— Moi rodzice zniknęli dwa miesiące przed Przejęciem — zaczęłam swoją opowieść, kiedy wylądowaliśmy we wschodniej części Ilex Forest. Morty powstrzymał Falknera przed rozpaleniem ogniska, w razie, gdyby wysłano za nami pościg. Było mi okropnie zimno, więc wyciągnęłam Jolteona z Pokeballa, aby ogrzewał mnie razem z Abrą. Na szczęście z jego nogą było już lepiej.
— Chwila — odezwał się Falkner. — Jak to… zniknęli?
Wzruszyłam ramionami.
— Normalnie. Mama jest dziennikarką, a tata arbitrem ligi. Często razem wyjeżdżali. Mama zdawała relacje z meczy Pokemon, które tata sędziował i jakoś tak się układało. Tym razem powiedzieli, że muszą wyruszyć na dłużej. Spakowali się, wyszli z domu i tyle ich widziałam. — Wzruszyłam ramionami ponownie. — Kiedy w Johto pojawili się Rocketsi, nadal nie miałam od nich żadnej wiadomości. Wkrótce minie rok, a ja już zdążyłam zaakceptować ich zaginięcie.
— Nie masz przypadkiem rodzeństwa?
Zawahałam się.
— Tak, mam.
— Gdzie jest?
Wspomnienie bujnej, błękitnej czupryny młodszego brata pojawiło się w mojej głowie.
— Nie widziałam Nero od początku kwietnia — wykrztusiłam. Jego zniknięcie było dla mnie nie lada tajemnicą. — Nie mam bladego pojęcia.
— Czyli też zniknął? — Przytaknęłam. Falkner z Morty’m rzucili ku sobie specyficzny rodzaj spojrzenia. Taki z potajemnym przesyłaniem bezgłośnych wyrazów. Znowu. — Dziwna sprawa.
Wzruszyłam ramionami po raz trzeci.
— Najwidoczniej los chciał, abym radziła sobie sama.
Zapanowała cisza. Taka typowa cisza dla przemyśleń i przyswajania zdobytych informacji. Przerwał ją dopiero Falkner, zresztą zdziwiłabym się, gdyby zagadnął mnie Morty.
— Co jest nie tak z twoją Abrą?
Obruszyłam się i mocniej objęłam swoją ulubienicę.
— A co miałoby być z nią nie tak?!
Falkner kilkakrotnie zamachał otwartymi dłońmi przed twarzą.
— Nie o to chodziło! — powiedział prędko, a następnie wskazał palcem na przestrzeń pomiędzy czołem, a nosem. — Chodzi mi o oczy.
— Ah… No tak. — Abra przekręciła łepek na bok, jakby nie do końca wiedziała o co chodzi. Westchnęłam.
— W zasadzie… mnie też to ciekawi — mruknął Morty nieadekwatnie protekcjonalnym głosem. A to niespodzianka.
— Abry zazwyczaj nie otwierają oczu... — zaczęłam niepewnie.
— Abry nigdy nie otwierają oczu — poprawił mnie Morty.
— Abry mają oczy? — spytał Falkner.
— Braa? — wymruczała Abra sennie.
Zachichotałam. Morty odwrócił wzrok, jakby mój śmiech go uraził, zaś Falkner uniósł delikatnie kąciki ust ku górze.
— Abra jest czwartym Pokemonem, jakiego udało mi się zdobyć — wyznałam cicho z nieco smętną miną. Nie wiem czemu, jakoś niespecjalnie lubiłam opowiadać o sobie i swoich przeżyciach. — Przy jednej z prób jej schwytania, zezłościła się i otworzyła oczy w celu wzmocnienia ataku. Wtedy… Jeszcze bardziej jej zapragnęłam. Ma niezwykłe tęczówki, ciemne, z zachwycającą głębią, mieniące się fioletowym blaskiem. Abra ukazuje je światu tylko wtedy, kiedy zostaje do tego zmuszona, bo najwidoczniej nie potrzebuje ich do codziennego funkcjonowania. Byłam nawet u profesora Oaka w regionie Kanto, aby mógł stwierdzić, czy może moja Abra jest chora, ale okazało się, że po prostu posiada dar, jakiego nie ma żaden inny reprezentant jej gatunku. To chyba tyle. — Uniosłam ramiona do góry po raz czwarty i chwilę potem uznałam, że musi zostać to moim firmowym nawykiem.
