Odkąd weszliśmy do Podziemia, Morty nie opuszczał mnie nawet na krok. Była to zupełnie nowa sytuacja w naszym wykonaniu, toteż nie było łatwo mi przywyknąć do jego ciągłej (bliższej niż dwa metry) obecności. Jedyna rozłąka jakiej doświadczyliśmy, to ta, w której poszedł uściskać Falknera, zanim zdecydowałam się wejść do pokoju medycznego.
Przez chwilę zastanawiałam się nad istotą naszej relacji, bo nie dało się ukryć, że zostałam przez niego zaskoczona — w końcu zwykle nie poświęcał mi jakiegokolwiek zainteresowania. A teraz? Mogłabym przysiąc, że co kilka chwil napotykałam jego świdrujące spojrzenie. Z drugiej strony jednak — oświadczyłam przecież, że jestem gotowa odejść. A on w momencie, w którym jego przyjaciel został podłamany psychicznie, a Yuzu… czego by nie zrobiła, to na pewno nie zajęłaby szczytnego miejsca pocieszycielki… musiał działać. I może po prostu obwiniałby się, gdyby pozwolił mi wrócić do Azalei. Może nie chciał i mnie… mieć na własnym sumieniu.
Falkner natomiast... istotnie, nie rozmawiał ze mną, jednak mimo to nie unikał mnie wzrokiem, jakbym nagle otrzymała zdolność parzenia ludzi i nie zachowywał się wobec mnie w sposób krzywdzący. Innymi słowy, pozostał tym samym, kochanym Falknerem, jedynie trzymającym się nieco bardziej z daleka niż zawsze. Nie bolało mnie to, bo rozumiałam, że potrzebował czasu i… chyba powinnam była się tego spodziewać. Niepotrzebnie się zmieszałam, gdy mi to oznajmił i niepotrzebnie ukazywałam zdziwienie. Mogłam być bardziej altruistyczna.
Byłam mu to winna.
— C-Chcesz… zamrozić jego skrzydło? — wyjąkał Falkner następnego dnia rano, ledwo podtrzymując się śnieżnobiałego stolika. Utkwił pełne strachu spojrzenie w spokojnych oczach Melanie. Jego nieskończona troska o dobro własnych podopiecznych była niesamowita.
Nieco rozczulona jego stanem dziewczyna musiała wziąć głęboki wdech, nim postanowiła się odezwać:
— Jeśli chcesz, aby twój Pokemon nie pozostał niepełnosprawny do końca życia, to tak, będę musiała to zrobić. — Rzuciła okiem na inkubator, w którym leżał cierpiący Pidgeot. — Ale… — powstrzymała się przez chwilę przed powiedzeniem tego — ...nie mogę ci obiecać, że ten zabieg się uda.
Morty raptownie zamarł i zmierzył przyjaciela przygnębiającym wzrokiem. Falkner przygryzł dolną wargę i przełknął gwałtownie ślinę. Poprawił lekko opadającą na twarz grzywkę, za pomocą drżącej, nieco posiniaczonej dłoni. Zaczął prędko mrugać, najprawdopodobniej powstrzymując łzy.
Cudem powstrzymałam się przed podejściem niego i objęciem z całych swoich sił. Jego wcześniejsze słowa dotyczące nieodzywania się wciąż rezonowały w mojej głowie. Mimo to… po całej tej sytuacji, jaka miała miejsce podczas walki z Łączem, czułam w głębi serca, że potrzebujemy takiego uścisku. Uścisku pełnego zrozumienia. W końcu straciliśmy naszych podopiecznych, straciliśmy dwa istotne ogniwa naszego życia. Ale byliśmy w tym razem i uważałam, że warto to podkreślić.
Dlatego też finalnie podeszłam do niego pewnym krokiem i wtuliłam się mocno w jego pierś zanim zdążył jakkolwiek zaprotestować.
— D-Daisy… — wykrztusił, z pewną dozą czułości, ale ja w odpowiedzi jedynie objęłam go mocniej, zaciskając powieki. Delikatny zapach piżmu łaskotał mnie w nozdrza.
Ale i uspokajał.
— Przecież nie chciałeś aby z tobą rozmawiała — parsknął Morty. — Więc raczej ci nie odpowie.
Fal powoli odwzajemnił uścisk, jednak wycofałam się po kilku chwilach, wciąż pamiętając o tym, że obserwują nas zarówno Melanie, jak i wiecznie zbulwersowany (choć milszy niż zazwyczaj) Książę Ciemności.
— Daisy, pozwolisz na moment? — zagadała mnie dziewczyna, gdy stanęłam już w większej odległości od Falknera. Pozwoliłam sobie jeszcze spojrzeć na niego kątem oka, ale wydawał się być zajęty prowadzeniem niewerbalnej konwersacji ze swoim przyjacielem.
Melanie uśmiechnęła się do mnie serdecznie i nakazała iść za nią. Wychodząc z pomieszczenia, zdążyłam jedynie usłyszeć:
— ...więc zostawię cię na chwilę — mruknął Morty. — Muszę jeszcze gdzieś iść.
— Gdzie?
— Na górę — odpowiedział Falknerowi pospiesznie. — Zapomniałem czegoś.
— Co jest z tobą? — Yuzuria oparła się na wyprostowanych rękach, a jej długie palce z pomalowanymi na czerwono paznokciami zasłaniały potężny pulpit. Morty odchrząknął i odwrócił się w jej stronę, próbując wymusić choćby imitację żałosnego uśmiechu. Wszedł z dziewczyną do pokoju dopiero przed chwilą, gdy Daisy wraz z Falknerem ruszyli w stronę podziemnego przejścia.
— Wariuję, Yuzu — wykrztusił w końcu Morty, a następnie parsknął czymś w podobie nerwowego śmiechu. Chyba coś w nim pękło, bo zaczął prędko mrugać i rozglądać się nerwowo po niewielkim pomieszczeniu, jakby chciał powstrzymać łzy gromadzące się gdzieś w kącikach oczu. Wypowiedzenie choćby słowa więcej potwierdziłoby to, że istotnie, jest z nim źle - dlatego tak ciężko było mu cokolwiek przyznać. Gdy jednak przełknął ślinę i oblizał spierzchnięte wargi, ponownie skierował swój zrezygnowany wzrok na dziewczynę. Pokręcił głową, kiedy jego broda zadrżała. Rozłożył ręce mimowolnie kapitulując. — To gówno coraz bardziej daje mi się we znaki...
Yuzuria poczuła szybsze bicie własnego serca i uświadomiła sobie, że naprawdę się za to nienawidzi. Nie powinna być przyjacielska wobec Morty’ego, ba, nie powinna z nim utrzymywać jakichkolwiek kontaktów. Ale nie potrafiła. Nie potrafiła się od niego odwrócić, nie potrafiła mu nie pomóc, gdy sytuacja wyglądała tak… tak bardzo krytycznie.
— Kiedyś będziesz musiał mu… — zawahała się przez moment a potem poprawiła — im powiedzieć.
Czasem zastanawiało ją, dlaczego wiedząc o tym wszystkim... nie boi się przebywać w jego obecności.
— Wolałbym nie.
Morty oparł się wyprostowanymi rękami o pulpit i zmierzył wzrokiem lśniącą powierzchnię stołu. Pojedyncze kosmyki wydostały się spod jego ciemnej opaski i opadły powoli, zasłaniając podkrążone, zmęczone oczy. Nie chciał, aby Yuzuria dostrzegła to okrutnie puste spojrzenie, odcięte od życia tęczówki i brak jakiegokolwiek blasku w źrenicach. Morty nie miał zamiaru po raz kolejny w swoim życiu otwierać się do swojej byłej narzeczonej, bo poprzednia taka sytuacja… skończyła się źle i nie chciał do niej nigdy więcej wracać. Z tego również powodu nie myślał aby zdradzić cokolwiek swoim przyjaciołom. Nie znał ich reakcji. Nie wiedział, co się wydarzy. Poza tym, ta myśl napawała go zbyt dużym niepokojem.
