwierdziła ze śmiechem. Zaciekawiony nową sytuacją wiankowy Pokemon ,,dofrunął” do nas i zaczął przyglądać się Abrze. — Albo to przez te spodnie.
Falkner odchrząknął.
— Chciałbym ci przedstawić Daisy. — Wskazał na mnie dłonią. — Podróżuje ze mną i Morty’m, oraz… aktualnie ma do ciebie sprawę.
— Oczywiście — odpowiedziała przyjaźnie dziewczyna i podała mi dłoń, którą bez wahania uścisnęłam. — Jestem Melanie. Przed Przejęciem chodziłam z twoimi obecnymi przyjaciółmi co piątek do Beerlinga.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, zaskoczona pozytywnym humorem i optymizmem nowej koleżanki.
Milion razy lepsza niż Yuzuria...
— W każdym razie w czym mogę pomóc?
Nie owijając w bawełnę, wyciągnęłam Pokeball z Misdreavus. Melanie zmarszczyła brwi.
— Chyba rozumiem z czym przyszliście — zakomunikowała po chwyceniu balla w ręce. Odwróciła się i ruszyła w kierunku zakrętu z którego wcześniej wyszła. — Chodźcie za mną. I ty, Comfey, też chodź. Przydasz się.
— Skąd jest ten Pokemon? — spytałam, gdy przekroczyliśmy próg jednych z setek identycznych drzwi. Zastanawiałam się jakim cudem Melanie może je wszystkie spamiętać.
— Z położonego za oceanami regionu Alola — odpowiedziała, włączając kilka gigantycznych maszyn, wyglądających jak połączenie wielkich fabrycznych kloców do masowej produkcji oraz sprzętów dentystycznych. — Dostaliśmy dwie sztuki tych uroczych stworków od pewnej podróżniczki, na samym początku Przejęcia.
Spojrzałam na Comfey, który upodobał sobie grzywkę Falknera. Złapał za nią, uniósł lekko do góry, a potem ułożył się na jego głowie, podtrzymując granatowe kosmyki nad czołem. Mimowolnie zachichotałam.
— Comfey, pomóż mi — powiedziała Melanie poważnym tonem, otwierając szklaną kopułę. Na jej środku położyła Pokeball. Pokemon niechętnie sfrunął z głowy Falknera, który szybkim ruchem dłoni poprawił zmierzwioną grzywkę. Comfey opadł na biały stoliczek w taki sposób, by Misdreavus znajdowała się w środku jego wianka. Następnie zaczął się kręcić, najpierw powoli, aż w końcu bardzo szybko, a z jego ciałka wydobywała się pachnąca, różowa energia. Cały ten proces trwał może niecałą minutę. Gdy Comfey skończył, uniósł się ponownie i nie zważając na jęk protestu Falknera, wrócił na jego głowę.
— Co się właśnie stało? — spytałam.
— Ten wianuszek rewolucjonizuje metody leczenia Pokemonów. Dotychczas przemęczeni podopieczni zgłaszając się ze swoimi trenerami do Centrów, musieli poczekać pół dnia albo i dłużej, aż ich Pokemon zregeneruje siły. Comfey robi to w ciągu minuty.
W moim gardle wyrosła gula.
— Dlaczego wyleczyłaś Misdreavus, która wcale nie jest chora?
Melanie wyglądała na wyraźnie zdziwioną, że ,,pokaz” leczenia nie zrobił na mnie wrażenia. Prawda była taka, że oczywiście, zrobił, ale w obecnej sytuacji zależało mi bardziej na dobru mojego Pokemona.
— Comfey usunął z organizmu Misdreavus wszelkie szkodliwe bakterie i zapobiegł tymczasowej utracie odporności — odezwał się Falkner, lecz gdy spostrzegł mój pytający wzrok, westchnął głęboko, podszedł do mnie bliżej i zrównał się ze mną wzrostem lekko uginając kolana. W jego tęczówkach dostrzegłam wzburzone morze. — Słuchaj. Jak idziesz do lekarza na szczepienie to musisz być zdrowa. Dostając kataru, kaszlu, ba, czegokolwiek w tym rodzaju, nie możesz zostać dopuszczona do zabiegu. Często jest tak, że choćby najmniejsza zmiana w organizmie oddziaływuje na wydajność jego funkcji. W przypadku Misdreavus, usunięcie wszystkich bakterii…
— Daje pewność, że badanie się nie pomyli — dokończyłam, a Falkner uśmiechnął się szeroko.
— Mądra dziewczynka — mruknął i zmierzwił mi włosy. Gdyby nie Comfey na jego głowie, z obecnymi fryzurami wyglądalibyśmy jak bliźniacy.
Dumna z wiedzy Fal’a Melanie rozpoczęła badanie. Wypuściłam Misdreavus z Pokeballa, która, mimo iż była dość przestraszona, grzecznie poddała się pielęgniarce. Machiny rozpoczęły pracę, naświetlając ją i drukując niezliczoną ilość wyników i cyferek. Trwało to kilka minut.
— System wykrył zmiany komórkowe — odezwała się Melanie, choć brzmiało to bardziej, jakby mówiła do samej siebie.
— Czyli, że… — Skierowałam wzrok na niczego nieświadomą Misdreavus, zamkniętą w szklanej kopule. Nerwowym ruchem założyłam za ucho niesforny kosmyk włosów opadający na twarz. — Była włączona w eksperymenty Rocketsów?
— Z całą pewnością — odpowiedziała kobieta. Przez krótką chwilę lustrowała wzrokiem szereg liczb na przenośnym komputerku po czym oznajmiła: — Mało tego, próbowano scalać jej DNA z DNA legendarnego Pokemona. Giratiny, jak mniemam.
Usłyszałam jak Falkner wstrzymuje powietrze.
— I co? — spytałam, po raptownym przełknięciu śliny. — Udało się?
— Z tego co widzę, zaledwie szczątkowo. — Kiwnęła głową sama do siebie, jakby na potwierdzenie własnych słów. — Ta Misdreavus legendarna z pewnością nie jest, natomiast bezsprzecznie posiada właśnie legendarny atak.
— Mogłabyś powiedzieć coś więcej na temat eksperymentów Teamu Rocket? — zapytał Falkner. — Niekoniecznie chodzi mi teraz o samą Misdreavus, ale o ogół leczonych tu Pokemonów.
— Powtarzalny schemat — odparła mechanicznie Melanie, naciskając przycisk przy kopule i uwalniając moją przestraszoną podopieczną, którą automatycznie schowałam do Pokeballa. — Wszystkie badane obiekty wykazywały braki bądź nadwyżki genowe. Przy brakach traciły swój typ elementarny, przy nadwyżkach zyskiwały coś nowego lecz niekiedy cena tego była na tyle wysoka, że dany Pokemon nie przeżył długo, nie będąc gotowym na dodatkowe obciążenie wewnątrz organizmu.
— Czy istnieje sposób na przywrócenie do normalności po takich zmianach?
— Niestety nie. Igranie z naturą sprawia, że musimy płacić zbyt duże ceny.
Wymieniliśmy w trójkę jeszcze kilka uwag, po czym Falkner uznał, że pora wracać. Rzeczywiście, nie było nas najpewniej z dwie godziny jeśli nie dłużej. Gdy opuściliśmy salę badań, lider wydawał się nad czymś głęboko rozmyślać, o czym świadczyły usilnie zmarszczone brwi i podejrzliwy wzrok.
— Swoją drogą… — odchrząknął w końcu, rozglądając się uważnie po korytarzach. — Gdzie są pozostali członkowie ruchu oporu? Ostatnio jak tu byłem z Morty’m, to nie mogliśmy się przecisnąć.
Zakłopotana dziewczyna odwróciła wzrok.
— Rocketsi zauważyli jak dwunastoosobowy oddział pomaga cywilom i zabrali ich. Reszta udała się do Blackthorn, do bazy głównej. W jednostce musiała zostać chociaż jedna osoba do zdawania raportów i do zajmowania się obydwoma Comfey... — Mówiąc to, Melanie pogłaskała Pokemona po jednym z kwiatuszków. — A nie mogłam pozwolić, by pozostał tu ktoś nieodpowiedzialny.
— Czyli… Jesteś tu sama? — zapytałam i momentalnie posmutniałam, spodziewając się, jaką usłyszę odpowiedź. — Nie jest ci smutno?
— Trochę jest. — Melanie uśmiechnęła się. — Dlatego tak się ucieszyłam, że przyszliście.