— Rozumiem, że do bazy TR włamałaś się po to, by ją uratować.
— Owszem – potwierdziłam. — Została schwytana tydzień temu, na obrzeżach tego lasu. Jest okropnym łasuchem, poczuła zapach jagód i nie mogła się powstrzymać. Okazało się, że trafiła wprost do pułapki. Nie zdążyła się teleportować, bo Rockets już ją trzymał. Jakby użyła Teleportacji, zaprowadziłaby wroga wprost do mojego domu, w którym od dawna przechowuję swoje własne Pokemony.
— Od razu zorientowałaś się, że jej nie ma?
Pokręciłam głową.
— Nie od razu. Dopiero po jakimś czasie, poczułam, że coś jest nie w porządku. Nie wracała zbyt długo, a samochód Rocketsów nagle wyłonił się z lasu. Kierowca był zbyt zadowolony z siebie, abym się nie domyśliła. — Westchnęłam. Jolteon położył głowę na moich nogach i zaczął przysypiać. Łapę, którą uszkodziła wcześniejsza eksplozja ścian, miał obecnie zawiniętą bandażem. Abra natomiast, zasnęła kilka minut temu. — Pobiegłam do lasu najszybciej jak mogłam, aż dotarłam nad tamtą rzekę. Przez następne godziny szukałam słabych punktów i opracowywałam plan włamania się do środka.
— A później pojawiliśmy się my — uzupełnił historię Falkner.
— Nie do końca. — Morty rzucił ku mnie przenikliwe spojrzenie. — Wspomniałaś, że w momencie, gdy Abra została schwytana, ty przechowywałaś w domu własne Pokemony. A widzieliśmy tylko Jolteona. Mogłabyś rozwinąć?
Żachnęłam się.
— Proszę bardzo. — Uważając, by nie obudzić śpiących podopiecznych, wyjęłam ostatni Pokeball z kieszeni bluzy. — Idź, Lanturn!
Wodny Pokemon zmaterializował się tuż przede mną i zaświecił wesoło swoją antenką.
— Zanim zadacie jakiekolwiek pytanie, tak, to jego usłyszeliście wtedy nad rzeką i nie, to nie są moje jedyne Pokemony — wytłumaczyłam. — Posiadam jeszcze dwa, pozostawione w domu, których nie zabrałam, gdy w pośpiechu wybiegłam w pogoń za Abrą. Mam zamiar w najbliższym czasie po nie wrócić.
Morty nie odezwał się więcej, najwidoczniej zaspokojony moimi szczegółowymi wyjaśnieniami. Oparł się o pień wysokiego drzewa z rękami założonymi na piersiach. Falkner natomiast nachylił się nad Lanturnem, który, gdy tylko trener był wystarczająco blisko, polizał go po nosie zapraszająco. Zaskoczony chłopak stracił równowagę i upadł… na tyłek. Zachichotałam.
— Ile masz lat? — spytał Morty.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami, jakby odpowiedź nie była wystarczająco oczywista.
— Za niecały miesiąc skończę siedemnaście — odparłam. — A wy?
Najwidoczniej zaskoczeni tym pytaniem, zaniemówili.
— No co? — Skrzyżowałam ręce na piersi. — Chyba mam prawo wiedzieć?
— W grudniu dwadzieścia — odparł Falkner z widocznym grymasem na twarzy. — A ten tu ma dwadzie…
— ...ścia dwa — dokończył za niego Morty bez szczególnego entuzjazmu.