Yuzu nie odwracała wzroku.
— A co jeśli przez jakąś głupią sytuację… — nie wiedziała jak to dobrze ująć w słowa, więc zamilkła na kilka sekund — ...sam się zdradzisz?
Lider oblizał nieco suche już usta, po czym wsunął odstające kosmyki za opaskę. Uniósł głowę do góry i parsknął.
— Nie ma opcji — zaprzeczył. Może zachowywał się jak kompletny hipokryta, ale dotarło do niego, że bardzo, ale to bardzo niepotrzebnie wychylił się, zdradzając Yuzurii swój stan. — Wszystko mam pod kontrolą.
Tyle, że skąd mógł o tym tak dobrze wiedzieć?
— Na razie — odpowiedziała mu z mocą dziewczyna, wyraźnie podkreślając znaczenie tych słów. Potem musiała się podtrzymać ręką, gdy głębokie spojrzenie lidera zawitało do jej wnętrza, omijając wszystkie zastanowione przez nią pułapki. Uczucie gorąca przetoczyło się po jej krągłym ciele, a jej urywany oddech raptownie przyspieszył.
Przeklęła się w myślach, bo zrobienie tego na głos byłoby… wysoce niestosowne. Mimo że jej twarz pozostawała równie porcelanowa jak zwykle, w jej sercu odbywała się właśnie potężna walka z emocjami.
Bo co jak co, ale nie spodziewała się, że nadal coś czuje do Morty’ego.
Nie po tym wszystkim.
— Miałam… powiedzieć ci o tym, co opracowaliśmy w bazie głównej Ruchu Oporu — oświadczyła ostrożnie, zmieniając niewygodny już temat. Znała Morty’ego na tyle, że wiedziała, że zmuszanie go do mówienia czegokolwiek… nic nie da. Lider był za to zbyt uparty, zbyt skryty.
Więc nie zdziwiła się, gdy dla własnego spokoju skinął spokojnie głową, przysunął sobie jakieś krzesło w milczeniu i zamienił się w słuch.
Dziewczyna przez kolejne kilkanaście minut opowiadała mu planach powstańczej organizacji, usiłując uspokoić zbędne i niepotrzebnie nagromadzone emocje. Próbowała choć na chwilę zapomnieć, jak bliscy sobie byli jeszcze jakiś czas temu, jak spędzali razem niemal każdą wolną chwilę i snuli rozważania na temat wspólnego życia. Rzucała wieloma tajemniczymi zagadnieniami, znanymi i nieznanymi Morty’emu nazwiskami, a także rzeczowymi sformułowaniami. Po kilku minutach takiej paplaniny odprężyła się nieco, zadowolona, że nie musi już uspokajać swojego nader szybko bijącego serca.
— Myślisz, że w bazie głównej obrażą się, jeśli poproszę o transfer Pokemona? — rzucił Morty w którymś momencie, co wyraźnie wyprowadziło Yuzu z równowagi.
— Rozwiń — zakomunikowała prędko. Na szczęście mogła pozwolić sobie na zmianę tematu, bo przekazała liderowi najważniejsze z obiecanych mu informacji.
Morty westchnął, nieco podirytowany, bo prawda była taka, że nie było rzeczy, której nienawidził bardziej od tłumaczenia się komukolwiek. Ale w tym przypadku wiedział, że nie osiągnie nic bez dobrego uzasadnienia.
— Z obecną drużyną jestem bezużyteczny — oświadczył smętnie. — Gastly i Haunter nie są wytrenowanymi Pokemonami, bo należą do tej sali i zgodnie ze standardami Ligi, nie mogę podwyższyć aktualnego poziomu trudności dla wyzywający… — Morty uderzył się z otwartej dłoni w czoło. — Taaak, mówię, jakby Liga jeszcze trwała, a przecież mamy Przejęcie, nieważne. — Zaczerwienił się nerwowo i parsknął w celu ukrycia tego. Nie patrzył w oczy Yuzurii, aby przypadkiem się nie speszyć, bo dawno nie pozwolił sobie na tak… niekonkretny słowotok. — W każdym razie, Gengar całej roboty nie odwali, zresztą… zaniedbałem treningi z nim za co się teraz winię. Shuppet ewoluować w ogóle nie chce, a Sableye może co najwyżej pobawić się w magika. — Przełknął ślinę, przygotowując się mentalnie na wypowiedzenie na głos tego, co zamierzał zrobić od początku. — Potrzebuję mojej drużyny, tej wytrenowanej, nieliderskiej. Tej którą oddałem Ci, gdy zobaczyliśmy się chwilę po rozpoczęciu Przejęcia. — Obdarował Yuzu proszącym spojrzeniem. — Wiem, że brzmię jak jakiś wymagający nastolatek, ale nie mam możliwości treningu. Nie w tym stanie. Nie w tym momencie.
— Mortiel… chyba zdajesz sobie sprawę, w jakim stanie jest większość z twoich Pokemonów?
— Tak zdaję, ale…
Yuzuria westchnęła teatralnie.
— Wątpię, że dostaniesz cały swój stary zespół.
— Chociaż dwa — rzekł twardo, aż w końcu po długiej, milczącej reakcji przekręcił oczami nerwowo i wbił się wzrokiem w zielone, bezbronne tęczówki Yuzurii. — Proszę? — Jego broda zadrżała, najprawdopodobniej z powodu przypomnienia sobie, że istnieje takie słowo. Dziewczyna wpatrywała się w niego niemal oczarowanym wzrokiem, więc pozwolił sobie na przełknięcie śliny i powolne kontynuowanie: — To nie tak, że ja nie daję rady, bo radzę sobie. — Skrzywił się na myśl, jak niewielką rolę odegrała jego osoba w ostatnich wydarzeniach. — Tylko… gdy przychodzi co do czego, to walczy głównie Falkner. — Wrócił myślami do wydarzeń przed Jaskinią Zjednoczenia. — No, ewentualnie Daisy wyrywa się, nie patrząc na jakiekolwiek konsekwencje i nie zawsze kończy się to dobrze. — Przypomniał sobie jej pogoń za psotną Misdreavus. Pokręcił głową. — Ja się pieszczę, rzucając Kule Cienia jedna za drugą i poza tym mogę co najwyżej sarkastycznie skomentować walkę po jej zakończeniu. — Obdarzył Yuzu zdeterminowanym spojrzeniem. — Tak nie powinno być.
Dziewczyna miała zaciśnięte usta w wąską kreskę, a wyraźnie zmarszczone brwi tylko podkreślały jak bardzo się w tym momencie wahała. Wybrano ją na łącznika Ruchu Oporu głównie z powodu jej destrukcyjnej wręcz surowości oraz braku litości dla jakichkolwiek emocji towarzyszących trudnym decyzjom. Była odpowiedzialna za… zbyt wiele rzeczy, by wahać się teraz, w tej chwili.
Ale może tylko w taki sposób mogła odpokutować?
Nachyliła się w kierunku byłego narzeczonego, na tyle blisko, by nie mógł odwrócić wzroku.
— Daj mi dwa zamienniki, które oddasz do bazy w zamian za te, które ci przyślą.