Księcia Ciemności i Landrynę spotkaliśmy już na schodach prowadzących do duchowej sali. Falkner krzyknął do nich, aby nie pchali się na dół, bo zaraz spotkamy się we wspólnym pomieszczeniu.
Powrót na teren miasta spotęgował niepokojące uczucie, które kiełkowało gdzieś pod moją piersią i chorobliwie próbowało wydostać się na zewnątrz. Przełknęłam ślinę z nadzieją, że los da nam chociaż jeden dzień spokoju, zanim znów zechce mieszać w naszych życiach.
— Dziwny obiekt zbliża się do miasta – oświadczyła Yuzuria, zanim Falkner zdążył pokonać ostatnie dziesięć schodków. Ja wchodziłam przed nim, więc mogłam być świadkiem tego, jak po postawieniu przez lidera nogi na podłożu sali, przejście do Podziemi znika niczym tajemnicza mgiełka.
Kątem oka spostrzegłam, że Morty miał na sobie zupełnie inne ubrania. Nie wiedziałam, dlaczego akurat w tym momencie mnie to zainteresowało, ale jak już raz spojrzałam, to nie mogłam oderwać wzroku. Nie miał już niedbale zarzuconego ciemnego plisowanego swetra i równie ciemnych workowatych jeansów. Zamiast tego założył jasne joggery i czarny gładki t—shirt. Fioletową opaskę, którą zwykle obwiązywał przy grzywce, zastąpił identyczną, w czarnym kolorze.
— Wziąłem ci takie same spodnie jak ja mam tylko czarne, ale to chyba nie jest dobry moment — mruknął do Falknera, a ja… cóż, byłam wystarczająco blisko, aby to usłyszeć.
— Jaki obiekt? — spytałam w końcu zignorowaną przez wszystkich Yuzurię, przekreślając w myślach marzenia o spokojnym dniu.
— Nie wiem — odparła, nawet się nie odwracając. W końcu nie byłam ,,nikim specjalnym”. — Mieszkańcy krzyczą coś o ,,Łączu”.
Łączu?
Jeśli melodyjny głos rzeczywiście miał tak przerażony ton, to coś musiało być na rzeczy. Podbiegłam do okna, z którego dziewczyna przed chwilą delikatnie odsunęła zasłonę. Abra wychyliła się znad mojego kaptura, aby zobaczyć, co się dzieje. Nawet nie zauważyłam, kiedy się w nim znalazła.
— Słyszałem o tych machinach — odezwał się Morty zwodniczo pozbawionym emocji głosem. — Team Rocket używał ich już w Goldenrod. Ludzie nazywają to Łączem, bo światło u spodu tych urządzeń emituje energię połączoną z Pokeballami mieszkańców.
— Po co mieliby…
— Aby wyciągnąć Pokemony z balli, gdyby ludzie przetrzymywali je wbrew ich wiedzy.
Moje serce załomotało.
— Musimy się schować do podziemi! — krzyknęłam. — Nie chcę tracić moich Pokemonów!
Morty zignorował mój podniesiony ton.
— Ta technologia nie jest na tyle zaawansowana, by wydobyć wszystkie stworzenia z balli — wytłumaczył, jakby miało to kluczowe znaczenie. — Zwykle programują ją na konkretny typ. W Golderod był to wodny.
Pokręciłam głową.
— Naprawdę, Morty? A co jeśli jeden z tych typów należy do Pokemona którego posiadamy?
Krzyki i piski dochodzące z miasta skutecznie zagłuszyły dalszy ciąg naszej konwersacji.
— Falkner, lepiej schowaj Pokeballe — zakomunikowała Yuzuria po wyjrzeniu na plac przed salą, gdzie obywatele uciekali jak najdalej od wielkiej maszyny. — Ściągają lotne Pokemony.
— Sableye, otwórz mu schody — Morty wywołał z kuli swojego podopiecznego, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, jak niedorzecznie zabrzmiało wypowiedziane przez niego zdanie.
Falkner okręcił się na pięcie i ściskając balle w dłoniach zamierzał rzucić się w kierunku schodów. Głupi pech jednak sprawił, że biedak nie dość, że poślizgnął się na poplątanych nogach, to do tego wyrzucił z rąk kule, które potoczyły się z impetem w różnych kierunkach niczym bilardowe bile. I ja, i Morty, i Yuzu rzuciliśmy się, aby je zebrać, zanim będzie za późno. Niestety, jeden z Pokeballi przedostał się przez lekko uchylone drzwi sali na zewnątrz. Falkner, sycząc zaskakujące bluźnierstwa pod nosem, wybiegł przed budynek i zdążył zaledwie zamrugać, nim biała smuga wydostała się z jego Pokeballa oraz poszybowała w kierunku latającej maszyny.