— Okej. — Chłopak… Mężczyzna… Rety, Falkner, wstał, otrzepał się i ruszył w kierunku plecaka pozostawionego przy drzewie. Teraz gdy wiem, ile ma lat, ciężko będzie mi przestawić się na myślenie o nim, jako o kimś starszym. Normalnie pomyślałabym, że jest w moim wieku. Czemu wcześniej nie zainteresowałam się wiekiem poszczególnych liderów Johto? – To co? Rano wyruszamy do twojego domu, tak?
— Dob… Ej, nie. Stop. — Coś mi tu ewidentnie nie pasowało. — A wy nie jesteście mi przypadkiem czegoś winni?
Liderzy spojrzeli po sobie, po raz kolejny prowadząc bezgłośną rozmowę. No ej, ja też tak chcę. Jolteon otworzył jedno oko, jakby próbował im się przysłuchiwać. Niestety, jego starania poszły na marne. Oni rzeczywiście nie używali słów.
— Co masz na myśli? — zapytał tym razem Morty.
— Ja wam powiedziałam kim jestem i dlaczego zrobiłam to, co widzieliście. Ja nie wiem o was nic.
Morty spojrzał na mnie przenikliwie i plagiatując moją pozę skrzyżowanych rąk, uniósł wysoko jedną brew do góry.
— Doprawdy? — Uznałam to w duchu za bezczelne pytanie retoryczne. — Mógłbym zacytować twoje: ,,Duchowy Lider, Poke-Mędrzec, a także Poke-Materialista”.
Na mojej twarzy wykwitł rumieniec zażenowania. Falkner westchnął.
— Gdy wybuchło Przejęcie, połączyliśmy siły i postanowiliśmy wspólnie się ukryć. Przez pewien czas uciekaliśmy z Whitney, chcieliśmy odkryć prawdziwe zamiary Teamu Rocket i spróbować położyć im kres. Był to głównie pomysł Whitney, na którego niechętnie przystaliśmy, bo nasza porażka zdawała się być więcej niż oczywista. Liderka nie dawała za wygraną, aż została schwytana przez wroga w momencie zdobywania cennych informacji. W końcowym rezultacie, dane przechwyciliśmy, ale ją już nie. Od tamtego czasu kontynuujemy jej misję we dwóch.
— Rozumiem…
Teraz to miało sens. Tyle, że nawet posiadając kilka potężnych Pokemonów i niewielki zalążek planu wielkiej organizacji, ile mogliby zrobić sami przeciw tak porażającej potędze przeciwnika?
— Idę z wami — oznajmiłam po dłuższej chwili milczenia. Falkner zdążył rozstawić niewielki namiot z pomocą Lanturna, który oświetlał mu przenośną instrukcję. Słysząc moje oświadczenie, raptownie zamarł. Na twarzy Morty’ego natomiast, wykwitł cień rezolutnego uśmiechu. — I tak nie mam nic do stracenia — podkreśliłam. — A z moimi Pokemonami mogę być naprawdę przydatna. — Jolteon uniósł wysoko łepek, potwierdzając. — Tym bardziej, kiedy będę już miała przy sobie dwa pozostałe Pokeballe.
— Nie mam przeciwwskazań — stwierdził Falkner nie obdarowując mnie jednak spojrzeniem. — Zresztą i tak odprowadzilibyśmy cię do Azalei.