Od opuszczenia Ecruteak, nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Nikt z nikim. Falkner pozostał milczący i smutny, zaś Morty odkąd dołączył do nas pod bramą, nie spuszczał wyraźnie zadowolonego wzroku z dwóch Pokeballi, które co chwila podrzucał do góry.
Czy to były moje Pokeballe?
Ścisnęło mnie w gardle na myśl, że rzeczywiście w chwili absolutnej słabości powierzyłam liderowi wszystkie moje Pokemony. Nie wahałam się by to zrobić, nie wahałam się oddać ich w jego ręce. Mało tego, poczułam wtedy ulgę, coś w rodzaju kamienia spadającego znad przepaści mojego serca i istotnie, przerażało mnie, jak pełne ulgi było to uczucie.
Nie nadawałam się na trenerkę. Nie nadawałam się by dzierżyć odpowiedzialność za jakiekolwiek żywe stworzenie.
— Musimy porozmawiać — oświadczył Falkner, gdy wieże Ecruteak znikały powoli za koronami potężnych drzew. Lider zatrzymał się powoli i spojrzał nieco zrezygnowanym wzrokiem i na mnie, i na Morty’ego. — Wszyscy.
Usłyszałam dźwięk otwieranego Pokeballa, a następnie dostrzegłam sylwetkę Abry, która pojawiła się tuż przed Morty’m. Najpewniej wyszła zaciekawiona aktualnymi wydarzeniami i… jeszcze mocniej zaskoczona faktem, że jej własny Pokeball nie znajdował się w kieszeni jej właścicielki.
Odwróciłam zawstydzony wzrok.
— Nie chciałem zaczynać żadnej rozmowy, póki nie miałem pewności, że jesteś gotów na jakąkolwiek — stwierdził Morty po zignorowaniu Abry, a jego dotychczas całkiem pogodna mina mimowolnie zrzedła.
— To, czy mam przy sobie Pidgeota czy nie mam, nie jest wyznacznikiem mojej gotowości do rozmawiania z wami o przebiegu tej podróży.
— Wybacz, że chciałem być empatyczny — syknął Morty, a następnie schował oba Pokeballe do wypełnionej już nimi kieszeni. Zmierzył przyjaciela wzburzonym spojrzeniem ciemnych oczu i poprawił kosmyk wystający znad czarnej opaski.
Falkner w odpowiedzi skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył gniewnie brwi.
— Na empatię nie składa się milczenie, gdy ktoś potrzebuje rozmowy.
Morty parsknął.
— Skąd miałem wiedzieć, że potrzebujesz rozmowy, skoro, uwaga — podkreślił sarkastycznie — od wejścia do Podziemi praktycznie nic do nas nie mówisz?
— Chłopcy… — odezwałam się w końcu, ale zrobiłam to za cicho i moja próba włączenia się do konwersacji… a raczej przerwania jej, została zignorowana i opluta.
W oczach Falknera zatańczyły gniewne ogniki. Podszedł pewnym krokiem do Morty’ego i mimo kilku centrymetrów różnicy między nimi, spojrzał na niego w taki sposób, jakby to właśnie on był wyższy.
— Chyba musiałbyś kogoś stracić, aby się dowiedzieć — syknął z nieprawdopodobnym dla jego osoby jadem.
Morty w odpowiedzi otworzył usta szeroko ze zdziwienia i raptownie zamilkł. Nagle zrobiło się chłodniej, korony drzew zaszeleściły złowrogo, a chłodny podmuch wiatru sprawił, że po moim ciele przeszedł gwałtowny dreszcz. Fal dopiero po wypowiedzeniu swoich słów na głos, zdał sobie sprawę z tego, co powiedział do przyjaciela i ze spojrzeń ich obojga wyczytałam, że coś musiało być na rzeczy. Podbródek Falknera zadrżał, lider wycofał się, opuścił uniesione z wcześniejszego zdenerwowania ręce i raptownie złagodniał.
— Prze…
— Ja straciłam — wykrztusiłam prędko, przerywając mu. Czułam, że niechętnie odwrócił wzrok w moją stronę. Wydawał się wytrącony z równowagi nie tylko moim wtrąceniem, ale również swoim własnym, tym przed chwilą. — Wiem jak to jest stracić Pokemona — dopowiedziałam powoli i ostrożnie, siląc się na wymuszony uśmiech.
Morty, nie uspokajając swojego wyraźnie wybałuszonego wzroku, podparł się zrezygnowany o pień drzewa i z nerwowym westchnieniem osunął się na ziemię.
— Mam dosyć — skwitował, opierając swoją głowę na prawej dłoni ugiętej w łokciu. Wplótł palce w niesforne, jasne kosmyki, powiewane przez chłodny wiatr.
— Moje obwinianie was o cokolwiek było i jest… kompletnie nie na miejscu — odezwał się Falkner po krótkiej chwili milczenia. Domyśliłam się, że mówił też o wcześniejszej próbie nierozmawiania ze mną. — Nie wiem czego oczekiwałem, bo... Może to zabrzmi dziecinnie, ale nie spodziewałem się, że przyjdzie mi cokolwiek stracić.
Byliśmy dziećmi.
Może Morty był pełnoletni od jakiegoś czasu, Falkner zaledwie od półtora roku, a mi do tej pełnoletności brakowało naprawdę niewiele, ale… w głębi duszy wszyscy byliśmy dziećmi. Baliśmy się straty, baliśmy się zgubnych rezultatów tej podróży, baliśmy się… strachu samego w sobie. Spoglądaliśmy na siebie non-stop, non-stop zapewniając samych siebie, że to okej, że to w porządku, bo mamy siebie, nawet jeśli nie mówimy sobie wszystkiego. Chodziliśmy od miasta do miasta, ukrywając się, będąc pewnymi, że nasza obecność jako uciekinierów w każdym kolejno mijanym zakamarku Johto coś zmienia, choć… nie zmieniała kompletnie nic. Podróżowaliśmy kierowani kaprysem, ideą pokonania rządzącej nami organizacji, a także kierowani odwagą, cholernie dziecinną odwagą, definiującą nas nadal jako dzieci mimo posiadania potężnych bagaży emocjonalnych i w dwóch na trzy przypadki – kolorowych dowodów osobistych.
— Nie straciłeś Pidgeota, Fal… — wykrztusił zrozpaczonym głosem Morty, jakby jakimś cudem usłyszał moje myśli i zrozumiał, jak bardzo bez sensu było nasze spieranie się w tym momencie. — Wrócisz po niego. — Skierował smutny wzrok na zmartwioną Abrę, a potem na mnie. Poczułam gwałtowny, niepohamowany dreszcz. — W przeciwieństwie do Daisy ty możesz po niego wrócić.
— Przepraszam raz jeszcze… — wyjąkał Fal, wiążąc się spojrzeniem najpierw z Morty’m, a następnie ze mną.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Czułam, że ten uśmiech musi wyglądać średnio zachęcająco, zważywszy na moją brudną już bluzę, nieuczesane, pokołtunione wręcz włosy i buzię nie do końca czystą po minionej walce. Mimo wszystko jednak, miałam wrażenie, że Fal i tak oblał się pąsem, chwilę przed odwróceniem wzroku.
— Może porozmawiamy na spokojnie o wszystkim jak rozbijemy jakiś obóz na noc?
Liderzy przystali na moją propozycję.