— Swellow, Atak Skrzydłem! — zawołał głośno i prędko. Rzuciłam ball z moim Pidgeotem w głąb sali i wybiegłam za liderem na zewnątrz. Wciągnęłam powietrze, lecz ptak Falknera zdążył wydostać się zaledwie metr nad złowrogą maszyną. Wydanie polecenia ataku spowodowało, że Swellow wyfrunęła w bok nim razem ze smugą światła przedostała się do wnętrza siatki.
Morty dobiegł do nas i zagwizdał, jakby był świadkiem jakiegoś niepowtarzalnego wydarzenia.
— Dobrze przemyślane — skomentował.
— Śmieszy cię to? — odwarknął mu Fal w odpowiedzi. — Bo mnie niekoniecznie. — Wskazał na swoją podopieczną. — Nie wiem co mam z nią zrobić. Nie schowam jej do balla, bo znów odleci.
Nie odrywałam wzroku od tajemniczej machiny. Wyglądem przypominała helikopter z dwoma wielkimi śmigłami umiejscowionymi po bokach. U dołu wystawał potężny hak, podtrzymujący ogromną, chyba metalową siatkę, a wokół niego prężyły się neonowe czułki kręcące się wzdłuż własnej osi. Bardzo prawdopodobne, że to one były odpowiedzialne za przyciąganie lotnych Pokemonów.
— Spróbuj wejść z nią do sali i tam ukryć w kuli — odezwał się duchowy lider. — Powinna być bezpieczna.
Falkner skinął głową, po czym gwizdnął w kierunku Swellow, która posłusznie poleciała za nim.
— Daisy, wracamy — burknął Morty, spoglądając na mnie kątem oka. Gdy ujrzał, jak wyjmuję Pokeballe z kieszeni, stanął prędko przede mną, ograniczając moje pole manewru. — Co ty, do cholery robisz? To samobójstwo. Jak nie dla ciebie, to dla nich. — Wskazał głową na kule, które trzymałam w dłoni.
— Nie zaczęłam podróży z wami, aby przyglądać się temu wszystkiemu, co robią Rocketsi — odpowiedziałam pewnie. — I chociaż w pewnych momentach rozumiem potrzebę ucieczki… to w innych nie mam zamiaru być tej potrzebie posłuszna.
Morty obdarował mnie przeszywającym spojrzeniem.
— Czy my jesteśmy jakimiś świętymi bohaterami? — warknął groźnie.
— Nie, ale możemy pokazać, że mamy siłę, aby się przeciwstawić! — Ominęłam go sprawnie i stanęłam oko w oko ze złowrogą maszyną. — Ninetales, Jolteon, lećcie! — Wyrzuciłam Pokeballe do góry, a ułamek sekundy później wyłoniły się z nich moje Pokemony. — Ninetales, Miotacz Płomieni! Jolteon, Puls Gromu!
— Ugh, kurwa. — Usłyszane bluźnierstwo zmusiło mnie do odwrócenia się. Morty wyciągnął dwa Pokeballe, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, a poddenerwowany wyraz twarzy nabrał łagodnego lecz pewnego siebie wyrazu. — Sableye, Gengar, Kula Cienia!
— Jednak pomagasz. — Wyszczerzyłam się do niego, a w zamian usłyszałam charakterystyczne parsknięcie.
— Raczej nie dałaś mi wyjścia — powiedział, opierając zgiętą w łokciu rękę o moje ramię, co poskutkowało przyspieszeniem mojego pulsu na kilka sekund.
Pomyślałam, że nasza relacja jest dziwna.
— Flareon, zaatakuj z Ninetalesem! — wykrzyknęła Yuzuria, biegnąc w naszą stronę najszybszym sprintem jaki w życiu widziałam, a zmaterializowany stworek dołączył do mojej lisicy tworząc podmuch potężnych płomieni.
Ogień liznął spód siatki, na co znajdujące się w niej Pokemony zareagowały przeraźliwym piskiem i skrzeczeniem. Kule Cienia odbiły się od maszyny i prysnęły.
— Stop! — krzyknęłam. — Ranimy je!
Ninetales z Flareonem zaprzestały ataku, natomiast Jolteon z perfekcyjnie wymierzonym w czułki Pulsem Gromu wydawał się przynieść zwycięstwo.