Po raz kolejny podziękowałam w duchu za szczęście, jakie dało mi spotkanie tej dwójki. Gdyby nie oni, najprawdopodobniej skończyłabym zamknięta w jednej z cel Teamu Rocket i gniłabym tam nie wiadomo ile. W przeciągu tych kilkunastu godzin, który spędziłam na wymyślaniu planu włamania się do bazy, przez głowę przechodziły mi setki myśli odnośnie moich celów na kolejne miesiące. Już nawet nie chodziło o zniknięcie moich rodziców, bo nasze relacje nigdy nie były takie, jakie chciałabym aby były. Bolało mnie odejście Nero. Z bratem u boku poradziłabym sobie ze wszystkim, z każdym czyhającym niebezpieczeństwem. Możliwe, że gdyby Nero był przy mnie, Abra nie zostałaby porwana, a we dwoje radzilibyśmy sobie zdecydowanie lepiej. Zawsze miałam z bratem świetny kontakt, wydawało mi się, że jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Świadomość jego nagłej nieobecności wprowadziła mnie niemal w stan depresji, bywały chwile, kiedy nie widziałam sensu dla kolejnych dni, chciałam dobrowolnie oddać się Teamowi Rocket i jedyne co mnie przed tym powstrzymywało, to moje najdroższe Pokemony.
Poznanie Falknera i Morty’ego spowodowało, że na nowo zaczęłam mieć nadzieję. Chciałam odnaleźć brata. Obecność dwóch silnych liderów, którzy zgodzili się na wspólną podróż (już nie będę narzekać na charakter jednego z nich), była dla mnie swego rodzaju wybawieniem. Nawet gdybym nie zaproponowała, ze udam się z nimi, i tak chcieli doprowadzić mnie bezpieczną do do…
Chwila.
— S-Skąd wiecie, że jestem z Azalei?!
— Łatwo wywnioskować z twoich wypowiedzi. — Falkner niewzruszony moim nagłym wybuchem, wyjął spokojnie koc, który ułożył wewnątrz namiotu, a następnie kontynuował: — Droga do bazy zajęła ci kilka dobrych godzin, więc mogłaś być albo z Goldenrod, albo z Azalei. A skoro Abra uwielbia jagody, które występują tylko w południowej części lasu, to pierwsza opcja nie wchodzi w rachubę.
Jego zdolność dedukcji zaczęła mnie zachwycać.
Rzeczywiście, następnego dnia ruszyliśmy w kierunku miasteczka Azalea. Ze zdumieniem odkryłam, że pozostał nam niecały dzień, jeśli nie mniej, miarowej wędrówki. Lot z Pokemonami Falknera zaoszczędził nam wiele czasu.
— Prawdę mówiąc, nie mieszkam tak zupełnie w miasteczku — zaczęłam rozmowę, po pewnym czasie nieustannej ciszy. — Mój dom znajduje się w kierunku południowo-zachodnim od wyjścia z lasu, na zachód od samej Azalei.
— Zbliżamy się w takim razie — odpowiedział mi Falkner, wskazując na widoczne już z daleka zabudowania. Leśne wzgórze zbliżało się ku końcowi, tak samo jak i dzień; słońce dochodziło ku linii widnokręgu, powoli zanurzając się w błękitnej wodzie.
Z lasu wychodziliśmy nadzwyczaj ostrożnie, bacznie rozglądając się na boki.
— Jesteśmy pomiędzy dwoma bazami TR, musimy zachować czujność.
Rzeczywiście, według tego, co zdążyli mi przekazać liderzy, poza budynkiem, który zniszczyliśmy przy drodze 34, Rocketsi nieustannie myszkowali przy Studni Slowpoke'ów. Już przed samym Przejęciem ich zainteresowanie ogonami Slowpoke’ów było powszechnie znane. Olbrzymie pieniądze, jakie można było uzyskać dzięki tym Pokemonom kusiły zbirów i rzezimieszków do ich porywania. Zwykle wokół jaskini chodziły patrole, które wymieniały się co jakiś czas, aby zapewniać bezpieczeństwo Slowpoke’om, jednak wraz z Przejęciem, Team Rocket przestało zezwalać na jakąkolwiek ochronę tych terenów.
— To ten pierwszy dom, Daisy?