Ruszyliśmy dalej w drogę i ani się obejrzałam, minął cały poranek i południe. Temperatura była dość umiarkowana, nie utrudniała nam wędrówki. Czasem wiało, ale na szczęście wciąż miałam na sobie ciepłą bluzę, dzięki której nie mogłam narzekać na chłodną bryzę. Szliśmy już jakiś czas i grzechem byłoby nie przyznać, że zaczęło mnie mdlić od widoku identycznych drzew, przez które miałam wrażenie, że ciągle błądzimy (mimo że wiedziałam, że tak nie jest). Abra uwiesiła mi się na szyi, obejmując mnie mocno swoimi małymi łapkami. Uspokajało mnie to.
Cieszyłam się również, że po tym wszystkim nadal okazywała mi bliskość.
Obiecałam sobie poprosić Morty’ego o moje Pokeballe, gdy tylko ulokujemy się w jakimś bezpiecznym miejscu. Póki co, sięgnęłam do kieszeni bluzy po kieszonkowe wydanie niewielkiej książki, którą otrzymałam od Melanie. Kartkowałam nieco pożółkłe strony, wczytując się w niektóre z zapisanych krzywo akapitów. Ze wszystkich rzeczy, jakie Melanie mogłaby mi ofiarować, nie spodziewałam się, że otrzymam oprawiony w skórę zeszyt z mitami.
,,Znalazłam tę książkę w jednym z nieużywanych magazynów bazy głównej Ruchu Oporu”, oświadczyła. ,,A z racji, że masz mniej na głowie niż Fal z Morty’m, to uznałam, że może cię to zainteresuje”.
Tekstu nie było aż tak dużo jak się spodziewałam. Przeważały za to obrazki, narysowane w groteskowy, nieco przerażający sposób. Przedstawiające ludzkie ofiary, panowanie złych mocy i śmierć.
Kilka mitów dotyczyło głównie ludzi, ich próby ingerencji w pokemonowy świat, niegdyś przecież nie tak dobrze znany jak obecnie. Pozostałe historie skupiały się już na konkretnych teoriach popartych przez faktyczne przypadki. Stwierdzenie, że Zubaty słyszą zmarłych, że pojawienie się Absola zwiastuje katastrofy, że Dusknoiry są niezwykle łase na ludzkie dusze i kilka innych, równie dziwnych i nieprawdopodobnych.
— Wiedzieliście, że niektóre Pokemony są przeklęte? — spytałam na głos, przerywając całkiem sympatyczną (ale nie niezręczną!) ciszę, jaka panowała od jakiejś godziny.
Liderzy idący kilka metrów przede mną, niemal równocześnie spojrzeli się przez ramię, ale tylko Morty zmarszczył pytająco brwi.
— Skąd masz tę książkę?
Zamrugałam zaskoczona, bo jego ton przypominał oskarżenie.
— Melanie mi ją dała — odparłam najnormalniej w świecie, lekko się uśmiechając.
— Po co?
Powstrzymałam się od typowego dla mnie, nerwowego wybuchu.
Co mu znów nie pasowało?
— Stwierdziła, że może znajdę coś między słowami?
— Powinniśmy się chwytać wszystkiego — zwrócił się prędko Fal do swojego lekko poddenerwowanego przyjaciela. Pokiwał mu spokojnie głową, w celu rozładowania sytuacji.
Morty uniósł brew do góry.
— Jeśli ,,wszystkim” jest książka o pokemonowych mitach i bajki dla dzieci, to naprawdę, ręce mi opadają.
— A co jeśli te bajki są prawdą? — zapytałam. — Może patrzymy na obecną sytuację zbyt… rzeczywiście?
Morty podszedł do mnie, zabrał książkę z moich rąk i pomachał nią w powietrzu na tyle wysoko, że nie byłabym w stanie do niej sięgnąć. Skrzyżowałam ręce na piersi, a lider zmierzwił ręką moje potargane już włosy. Wytknęłam mu język.
— Żyjemy w świecie zwierząt plujących z siebie mocami żywiołów i łapiemy je do czerwono-białych kulek — mruknął. — Czy to według ciebie brzmi wystarczająco rzeczywiście?
Falkner powstrzymał chichot, a ja zamilkłam.
— Daj spokój, to tylko książka — zaśmiał się w końcu Fal.
Morty odpuścił z westchnieniem i odwrócił się, by ruszyć dalej, ale zanim to zrobił, poczuł rękę przyjaciela na własnym ramieniu.
— Może wszyscy dziś jesteśmy po prostu zbyt poddenerwowani.
Minęło popołudnie. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy niewielkiej rzece, w celu odświeżenia się i przypomnienia sobie jak naprawdę wyglądają nasze twarze bez zbędnego brudu. Potem ulokowaliśmy się już na stałe, niedaleko wejścia do kręgu jaskiń Góry Mortar. Liderzy wspomnieli, że była tu jedna z nieaktywnych już placówek Teamu Rocket.
A przynajmniej tak słyszeli.
— Poświęcimy potem trochę czasu, aby w spokoju zanalizować wszystkie materiały i tropy, które zgromadziliśmy do tej pory — oświadczył Morty, wyciągając z plecaka zwinięty w rulon pomarańczowy śpiwór.
— Dlaczego ,,potem”? — spytałam, siadając tuż obok lidera. Falkner dołączył do nas i pomógł powyjmować wszystkie zapakowane rzeczy.
Był wśród nich dziennik Giovanni’ego wypełniony planami Przejęcia, które znaliśmy już na pamięć (wraz z tą jedną, dziwną stroną wartą głębszej analizy), złożona na pół kartka z domku leśniczego oraz walkie-talkie otrzymane od Gavse’a, niestety już rozładowane.
— Bo dziś idziemy na przeszpiegi Rocketsów — wyszczerzył się Morty.
Falkner raptownie zamarł.
— Chyba żartujesz...
Lider w odpowiedzi wzruszył ramionami. Wybitnie zadowolony nastrój nie opuszczał go.
— Myślisz, że po co wyjmuję teraz rzeczy? Zakopiemy je tutaj, zostawimy i pójdziemy zobaczyć jaskinię. Wejdziemy do środka, a jeśli coś w niej będzie to dobra nasza. Weźmiemy co trzeba, wrócimy tu i ruszymy dalej.
Moje serce zagalopowało gwałtownie, a kiełkująca gdzieś we wnętrzu organizmu adrenalina zaczęła dawać o sobie znać. Mieliśmy tam wejść? Tak po prostu?
To było bardzo, ale to bardzo ryzykowne.
— Skąd wiesz, że to nie pułapka? — wyjąkałam niepewnie. Może do tej pory poszczęściło nam się parę razy, ale prawda była taka, że niezaprzeczalnie – byliśmy poszukiwani. A każda kolejna sytuacja z naszym udziałem tylko przybliżała wroga do aktualnej lokalizacji.
Poza tym, był jeszcze ten cholerny Kavdil…
— Wysłałem już pewną panią na kontrolny obchód. — Puścił nam oczko Morty i jak na zawołanie z krzaków wyłoniła się jego Shuppet. Podleciała do niego blisko i zaczęła coś piszczeć w swoim pokemonowym języku. — Wygląda na to, że przed Górą Mortar nie znajduje się żaden patrol, ale…
— ...ale nie wiadomo czy nie jest on w środku — dokończył za niego skwaszony Fal. Widać było gołym okiem, że wizja podróży do wnętrza kolejnej kwatery Rocketsów kompletnie nie przypadła mu do gustu. Przez chwilę jednak wydawało mi się, że dostrzegłam przebłysk w jego łagodnych tęczówkach.
Lider otrzepał nieco zbrudzone od gleby spodnie, po czym wstał i sięgnął do kieszeni po Pokeballe. Następnie obdarował Morty’ego zdeterminowanym spojrzeniem.