Niestety, ,,wydawał się”. Elektryczna kula nie sięgnęła jednak tak wysoko, gdyż została odbita gdzieś w bok, wielkim, stalowym mieczem, który nagle pojawił się w powietrzu.
Przed maszyną wyrósł Pokemon. Unosił się, jakby lewitując. Miał kształt ostrza, a drobnymi, ozdobionymi fioletowym pióropuszem rączkami podtrzymywał przed sobą okrągłą tarczę.
— CO TO JEST ZA POKEMON?! — krzyknęłam.
— Aegislash… — odpowiedziała Yuzuria z wyraźnym zdziwieniem. — Musieli go ściągnąć z Kalos.
— Yuzu… — syknął Morty. — Jaki to jest typ?
— Stal i duch — odrzekła automatycznie, nie tracąc mieczopodobnego stworka z oczu. Wskazała na niego palcem. — Uderzmy czymś ognistym albo mrocznym. Mortielu? Może Sab…
Yuzuria przerwała swoją wypowiedź, zaskoczona nagłym podmuchem wiatru, który silnie uderzył w jej kierunku. Nim zdążyła się obejrzeć, ku niebiosom poszybował Pidgeot Falknera i z niebywałą wrogością w oczach otaksował przeciwnika.
— Przepraszam! — krzyknął Falkner, który dobiegł do naszej trójki i zmachany, musiał przez chwilę przytrzymać dłonie na kolanach. — Ale sam wyszedł z Pokeballa i chyba chce walczyć.
— Walczyć? — wykrztusiłam. — Z tym czymś? W pojedyn…
Przerwałam, gdyż para dobrze znanych mi skrzydeł przefrunęła nad moją głową. Mój Pidgeot, mój łagodny, zawsze posłuszny, uczuciowy Pidgeot przez kilka sekund dryfował nade mną i po obdarowaniu mnie przepraszającym spojrzeniem, rozpostarł ogromne skrzydła i dołączył do ptaka Falknera. Poczułam narastającą w gardle gulę.
— Chyba jednak Sableye na niewiele się tu przyda – mruknął Morty.
— Myślę, że to przez dużą liczbę Pidgeyów w siatce nasze Pokemony tak zareagowały. Coś jak ochrona gatunku — stwierdził Falkner. — Nie wiem nic o tym… czymś — westchnął z żalem, bacznie obserwując kolejnego dziś, tajemniczego Pokemona.
— No nic. — Zrównałam się z liderem. — Musimy walczyć.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Moja ostatnia interwencja w potyczkę związaną z Pokemonami… okej, skończyła się złapaniem Misdreavus, jednak jeszcze poprzednia zaowocowała utratą Lanturna. Nie mogłam pozwolić, aby tak tragiczna sytuacja się powtórzyła. Musieliśmy być ostrożni.
— Pidgeot, Podniebny Atak! — Mimo iż wiedziałam, że ten atak może nawet nie drasnąć Aegislasha, musiałam spróbować. Połączenie jego typów wskazywało na wzmocnioną odporność wobec ruchów lotnych, lecz jeśli i ja, i Fal będziemy uderzać z pełną mocą, Pokemon—Miecz mógłby w końcu się zmęczyć.
— Pidgeot, Dzielny Ptak!
Oba ptaki poszybowały do góry w celu nabrania prędkości, a następnie z impetem ruszyły w stronę przeciwnika. Z nerwów trzymałam zaciśnięte w pięściach ręce.
Aegislash nie wydawał się nawet przejęty tym, że dwa monstra pędzą ku niemu w celu zadania potężnych obrażeń. Wręcz przeciwnie. Leniwie uniósł tarczę, a jego tkwiące w rękojeści miecza oko zamigotało. Sekundę później świetlista energia skumulowała się na kształt płatów miodu i otoczyła przestrzeń przed Pokemonem.
— Co to jest? — zapytałam cichutko i piskliwie. Dotychczas nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam przerażona tą walką.
— Królewska Tarcza — odpowiedziała Yuzuria, gdy oba Pidgeoty zderzyły się z nią, i choć ten Falknera momentalnie zwolnił, to mój zaatakował pełną mocą, przez co obrażenia z odbicia z pewnością pozostały silniejsze.
Mój Pokemon zaczął opadać w dół, lecz uniósł się nagle, trafiony przez falę emitującą z czułek maszyny, którą Pidgeot Falknera uniknął, wciąż jakimś cudem unosząc się w powietrzu.
Mój Pidgeot został wchłonięty do środka siatki jak do Pokeballa.