Kiedy Falkner po raz pierwszy użył mojego imienia, przeszedł mnie dreszcz. Przełknęłam ślinę i skinęłam głową, zanim zdążyłam się dobrze namyśleć. Oczywiście wskazał odpowiedni budynek, małą piętrową chatkę z niewielkim ogródkiem.
— Leć - powiedział Morty. — Poczekamy tu na ciebie.
Skinęłam głową nie odwracając się do nich. Przebiegłam przez długość szosy i otworzyłam drzwi wejściowe z impetem, jakby goniła mnie Śmierć. Nie chciałam narażać liderów na jakiekolwiek niebezpieczeństwo przez swój ślamazarny dyg. Pognałam po schodach do swojego pokoju, na szczęście, przez ten tydzień nietkniętego. Otworzyłam skrytkę, która znajdowała się za pojedynczym panelem pod łóżkiem. Kiedy kilka miesięcy temu szukałam odpowiedniego schronienia dla swoich podopiecznych, uznałam, że panel jest mniej podejrzany, niż gdybym umieściła schowek za jakimś śmiesznym obrazem.
Niemal pisnęłam ze szczęścia, kiedy zobaczyłam nietknięte Pokeballe. Natychmiast schowałam je do kieszeni, zabierając przy okazji kilka pustych, które posiadałam. Uznałam, że przydadzą się na wszelki wypadek, choćby dla samej Abry, jeśli zechciałaby odpocząć wewnątrz kuli.
— Ninetales, Pidgeot, naprzód! — zawołałam, a sekundę później dwójka moich podopiecznych pojawiła się przede mną. Nachyliłam się, aby objąć ich oboje. Mogłabym przysiąc, że oczy Pidgeota zalśniły łzami (w sumie moje też). Był to jeden z najbardziej wrażliwych Pokemonów, jakie posiadałam. Do tej pory winiłam się za to, że nie zabrałam jego Pokeballa, goniąc za Abrą. Prawdopodobnie skróciłby mój czas podróży, ale byłam zbyt spanikowana aby myśleć trzeźwo. Ninetales, choć pozwoliła się objąć, nie wyglądała na zadowoloną. Fakt, bardzo dumna i wyrachowana przedstawicielka swojego gatunku, nienawidziła być ignorowana, a już zwłaszcza jeśli chodziło o jakąkolwiek możliwość walki. Spojrzałam na nią przepraszająco.
— Musimy stąd iść — powiedziałam. — Na dole czekają na nas nowi przyjaciele, wkrótce ich poznacie, a teraz musicie wrócić do balli. – Po wypowiedzeniu tych słów, schowałam stworki z powrotem do ich kulek.
Nagle przez otwarte okno wskoczył Pokemon-Duch. Był to Sableye Morty’ego, który po ujrzeniu mnie, przyłożył palec wskazujący do ust (a przynajmniej w miejsce, w jakim powinny się one znajdować). Zrozumiałam, że nakazał mi zachować czujność. Skinęłam głową i postarałam się nie wychylać. Sableye czekał, poddenerwowany, prawdopodobnie na sygnał swojego właściciela. Nie usłyszał takowego przez następne, dłużące się minuty.
Co jest?
— Jesteś pewien, że widziałeś jak ktoś tu wchodzi? Ten dom od jakiegoś czasu wygląda na opuszczony — głos Rocketsa i dźwięk otwieranych na dole drzwi sprawił, że żołądek podskoczył mi do gardła.
— Nie gadaj, tylko szukaj — warknął drugi, nieco skrzeczącym tonem. Kiedy usłyszałam charakterystyczny stukot wydobywany podczas wspinania się po schodach, sięgnęłam do kieszeni po Pokeball z Jolteonem. Sableye stojący tuż obok pokręcił głową, zabraniając mi tym samym atakować.
— O co ci chodzi?! — syknęłam przez zaciśnięte zęby.
— O tę dwójkę, co tu wchodzi — rzucił Morty, który nagle pojawił się w oknie, stojąc na Pidgeocie Falknera. Wyciągnął ku mnie rękę. Nie przyjęłam jej.