— Nie mam już Pidgeota… ale nadal mogę walczyć — oświadczył pewnym głosem. Czułam w głębi serca, że coś się w nim zmieniło, że dojrzał w pewien sposób w przeciągu ostatnich kilku godzin, nieważne jak głupie by się to nie wydawało. — Nadal nie podoba mi się to, że chcesz wejść do środka, ale… — tu spojrzał na mnie ciepło, przywołując moje słowa wypowiedziane na głos jakiś czas temu — ...nie możemy ciągle uciekać. — Potem zwrócił się wzrokiem do przyjaciela. — I mimo że nie jesteśmy jakimiś pieprzonymi bohaterami, to nadal możemy spróbować nimi być.
Uśmiechnęliśmy się do siebie wszyscy z pewną niewypowiedzianą ulgą, choć miałam wrażenie, że Fal patrząc mi w oczy, wciąga gwałtownie powietrze.
— Wejdziemy tam.
W ciągu kolejnej godziny wszystkie rzeczy zostały idealnie ukryte wśród okolicznych zarośli. Niektóre zakopaliśmy pod krzakami, a resztę pochowaliśmy w miarę naszych możliwości. Liderzy bardzo szybko opracowywali plan działania, bardzo często nic nie mówiąc, a zaledwie spoglądając na siebie z nieodgadnionymi minami. Mimo to, ufałam im i wiedziałam, że mogę to zrobić.
Już tak.
Do najbliższej jaskini dzieliło nas koło pięciuset metrów. Pokonaliśmy tę drogę szybko, co jakiś czas szepcząc do siebie i żwawo rozglądając się na boki. W końcu była tu bądź jest nadal, jedna z kryjówek Rocketsów, więc trzeba było mieć się na baczności.
Morty trzymał w ręce Pokeball z Sableye’m, by w razie ewentualnych przeszkód, szybko użyć Iluzji.
— Stalowe drzwi? — zapytał Falkner, gdy, istotnie, dotarliśmy do ogromnej, srebrno-szarej ściany w samym środku kamiennej jaskini. Sięgnięcie do klamki i wszelkie próby dotarcia do środka zakończyły się niepowodzeniem.
Dotychczasowy entuzjazm Morty’ego osłabł.
— Nie wierzę, że wycofujemy się w takim momencie — jęknął, po tym jak próba użycia Iluzji jego podopiecznego zakończyła się fiaskiem. Drzwi nie były zaczarowane ani ukryte. Po prostu istniały i nie pozwoliły nam wedrzeć się do środka.
Spojrzeliśmy posępnie na siebie, w celu potwierdzenia porażki i dokładnie w tym samym momencie moja Abra wykorzystała moment, w którym staliśmy blisko wszyscy razem i... teleportowała nas.
Zakryłam usta powstrzymując zaskoczony krzyk. Trzy sekundy później znaleźliśmy się po drugiej stronie drzwi, na korytarzu niczym nie przypominającym zatęchłej, ciemnej jaskini.
— O rety… — Falkner wziął głęboki wdech, kompletnie nieprzyzwyczajony do takich… podróży. Morty natomiast nie miał odruchu wymiotnego jak ostatnio. Zamiast tego spojrzał w moją stronę z zadowoleniem.
— Widzisz jaka potrafisz być przydatna?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
— To było do Abry…
— Oh.
Oddech Falknera wrócił do normy, on sam również już nie musiał łapczywie pochłaniać powietrza. Popełnił jednak zasadniczy błąd, który zdarzał mi się czasem, przy pierwszych razach teleportowania się z Abrą – czyli nieuwalnianie powietrza z płuc. Podczas przenoszenia się następował bezdech, więc lepiej byłoby przeczekać.
Tyle tylko, że nie miał kto biednego Fala uprzedzić.
Spojrzałam na moją Abrę ze zmarszczonymi brwiami i przez chwilę zastanawiałam się, jak bardzo ten Pokemon będzie mnie w stanie jeszcze zaskoczyć?
— Światło się pali, ale jest cicho… — mruknął Morty, mrużąc oczy i rozglądając się bacznie dookoła. Wciąż trzymał Pokeball Sableye’a w pogotowiu, jednak nie wyglądało na to, by ktoś miał nagle wyskoczyć zza zakrętu.
Korytarz póki co był tylko jeden, odbijający nieco w prawo, przez co z samego końca nie widzieliśmy jak się dalej ciągnie. Wyglądał na dość zaniedbany, z dużą ilością pajęczyn przy sufitach, brudną, beżową farbą i zaschniętymi śladami po błocie na fioletowych kafelkach. Światło wydobywało się z prostych żarówek, nieco bzyczących, najprawdopodobniej działających cały czas.
Liderzy ruszyli powoli do przodu, jednak obejrzeli się na mnie, bym poszła za nimi. Wzięłam głęboki wdech i po uspokojeniu nader galopującego przez adrenalinę serca, ruszyłam naprzód. Po kilku minutach marszu dotarliśmy do skrzyżowania.
Na trzy różne korytarze.
— Czy to znak od Arceusa? — parsknął Morty, a ja chyba zrozumiałam, co ma na myśli.
Rozdzielenie się.
Żołądek podskoczył mi do gardła. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni po Pokeballe, ale przypomniało mi się…
...że przecież ciągle ich nie mam.
Moja dłoń zawisła nad kieszenią. Poczułam jak drży, więc ścisnęłam ją w pięść, by nie okazywać zbędnych słabości.
— Tak będzie niebezpieczniej — mruknął Falkner w kierunku przyjaciela, ale po chwili zastanowienia dodał: — ale i szybciej.
Morty skinął ostrożnie głową.
— W takim razie rozdzielimy się — rzekł, wyjmując z kieszeni Pokeballe. Zrobił to szybkim, pewnym ruchem, jakby zaplanował już wcześniej taką ewentualność. Wręczył jednego balla Falknerowi. — Weźmiesz Shuppet. W razie problemów znajdzie nas najprędzej, bo jako duch może przelecieć przez niektóre ściany.
— Dobry pomysł.
— A to — lider chwycił cztery pokemonowe kule — chyba było twoje, prawda?
Uśmiechnęłam się, gdy Morty oddał mi moich podopiecznych. Wiedziałam, że to moja ostatnia szansa, by na nich zasłużyć.
— Ile dajemy sobie czasu? — spytał Fal, gdy po przeszukaniu kieszeni upewnił się, że ma wszystkie Pokemony ze sobą.
— Nie mamy zegarków, więc po prostu postarajmy się jak najszybciej tu wrócić. Góra Mortar jest duża, ale baza na pewno nie ciągnie się pod całą jej szerokością. Gotowi?
Zmierzyłam wzrokiem korytarz najbardziej wysunięty na prawo. Miałam się z nim zmierzyć i obiecałam sobie, że cokolwiek by się nie działo – dam z siebie wszystko.
— Daisy?
Odwróciłam się i ujrzałam stojącego przede mną Falknera. Natychmiast poczułam tą samą co zawsze, miłą dla nozdrzy intensywną woń piżmu. Lider uśmiechnął się i odgarnął mi niesforny kosmyk włosów za ucho.
— Uważaj na siebie.
Morty miał nieodparte wrażenie, że jego korytarz został wyjęty z jakiegoś debilnego horroru. Nie mijał absolutnie żadnych pomieszczeń po drodze ani żadnych drzwi do ów pomieszczeń prowadzących. I przed nim, i za nim ciągnęła się identyczna droga z fioletowych kafelków i irytująco brzęczących żółtych żarówek. Czuł się jak w jakiejś bazie wojskowej, ewentualnie drodze do wojskowego schronu. A biorąc pod uwagę jego wspomnienia dotyczące Gavse’a… kompletnie mu się to nie podobało.