— NIE! — krzyknęłam rozpaczliwie, zasłaniając dłonią usta i wyrwałam do przodu, dopóki Morty nie chwycił mnie za ręce i nie zatrzymał.
— Uspokój się — rzekł pewnie. — Zrobię co w mojej mocy.
Po powiedzeniu tego wyrzucił wszystkie posiadane przez siebie kule i wydał rozkaz każdemu podopiecznemu z osobna. Yuzuria wciąż próbowała manewrować ogniem Flareona, natomiast Falkner, spoglądając na Aegislasha i swojego ledwo utrzymującego się w powietrzu Pidgeota, nie wiedział co robić.
Nagle za mieczopodobnym Pokemonem pojawił się tajemniczy cień i uderzył od tyłu nieświadomego Aegislasha, który zachwiał się i runął do przodu, co pozwalało na całkowity dostęp do Łącza.
— C—Co ten…
— Dziki Gligar?
Fioletowy Pokemon dofrunął do siatki i uderzał w nią swoimi szczypcami, w przerwie na ataki drużyny Morty’ego. Nic to nie dawało, odgłos odbijania się był dosłyszalny tutaj na dole, ale Gligar nie poddawał się i uderzał coraz szybciej. Pidgeye i pozostałe ptaki dopingowały go pokrzepiająco. Oczy zaszkliły mi się łzami. Morty trzymał mnie lewą ręką od przodu, przyciskając do swojej piersi, zaś prawej używał do wydawania rozkazów i wskazywaniu aktualnego celu.
— Ten Gligar próbuje uwolnić twojego Pidgeota — powiedział Falkner, choć nie tracił z zasięgu swojego wzroku własnego podopiecznego. W końcu wziął głęboki wdech, a w jego oczach rozbłysła determinacja i wola walki. — Dobra! — krzyknął ku niemu w końcu. — Musimy zająć Aegislasha, aby dać czas na uwolnienie reszty! Będziemy...
Lider przerwał nagle, gdyż mieczopodobny Pokemon zdążył już wrócić na pole bitwy i przygotować się do ataku. Falkner nie zdążył wydać z siebie nawet głoski, gdy ciało Aegislasha pokryło się białą energią i wydłużyło gwałtownie, aby następnie popędzić na Pidgeota.
— Święty Miecz… — wykrztusiła Yuzuria, a w odbiciu tęczówek jej oczu podopieczny Falknera rozprysł na dwie części.
Ręka Morty’ego zawisła w powietrzu, a druga, którą mnie ściskał, zadrżała mocno, więc przykryłam ją swoją własną, równie drżącą. Dziki Gligar zamarł, odfrunął od siatki i bacznie obserwował sytuację. Pokemony umilkły, zaprzestały ataku, Aegislash zniknął we wnętrzu machiny. W końcu lider mnie puścił, a ja opadłam na kolana i jeśli tkwiła we mnie jakakolwiek nadzieja na pozytywne zakończenie tej bitwy, to zniknęła ona w tym momencie, jak za machnięciem czarodziejską różdżką.
Oderwane skrzydło leżało kilka metrów za krwawiącym Pokemonem. Charakterystyczne, lekko zachrypnięte gruchanie ledwo dyszącego Pidgeota Falknera odbijało się echem w moich uszach.
Mój krzyk po stracie Lanturna wydał mi się niczym.
— Teleportuj go do Podziemia — wyszeptałam do Abry, która obecna od samego początku okrutnych wydarzeń znajdowała się w moim pobliżu; błyskawicznie doleciała do Falknera i przeniosła go wraz z jego podopiecznym do bazy ruchu oporu.
Zwróciłam pusty wzrok ku niebu. Po moim ciele przeszła fala okrutnego uczucia, podobnego do tego, jakie dane mi było przeżywać kilka dni temu nad rzeką przed Violet. Tym razem jednak nie umiałam krzyczeć. Nie umiałam być głośna, nie umiałam zareagować, nie umiałam rzucić się w pogoń. Nie docierało do mnie, że być może byłam najgorszą trenerką na świecie, chociaż samą tą profesją nigdy nie zajęłam się na poważnie. Nie docierało do mnie, że nie biegnę teraz, nie narażam życia, nie daję się zabić byleby tylko nie zabrali mi Pidgeota.
Nie docierało do mnie, że nie walczę.
Machina wraz z ogromną siatką oddalała się prędko, aż w końcu stała się ledwo widocznym punkcikiem na tle pochmurnego nieba. A ja byłam w stanie tylko patrzeć, jak znika za linią widnokręgu.