— Mam swojego Pidgeota. — Zdenerwowana, wskazałam na czerwono-białą kulę.
Morty zacisnął usta w wąską linię.
— Tępa kobieto, nie mamy na to czasu.
Rzeczywiście, drugi z Rocketsów kończył już wchodzenie po schodach. Cholera. Nie miałam wyjścia. Rozpędziłam się i z chęcią wydania okrzyku, wyskoczyłam przez otwarte okno, z nadzieją, że nie spadnę na ziemię. W trakcie rozpędu drzwi od pokoju zostały otwarte, lecz zanim zbirowie zdążyli wejść do środka, szybki rozkaz wydany przez Morty’ego o treści ,,Iluzja!” spowodował, że malutki Sableye z łatwością odwrócił uwagę porywaczy. Ja natomiast, no cóż, złapałam Morty’ego za rękę, jednak równie szybko ześlizgnęłam się z niej i w końcowym rezultacie przechwyciła mnie Swellow Falknera.
— Jesteś niepoważna — usłyszałam tylko od dumnie stojącego na Pidgeocie Księcia Ciemności. Cholerny Morty. Mógł mnie lepiej przytrzymać.
— Nic ci nie jest? — spytał Falkner, kiedy wylądowaliśmy na ziemi. Skinęłam głową i z uśmiechem pokazałam zdobyte Pokeballe.
— Musimy się stąd wynosić — powiedział Morty beznamiętnie, kiedy Sableye znalazł się na jego ramieniu. — Iluzja nie potrwa długo, a i sytuacja w której się znaleźliśmy raczej nam nie sprzyja.
Falkner popatrzył na mnie smutno, a ja zamrugałam kilkakrotnie oczami, nie do końca zdając sobie sprawę o co chodzi.
— Zdążyłem przelecieć nad miastem, Daisy — wykrztusił w końcu, kiedy ruszyliśmy biegiem w kierunku centrum osady. — Na szczęście nie ma tu zbyt wielu Rocketsów, bo… nie mają już po co tu być.
— Co masz na myśli?
— Slowpoke’i – odpowiedział za niego Morty. — Nie ma już żadnego z ogonem.
Zamarłam. Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie, oficerki Jenny goniły za człowiekiem, który dopuścił się okaleczenia jednego ze stworków w taki sposób. Zdjęcie Pokemona widniało w gazecie, ku przestrodze i ostrzeżeniu wszystkich mieszkańców regionu Johto. Na samą myśl o setkach krwawiących Slowpoke’ów, zebrało mi się na wymioty. Przyłożyłam dłoń do ust, ledwie się powstrzymując.
— Daisy, w porządku? — spytał Falkner, nieco przestraszony moją reakcją. Skinęłam nieznacznie głową.
— Tak… Chodźmy już. Macie jakiś plan wydostania się z miasta? — Spróbowałam zmienić temat, aby pozbyć się okropnego uczucia z żołądka.
Liderzy popatrzyli na siebie smętnie.
— Droga morska odpada, choć byłaby najlepszym rozwiązaniem. Niestety, posiadamy tylko jednego wodnego Pokemona i jest nim twój Lanturn. Statki nie kursują, podróże pomiędzy regionami są zakazane, nie wiadomo co czyha w wodach.
— Droga lotna także odpada. Mamy dwa Pidgeoty i Fearow, ale nie są to Pokemony, które żyją w tym regionie. Jeśli Team Rocket wyśledzi nas na niebie, to domyśli się, że jesteśmy uciekinierami. Musielibyśmy używać ptaków pochodzących z Johto, a jedyny, którego posiadamy to Murkrow. Niestety, jest zbyt mały aby udźwignąć kogokolwiek.
— Czyli pozostaje nam znów las albo Jaskinia Zjednoczenia.
Pokręciłam głową.
— Jest lepsze wyjście.