Od kilkunastu minut miał wrażenie, że skręca w lewo. Niby droga była prosta, niby nie fundowała mu żadnych gwałtownych skrętów czy dziwnych powywijanych fragmentów, ale kafelki wydawały mu się co najmniej krzywe, a jego stopy w nienaturalny sposób podążały wzdłuż prostopadłych linii przecięć, sprawiając, że jego biodra lekko skręcały. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że się poci, więc musiał przetrzeć czoło ręką. Gdy uniósł dłoń do góry, dostrzegł, że bardzo mu drży.
Przełknął ślinę.
Był cholernie przerażony.
Zaczął obracać się gwałtownie wokół siebie i już nie wiedział, czy umysł płata mu figle, czy rzeczywiście, korytarz obracał się wraz z nim. Powstrzymał gromadzący się w przełyku odruch wymiotny i puścił się biegiem, byleby jak najprędzej dobiec do czegokolwiek, co udowodni mu, że właśnie nie zwariował.
W pewnym momencie poczuł, że ktoś chwycił jego szalik, że on sam biegnie w miejscu albo wydawało mu się, że to robi, bo jakikolwiek ruch, który wykonywał za pomocą swoich nóg zdawał się w ogóle nie sprawiać wrażenia ruchu – jakby Morty biegł na bieżni na siłowni i próbował wbić nieznany nikomu rekord, a nie uciekał przed niewiadomym zagrożeniem w jaskiniach Góry Mortar.
W końcu lider zamachnął się, zrzucił z siebie ulubioną część garderoby i puścił się pędem, choć czuł, że powoli zaczyna brakować mu tlenu w płucach. Tym razem był pewien, że skręca w lewo, nikt nie mógł mu zarzucić, że korytarz biegł w lewą stronę, musiał więc biec w lewą stronę.
Pot spływał mu po skroniach, szybko bijące serce zagłuszało jakiekolwiek odgłosy zewnętrznego świata, nie pozwalało, aby Morty skupił się na czymś innym niż biegu. Zwolnił dopiero wtedy, gdy spod przymrużonych powiek dostrzegł azyl pod postacią rozgałęzionego korytarza, tym razem pojedynczego, będącego dowodem na to, że cała ta sytuacja wydarzyła mu się, a on sam zdecydowanie nie śni.
Ostatkiem sił dobiegł do końca, chwycił się mosiężnej ramy i oparł dłonie o ugięte kolana, pozwalając na to, by pot spłynął na ziemię kroplami wielkości łez. Dopiero wtedy jego serce zaczęło się uspokajać, oddech normować, a zbliżające się w jego kierunku kroki stawały się coraz głośniejsze. Przeklął się w myślach, bo wiedział, że w takim stanie niewiele zrobi, sięgnął więc dłonią po dwa balle, które otrzymał od Yuzurii, z nadzieją, że będące w nich Pokemony ochronią go, tak jak chroniły go kiedyś, gdy jeszcze odbywał swoją własną trenerską podróż. Już miał podrzucać je do góry, już miał pozwolić, by rozbłysło światło, ale zawahał się, bowiem cień sylwetki wydawał mu się znany i po chwili zza zakrętu wyłonił się jego przyjaciel, wyglądający na równie zmachanego co on sam.
Morty zamrugał kilkakrotnie i łapiąc wdech za wdechem, spojrzał zaskoczony na równie zdziwionego Falknera.
— Cóż — wysapał. — Najwidoczniej nasze korytarze się łączą.
Zaglądałam do wszystkich mijanych pomieszczeń na każdym możliwym skrzyżowaniu. Miałam wrażenie, że pogubiłam się już w ilości korytarzy, które przeszłam, a kompletnie nie pomagał mi fakt, że wszystko zaczęło wyglądać tak samo. Abra, która przez cały czas dotrzymywała mi towarzystwa, również przeszukiwała zaniedbane pokoje. Niestety, nie znalazłyśmy nic poza stertą śmieci z niszczarki dokumentów oraz kilkunastoma, przysięgam, pomieszczeniami sanitarnymi.
Westchnęłam głęboko, zamykając nieco skrzypiące drzwiczki do kolejnego składzika, gdy do moich uszu dotarł nieco świszczący ludzki odgłos, przypominający jęk.
Po moim ciele przebiegł niepohamowany dreszcz.
— Słyszałaś to? — zwróciłam się do Abry, która potaknęła.
Ruszyłyśmy biegiem do kolejnego pomieszczenia.
Falkner z Morty’m wylądowali w miejscu, przypominającym Biuro Absolutnego Panowania Nad Światem. Na zaledwie kilkunastu metrach kwadratowych zmieścił się ogromny komputer z parunastoma ekranami wypełniającymi jedną ze ścian. Żarówki oświetlające pokój znajdowały się tylko i wyłącznie przy drzwiach, a ich niebieski kolor zwiększał wrażenie panującej tu mrocznej atmosfery. Na podłużnej ladzie wypełnionej szeregami tajemniczych przycisków, umiejscowiony został uwypuklony segment z dziurkami pod różne przyrządy.
— Nie spodziewałem się, że znajdziemy coś takiego — wykrztusił Falkner, po zlustrowaniu wzrokiem wszystkich widniejących na ścianie ekranów. Morty aby nie tracić cennego czasu, natychmiast podszedł do gniazdka z prądem i podłączał po kolei wszystkie wtyczki.
— Sprawdź, która odpala — polecił przyjacielowi.
Lider zaczął przyglądać się maszynie i po chwili wskazał odpowiednią (trzecią z kolei) wtyczkę. Gigantyczny komputer włączył się, uruchamiając jednocześnie niemal wszystkie monitory.
— Nie patrz na to z takim zachwytem — mruknął Morty, z rozbawieniem patrząc na wybałuszoną minę Falknera. — Jeśli nic tu nie znajdziemy, to po prostu zmarnowaliśmy nasz czas.
Wyraz twarzy Fala zmarkotniał.
— Nadal coś mi tu śmierdzi.
— W sensie?
— To niemożliwe, aby tu nie było Rocketsów. To zbyt…
— Łatwe? — parsknął Morty, po czym usiadł na maleńkim obrotowym krześle i skrzywił się niezadowolony, że z powodu swojego dużego wzrostu nie da rady się na nim zakręcić. — Owszem, zbyt łatwe.
— Spróbujesz czegoś poszukać? — W głosie Falknera kryła się niepohamowana prośba, gdyż sam wolał stać przy drzwiach i mieć się na baczności, a beztroskie podejście Morty’ego tylko go stresowało.
— Jasne, daj mi chwilę.
Fal obserwował przerażająco pusty korytarz i zaczął głośno i głęboko oddychać. Był wyczerpany po długim biegu, jednak z tego co udało mu się wywnioskować wraz z przyjacielem, ich objawy były bardzo podobne. Nagle stali się przerażeni, mieli wrażenie, że coś ich gwałtownie chwyciło od tyłu i… rzucili się do szaleńczej ucieczki.
— Włamałem się — zakomunikował Morty. Zaciekawiony Falkner wrócił do środka i zamknął uchylone do tej pory drzwi. — Przydałby się pendrive. Jest tu mnóstwo plików… i z tego co widzę, wszystkie nam się przydadzą.
— A masz pendrive’a?
Morty zawisnął na krześle i rozejrzał się wokół z wyraźnie zmrużonymi oczyma.