11 komentarzy:

  1. Hej;)
    Szkoda mi Daidy,ze stracila swojego szkrzydlatego podopiecznego, ale mam nadzieje ze sie weznie w garsc. I go odbije, kto wie moze pomoze jej w tym ten maly glikar.Opowiadanie mi sie bardzo podoba,czekam na kolejne czesci I weny zycze. Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ołkej, hir aj goł.

    Niezłe ziółko... XD To mnie śmieszy chyba bardziej niż powinno. Takie, niby nic, no ale... Ej, a ile Gold ma tak właściwie lat, a ile Morty? XD
    Ja też polubiłam dzieciaka, Daisy. :I
    Kamień Zmierzchu, hmmm, coś nam tu zaraz ewolucnie, jak mniemam. :V
    Daisy, aż tak się nudziłaś, że liczyłaś stopnie? :< Znam ten ból.
    Zostawienie Morty'ego na pastwę Yuzu śmieszy mnie chyba bardziej, niż powinno. Takie... Honhonhon ;3333
    [DiasyxFalkner intensifies.]
    Damn, dramatycznie. ;-; Nadal jestem w Teamie Falknera, fav postać, love him, let my boy be happy.

    Beerling~~★
    Awww, Falkner z Comfeyem. <3 Szkoda, że nie umiem rysować. Cudnie byłoby to zobaczyć. <3
    Falkner is done with u, Daisy. :O
    Evyl: *rozważa pójście na inżynierię genetyczną*
    Evyl: *czyta rozdział*
    Evyl: Umm, och. Emm...
    Biedna Mela. :<