Falkner i Morty rzucili mi pytające spojrzenie. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech. Dam radę. Muszę.
— Możemy przedostać się przez Studnię Slowpoke'ów na drogę 32. Stamtąd możemy ruszyć na północ, do Ruin Alfy albo skręcić do Cherrygrove... lub Goldenrod.
— W porządku, ale czy jesteś w stanie przeprowadzić nas przez tę grotę?
Moja ręka zacisnęła się na jednym z Pokeballi w kieszeni bluzy.
— Ja nie. Ale jeden z moich Pokemonów tak.
Hej :3. Jestem ciekawa przeszłości Daisy. Tyle się wydarzyło w życiu tak młodej dziewczyny, straciła rodziców, brata i jeszcze ta cała akcja z Pokemonami. Na szczęście ma swoich nowych, przystojnych kumpli. Walka o wolność powoli się zaczyna.
OdpowiedzUsuńDlaczego mam wrażenie, że Nero okaże się pracować z Team'em Rocket? ._. Serio, to jakieś takie wszystko podejrzane.
OdpowiedzUsuńDrugi rozdział, tymczasem Evyl: shipować, czy nie shipować - oto jest pytanie.
Serio, strasznie mi tu sugerujesz Daisy x Morty (Darty? Moisy? XD). Nawet bym zniosła. Osobiście nie lubię Canon x OC (nigdy mnie nie kupiło, nie wiem czemu), ale wyjątki się zdarzają, zwłaszcza, gdy postaci mają inne charaktery niż w oryginale. >_> Tymczasem moją ulubioną postacią jest Falkner i będę go teraz przez Ciebie musiała do APA dodać, dzięki. ._. Jakbym już dużo tych postaci nie miała... Heh, mam już nawet dla gościa potencjalny motyw muzyczny...
Why, Lusia, whyyyyyyyy. DDDDDDDD::::
Ojesu, takiej teorii jeszcze nie słyszałam co do Nero :o (Co najsmutniejsze - jest to chyba moja ulubiona postać z całego opa i aż mi smutno, że na razie nie mogę go do niego dodać XD")
UsuńTeż nie lubię OC x Canon, ale akurat tutaj wyjątków będzie... kurczę, dużo. Myślę, że to głównie dlatego, że jak wspomniałaś, postaci mają inne charaktery niż w oryginale i ogółem są po prostu inni (tak jakbym zapożyczała sam wygląd i imię, choć przy samym Morty'm obie te rzeczy lekko nagięłam).
O jesu, dodaj Falknera, Falkner zawsze dobra dupa, tu pomoże, tam pomoże, a tu ptaka włożę... CZY COŚ...
Taaa, mam dokładnie tak samo, chociaż w niektórych postaciach inspiruję się kanonem. Np. Barry jest bardzo podobny do Pearla, co chyba każdy zauważył.
UsuńTaaaa... Tymczasem Falkner w APA...
.
..
...
....
.....
......
.......
......
.....
....
...
..
.
ITZ OŁKEJ TU BI GEJ-
Jak dla mnie perfekcyjny rozdział, nie mam mu nic do zarzucenia. Jest świetny, tak jak świetni bohaterowie, którzy są niebywale barwni. Do Falknera mam sympatię, bo polubiłem go bardzo u Many, więc wiesz. Swoją drogą jeśli już o Manie mowa, to określiłbym cie mianem ManyV2 z uwagi na podobny styl i bajecznie ukazane charaktery postaci. Jeśli zastanawiałabyś się czy to komplement czy nie, to od razu rozwieje wątpliwości, że to ogromny komplement z mojej strony. Tak jak przypuszczałem twoje opowiadanie powoli wciąga mnie jak cholera, troszkę brzydko mówiąc, ale bardzo tu pasuje. Z chęcią zapoznam się z resztą rozdziałów, bo czytać je to sama przyjemność ;)
OdpowiedzUsuńPS: Kozak nagłówek ^_^