— Tam leży jakiś. — Wskazał na drugą część ogromnego pulpitu. Fal podszedł tam i przyjrzał się nośnikowi pamięci, niewiele mniejszemu od jego najmniejszego palca. Może i był przesadnie ostrożnym człowiekiem, ale coś w środku mówiło mu, że wcale nie będzie tak łatwo jak pierwotnie myślał.
— I tak po prostu go zabierzemy?
Morty wziął pendrive od przyjaciela, a następnie podłączył pod wielki komputer.
— Patrz.
Dysk został przyjęty, lider zaznaczył wszystkie dokumenty i wybrał funkcję kopiowania.
— Mógłbyś chociaż przejrzeć co jest w tych plikach — powiedział Falkner z lekkim wyrzutem. Usłyszał panikę w swoim głosie, której nie potrafił uspokoić. — Nie wiadomo czy nie uruchomią jakichś ala… — Przerwał nagle, gdy całe pomieszczenie rozbłysło na czerwono, a donośne dźwięki przypominające potężny klakson rozniosły się wokół jak echo.
Zamarli oboje, zdając sobie sprawę, jak w wielkie gówno właśnie się wpakowali.
— MÓWIŁEM, MORTY, MÓWIŁEM!
— Minuta. — Lider wskazał na ekran, na którym wyświetlił się czas do końca pobierania plików. Falkner spojrzał na niego jak na idiotę i pokręcił głową.
— Żartujesz… — wysyczał z niedowierzaniem. — Musimy. Stąd. Uciekać.
Morty machnął na niego ręką i odwrócił się prędko. Okrążył wzrokiem całe pomieszczenie, a jego wzrok zatrzymał się na gaśnicy wiszącej na ścianie. Podszedł więc do niej, wyjął ją z uchwytu i podał do zdezorientowanego przyjaciela.
— Pilnuj drzwi — powiedział szybko i głośno, mimo że świszczący odgłos alarmu rozbrzmiewał w jego uszach. Następnie odwrócił się i otworzył jeden z kopiujących się dokumentów.
— Będziesz to teraz czytał?! — wrzasnął przerażony już Falkner, stojąc jak cep przy mosiężnych drzwiach.
— Zluzuj żołnierza — odburknął Morty, zagłębiając się w tekst. Otarł pot z czoła i skupił się tak, jak nigdy wcześniej w swoim życiu. — Doczytam to, czego nie zdążę skopiować.
Czterdzieści pięć sekund.
Musiał zdążyć.
~ * ~
Pomieszczenie przypominało opuszczone laboratorium. Takie z filmów grozy, gdzie w zardzewiałych probówkach znajdowały się jeszcze końcówki kwasów, a fartuchy laborantów wisiały gdzieś pokryte krwią po nieudanych eksperymentach. Po lewej stronie stało kilka zakurzonych ławek do doświadczeń, zaś po prawej widniały ogromne, wypełnione błękitną cieczą kopuły. W pierwszej z nich pływało coś na kształt wodorostów, a raczej pozostałości po wodorostach. W drugiej… nie chciałam o tym myśleć, ale przypominało mi to zwłoki czegoś niewielkiego, co rozpadło się już bardzo dawno temu, ale wciąż egzystowało w zakażonej, obrzydliwej cieczy. W trzeciej natomiast…
Zasłoniłam usta dłońmi, by powstrzymać krzyk.
W trzeciej był człowiek.
Poczułam dygotanie własnego ciała i jego swoistą ewolucję w bezbronną galaretę. Moje gardło zakleiło się przez niewysłowioną gulę. Zaczęłam się pocić.
Czyli to właśnie to oni robili? Używali nie tylko Pokemonów, ale też ludzi?
To po co im byli liderzy?
To dlatego zabierali niektórych obywateli?
Przecież Nero...
— Nie jesteś... od nich… Ich już... nie ma…
Krzyknęłam zaskoczona i cofnęłam się do tyłu, biodrem uderzając o kant ławki. Syknęłam z bólu, ale nadal nie odrywałam wzroku od pływającego w cieczy człowieka. Miał na sobie zwykłe brązowe spodnie i jasną koszulkę. Nie widziałam jego twarzy, bo stał tyłem, ale nieco poskręcane włosy opadały mu na ramiona. Był mężczyzną. Mógł mieć kilkadzieścia lat. I najwidoczniej błękitna ciecz pozwalała mu oddychać, mówić, żyć… Na Arceusa, ile on mógł tu tkwić…?
— K-Kim jesteś? — wykrztusiłam nerwowo. Drżącymi dłońmi obejmowałam Abrę. Ciepło jej niewielkiego ciałka uspokajało mnie, ale sytuacja w jakiej się znalazłam nadal potęgowała strach. — To ty wcześniej jęczałeś?
— Będą produkować... ich więcej… — wycharczał mężczyzna urywanym głosem. Ledwo go zrozumiałam, szkło kopuły musiało być wyjątkowo grube albo on… z racji, że wcześniej usłyszałam jego jęk… musiał mówić wyjątkowo cicho.
— Więcej czego?
Spokojnie, Daisy, tylko spokojnie.
— Tego co ja. Dopóki nie znajdą odpowiedniego… — Mówił coraz głośniej, coraz bardziej zajadliwym tonem, który zyskiwał na mocy z każdą kolejną sylabą. Zaczęłam cofać się powoli do tyłu, tłumiąc narastające przerażenie.
— Odpowiedniego czego?
— Ale teraz im wyjdzie szybciej! — Mężczyzna niemal krzyczał. Czułam łzy narastające w kącikach oczu, chciałam uciec stąd jak najdalej, daleko, daleko i nigdy więcej tu nie wracać. Mdliło mnie od ilości pajęczyn, kwasu, brudu i zapachu śmierci, a ten ktoś, kimkolwiek ten człowiek w ogóle był, on… — BO ZYSKALI CHOLERNEGO GENIUSZA, KTÓRY ZDECHNIE JEŚLI NIE PODA IM ODPOWIEDNIEJ MIESZANKI.
Coś mnie ukłuło, gdzieś w środku, a intuicja, która odzywała się bardzo rzadko w moim przypadku, postawiła przede mną pytanie, które przez przepełniający mnie strach niemalże wypiszczałam:
— Ten geniusz... J-Jakiego koloru ma włosy?
Objęłam Abrę z całej siły, a ona nie przeciwstawiała się, hardo wytrzymując ucisk moich przerażonych ramion. To się nie mogło tak skończyć, bo procent szans, że odpowiedziałby tak, jak myślałam, wynosił mniej niż jedna setna procenta, ale musiałam mieć pewność, musiałam wiedzieć, że mojemu bratu...
— NIEBIESKIE! — wykrzyczał mężczyzna, a potem odwrócił się prędko, ukazując mi swoją zdeformowaną twarz.
Wydarłam się na całe gardło.
~ * ~
— Morty, kończ to, słyszę kroki! — syknął Falkner, sięgając po swoje Pokeballe. Nie wiedział czy jego ptaki w ogóle zmieszczą się w tym pomieszczeniu, ale musiał walczyć, musiał być na to gotowy.
— Nie rozumiesz, Fal... — odezwał się Morty powolnym, pozbawionym emocji tonem. — Nie rozumiesz, do jasnej cholery...
— Czego… — Lider ledwo utrzymywał w zmęczonych dłoniach gaśnicę i cudem powstrzymał się, by nie rzucić jej prosto w lekkomyślnego przyjaciela. — Czego, kurwa, nie rozumiem?!