    Goddammit.
    Falkner, pierdoło saska...
    Zero wyczucia, Mort. :/
    Gdi, Daisy, Daisy, zjebiesz to, mówię Ci. To nie czas, ni pora na takie akcje. Jesteście za słabi na coś takiego, jfc, Daisy, nie rób tego...
    Aegislash: Sup bitcheth
    Well, crap.
    HOLYMOTHEROFFUCKINGGODDIDUJUSTOHMYGODWHYTHISHOWCOULDYOUDOTHISTOMETOUSOHMYGODYOUMONSTERYOU- *wypada jej lista postaci, które nie przeżyją* Yyyy... >-->
    Ale wciąż, nie spodziewałam się tego i to bolałoby mnie serduszko, gdybym jakieś posiadała.

    Damn, w takim momencie skończyć...
    Nie no, high quality rozdział, nie przeczę. ;-; Nie mam nic więcej do powiedzenia. Hah, mówisz, że można spodziewać się (nie wcześniej), niż w okolicach Wielkanocy, więc akurat przeczytałam tak w miarę na czas. XD
    Pozdrawiam i weny życzę! :V
    PS. Team DaisyxFalkner. Kij się na relacjach znam, ale na chwilę obecną odnoszę wrażenie, że DaisyxMorty nie zapowiada się najzdrowiej. Cóż, muszę więcej przeczytać, by wiedzieć. :V

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idź na inżynierię genetyczną, Twoja wiedza pomoże mi rozwikłać jakże trudne problemy mutacji genetycznych na gównopokemonach :'(((

      Ile lat ma Gold, hm, uh, ah, oh, Jezu.
      Musiałabym się konkretnie zastanowić!