— Te wszystkie Pokemony, te w lesie Ilex, Pidgey w lesie, a nawet Misdreavus Daisy... To był tylko jebany eksperyment. — Falkner zamarł. Co prawda słyszał dobijających się do środka Rocketsów, ich próby wyważenia jedynej bariery, dzielącej ich od zwycięstwa nad nim i Morty’m i miał świadomość, że zaraz to wszystko się skończy, że wpadną w łapska Teamu Rocket w sposób najgorszy z możliwych, ale po słowach wypowiedzianych przez swojego przyjaciela nie mógł się ruszyć, mrugnąć, wziąć wdechu, nie mógł niczego. Stał jak w amoku niczym słup soli i wpatrywał się w ciągi liter na ekranie, dzierżąc przy tym ciężką dla niego już, krwistoczerwoną gaśnicę. Przepocony z nerwów Morty kontynuował: — Oni chcieli tylko sprawdzić, czy wszczepianie przypadkowym Pokemonom innych genetycznych mieszanek ma sens i... czy działa. Ale przestali, przestali od jakiegoś czasu, bo...
Drzwi otworzyły się ze świstem.
— ...bo teraz eksperymentują na ludziach.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Note: Najdłuższy rozdział w histerii. Prawdopodobnie też najdłużej przeze mnie męczony. Kolejny będzie już normalnej długości (czyli 9-11 stron, bo ten ma 19…). Nie dzieliłam na dwa, bo obiecałam sobie, że nie będę skracać rozdziałów. Może dzięki tej długości nadrobiłam nieco moją nieobecność od maja.
AAaaaa!
OdpowiedzUsuńNie czytałam rozdziału (jeszcze, hyhy), tylko przyszłam wyrazić uwielbienie nad nowym wyglądem bloga xD Uoooo *o*
O jaaa, dzięki wielkie, również jestem in love ♥
UsuńOwO
OdpowiedzUsuńFalkner <3
D:
"— Przecież nie chciałeś aby z tobą rozmawiała — parsknął Morty. — Więc raczej ci nie odpowie." Morty, u savage.
-wyjmuje listę chorób psychicznych- Kontynuuj o-o
Waaaait, co się stało z jego Pokemonami.
Mam Teorie[TM].
1. Feeeeeeeeeels
2. Kurde, aż przypomniała mi się jedna z zaplanowanych kłótni. (A sporo ich będzie, lol)
XDD Daisy being Daisy.
Awww, Fal, to było takie urocze <3
Dlaczego zaczynam się zastanawiać, kto jakie role pełni w tej grupce. :/
"— Widzisz jaka potrafisz być przydatna?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
— To było do Abry…
— Oh."
*pada na podłogę ze śmiechu*
Guuuuys, to nie jest dobry pomyyysł.
Mam jakieś dziwne wrażenie, że to Daisy się gdzieś wj3bi3. XD
SHIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIP *rozpaczing*
Hah, nie ma to jak nie zdawać sobie sprawy, że jesteś przerażony. Ja mam podobnie z ważniejszymi sprawdzianami, tylko że wtedy to jest jakiś podświadomy stres, który nie wpływa na to co robię, ale jest. XD
Oh, fuck, co tu się odwala.
WIEDZIAŁAM, ŻE COŚ SIĘ ZJEBIE, NO XD
Oh, fuuuuuck :O
:OOOOOOO
Ty pindo, w takim miejscu skończyć. XD
Kurde, nie mam komentarzy więcej. Po prostu nie mam. XD Gdi, ale się dzieje.
" Mam jakieś dziwne wrażenie, że to Daisy się gdzieś wj3bi3. "
UsuńSAME XDD
Prawda, że wszyscy jesteśmy dziećmi - niektórzy po prostu bardziej wyrośli ;) I niech już się tymi dowodami osobistymi tak nie chwalą, w końcu, jak to ujął Mortadelek, przecież mamy Przejęcie (słowo daję, w pierwszej chwili przeczytałam "przyjęcie" ;p). Na browka i tak nie pójdą.
OdpowiedzUsuńOgólnie klimacik fajny, lubię takie akcje-eksploracje. Założę się, że do drzwi puka chłopakom Daisy, albo zombiaki. Arceusie Panie - zombiaki w pokemonowym uniwersum - co to się porobiło?!
Zakładając, że Nero faktycznie jest tym odnalezionym geniuszem, to widocznie odziedziczył sporo więcej inteligencji po rodzicach niż siostrzyczka (tak, Daisy, wciąż jestem na Ciebie zła za tę akcję z falknerowym Pidgeotem...).
Resztę napisałam już wcześniej na Messengerze. Nie będę spoilować w komentarzach, a nóże ktoś, jak ja, czyta je wszystkie ;)
Powiem Ci szczerze, że jak się zaczęłam głębiej zastanawiać, to Pokemony i zombie byłyby ciekawym połączeniem, może to kiedyś przemyślę xD
UsuńZgadnij kto nadgonił bloga? <3
OdpowiedzUsuńŚwięty Arceusie nie wiem od czego zacząć. Twoja historia sprawiła że:
- bardzo polubiłam liderów Johto - serio, nigdy nie widziałam w liderach nic wielce wspaniałego oprócz designów, a Ty nadałaś im tyle charakteru i oryginalności że po prostu nie da się ich nie kochać.
- znowu wróciłam do ogrywania gier z drugiej generacji - bo Johto jest pięknym regionem i nie zmienię zdania.
Rozwój postaci prowadzisz tak dobrze że autor scenariusza final fantasy xv mógłby się schować. Ogólnie cała fabuła Twojego opowiadania jest po prostu świetna uwu Taka dojrzała, ale ma w sobie tą nutkę humoru * spodnie Falknera <3 *
Ciekawi mnie postać brata głównej bohaterki. Nero, huh? Pierwsza myśl po tym jak przeczytałam jego imię była całkiem typowa. "Czy to nie tak nazywał się protagonista devil may cry 4?" I trochę się zaśmiałam bo jestem pewna że te imię nic tu do rzeczy *chyba* nie ma :"D
Szczerze, nie jestem w stanie zliczyć ile razy czytając Twoje opowiadanie uroniłam łezkę. Scena w której Lanturn odpływa, sytuacja Falknera * raczej jego przeszłość ale ciii * czy ze śmiechu podczas jednego z początkowych rozdziałów.
Ale tym rozdziałem spowodowałaś że aż mi ciary ze strachu przeszły. Opis sceny z pływającym w cieczy człowiekopodobnym czymś mnie przeraził, lubię takie klimaty ale i tak, szok był :>
Nie mogę doczekać się następnego :3 Duuużo weny życzę <3
Bardzo Ci dziękuję za przemiły komentarz! ♥
UsuńCieszę się niezmiernie, że dzięki mnie wróciłaś i polubiłaś moje ulubione osóbki z Johto (jak i sam region!).
Z tym scenariuszem to proszę Cię, nie przesadzaj, ja widzę mega dużo niedociągnięć i mam nadzieję, że w przyszłości nauczę się ich unikać ^^
Neruś na szczęście (bądź nieszczęście!) nic z dmc4 wspólnego mieć nie będzie XD. Ale jak mam być szczera, to jest to moja zdecydowanie ulubiona postać męska zaraz po Fal'u i Morty'm.
Jestem naprawdę uradowana, że mogłam sprawić Ci tyle emocji, nawet takich ukradkowych łezek, to cieszy, naprawdę ♥
Dziękuję raz jeszcze za wszystko, w najbliższym czasie i pod Twoimi nowymi rozdziałami rozpiszę się jak obiecałam ^^ (bo wszystko przeczytane, tylko coś skrobnąć trzeba ;>).
PS Spodnie Falknera to złoto, samo wyobrażanie ich sobie sprawiło, że się podjarałam nimi tak jak Daisy, poważnie.