      Btw. Twoje komentarze dają mi życie i Ty o tym wiesz, kc

      Usuń
    2. PS więcej Mortasa będzie w kolejnych rozdziałach, bo tak odnoszę wrażenie, że Falkner to tego czasu antenowego dostał aż trochę za dużo :/

      innymi słowy wypadałoby coś zrobić, abym i ja polubiła Morty'ego... także ten, no, to be continued!

      Usuń
    3. Nuuu, im wincyj Falka, tym Evyl szczęśliwsza D: Pomyśl o Evyl. DDDD::::

      (A tak serio, faktycznie więcej Mortka by się przydało :V Ale nie za cenę Falcia).

      Usuń
  3. Ta Misdreavus Daisy, to nie powinna przejść leczenia antybakteryjnego, tylko terapię u seksuologa. Takie wizje mieć, a fee... ;p

    "Nie jestem nikim specjalnym. A już na pewno nie kimś, kto w czasach wojny i ciągłej ucieczki ma na tyle duży tupet, aby przechwalać się niezdobytym tytułem i odrzuconym pierścionkiem." - Najlepszy tekst na Twoim blogu. Serio, serio!

    Nie myślałam, że zajmiesz się konsekwentnym eliminowaniem Pokemonów Daisy. Chociaż, tak w sumie to one nie giną, tylko się... hm, no nie wiem, oddalają? Nie to co Pidgeot Falknera. Jak mogłaś zrobić z niego sałatkę z kurczaka? O.O Chociaż, jeśli przeżyje, to będzie pierwszym jednoskrzydłym Pidgeotem jakiego znam. Zawsze jakieś osiągnięcie! Może wyjdę na sadystkę, ale pomysł rozczłonkowania podopiecznego Falknera jakoś tak mi się spodobał. Nie, że go nie lubię, czy coś. Po prostu ciekawy plot twist. Ok, powiem to, bo ktoś musi: Daisy, zdajesz sobie sprawę, że ta krwawa jatka, to w większości Twoja wina? Było się nie wychylać. Fochy na chłopaków, że niby Ci ważnych rzeczy nie mówią, to niewystarczający powód, żeby ryzykować życie innych i ich Pokemonów, wiesz?
    Ok, ok, bo się troszkę na nią zdenerwowałam... chociaż w sumie nie. Jej relacje z Falknerem są na tyle ciekawe (Friendzone alert!!!), że ciekawi mnie, jak Daisy poradzi sobie z psychicznymi konsekwencjami tego, co się przez jej głupią decyzję stało. Czekam i liczę, że dowiem się "w okolicy Wielkanocy" (...ta, i mówi to ta, co trzy miesiące nic nowego na bloga nie wrzucała ^^").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie ja też chyba powinnam przejść terapię u seksuologa... :(

      A za ten tekst dziękuję bardzo!! Też uważam go za najlepszy na tym blogu, ba, w trakcie pisania rozdziału wysyłałam go nawet chłopakowi z takim ,,Zobacz, no zobacz, coś z tej Daisy może jednak będzie!".

      Dziękuję ślicznie za wyczerpujący komentarz!
      (A te ,,okolice Wielkanocy" to mi chyba totalnie nie wyszły, no niestety.)

      Usuń
    2. Oj, spokojnie, za rok też jest Wielkanoc ;p W ogóle to fajnie, że masz wsparcie w swoim "drugim połowie". Jak ja mówię swojemu, że ma w niedzielę sobie włączyć animal planet i odpocząć (czytaj: walnąć kimę) bo będę pisać opowiadanie o Pokemonach, to mnie w czoło puka ;D

      Usuń
    3. Wiesz, ,,wsparcie drugiej połowy" w moim kontekście polega na wręcz naciskaniu, abym coś w końcu napisała, gdyż moja druga połowa:
      • jest maniakiem pokemonowych gier, do dziś gra na nintendo, jest na bieżąco ze wszystkim i w ogóle
      • notorycznie namawia mnie, abym skrzywdziła Morty'ego, ponieważ go nie lubi, jest dla niego zbędny (i czasem się o to nawet kłócimy eh).

      Kurczę, ale tak chętnie bym mu czasem włączyła takie animal planet, tyle że wątpię, że by wysiedział oglądając to, gdy ja piszę :'D

      Usuń
    4. U mnie w okolicy akurat chyba pokemaniaków zbrakło jak męża wybierałam :P No cóż, widać nie wszyscy mogą mieć tyle szczęścia :D ;D

      Usuń