Nagie ciało (na oko) czterdziestoletniego mężczyzny, leżało okrakiem na chłodnych, brzozowych panelach. Mogło ważyć co najmniej sto czterdzieści kilogramów, co przy takiej masie mogłoby spowodować ubytki w podłodze. Przypominało zmielony naleśnik, zrzucony i wrzucony na patelnię co najmniej kilka razy. Jego ogólne wrażenie nie poprawiało się nawet przez przyklejony do jego lędźwi nagi zad Falknera.
— Rusza się?! — krzyknął Morty, a musiał zrobić to głośno, bo wraz ze mną znajdował się kilka dobrych metrów wyżej. Donośne jęki dochodzące z któregoś z pomieszczeń chatki nadal nie ucichły. Przerażony Falkner spojrzał na nas zbawiennie i z wręcz chrystusowym umiłowaniem uniósł ręce wysoko do góry.
— Nie wiem, ale błagam, pomóżcie mi!
Kiedy ja i Morty spletliśmy się pytającym wzrokiem, kolejny głośny jęk połączony z namiętnym ,,O takkk!” wydobył się z wnętrza domu.
— Nie dam sobie wmówić, że ten ptak jest normalny. — Stanęłam w pewnej odległości od moich liderów, nie spuszczając z oczu zdradzieckiego Murkrowa. Wciąż znajdowaliśmy się blisko wyjścia ze Studni Slowpoke’ów. Mimo znalezienia prowizorycznej kryjówki za koronami drzew, mogliśmy zostać zauważeni w każdej chwili.
— Daisy… — zaczął zrezygnowany Falkner. Specjalnie przeciągnął ostatnią literę mojego imienia, zamieniając jej brzmienie w długie westchnięcie.
— Nie — odpowiedziałam stanowczo. Intuicja podpowiadała mi, że zamiary Murkrowa są złe i musiałam to powiedzieć, nawet jeśli sprawiałam tym liderowi jakąś przykrość — Nie dam.
— Daisy.
— Nie.
Morty przykucnął i zaczął przyglądać się ptakowi, gdy wciąż prowadziłam z Falknerem… konwersację. Puknął go palcem po dziobie, ale Murkrow nie speszył się, nie zareagował, ba, nawet nie zwrócił na niego uwagi. Wciąż świdrował oczyma moją sylwetkę.
— Daisy.
Ptak zmarszczył brwi.
Przeszedł mnie dreszcz.
— NIE. Po prostu nie. On jest straszny. On się śmiał. On zwiastuje śmierć.
Wskazałam palcem na przekrzywiony dziób Murkrowa, który zakrakał groźnie w moim kierunku. Morty w końcu nie wytrzymał, zmierzył nas wszystkich wzrokiem i zrobił coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała — wybuchnął śmiechem.
— Boże, jesteś taka zabawna — stwierdził nagle, a jego oczy zamigotały wesoło. Na moich policzkach wykwitł rumieniec zażenowania. Przez ułamek sekundy byłam skłonna stwierdzić, że Morty jest cholernie przystojny jak się uśmiecha. Na szczęście myśl ta zniknęła szybko wraz z jego kolejnymi sarkastycznymi słowami. — Szykuj artylerię. Ten Pokemon z pewnością nas zabije.
Zacisnęłam usta w wąską nitkę, aby znów nie wybuchnąć.
Falkner pogłaskał swojego podopiecznego po głowie.
— Przykro mi, Murkrow, że nasza koleżanka ma z tobą problem, proszę, nie gniewaj się na nią.
Otworzyłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś jeszcze, ale mimowolnie je zamknęłam. Moje obawy zostały permanentnie obalone przez… no właśnie, zerowe argumenty. Musiałam ruszyć w drogę za Falknerem i Morty’m, którzy zostali poprowadzeni w głąb lasu przez Pokemona ptaka. Stwierdziłam, że nie będę się więcej odzywać, ale na pewno nie stracę czujności.
Nie chciałam powtórki z sytuacji ze Studni.
Zadrżałam, przypominając sobie głębokie spojrzenie, jakim obdarzył mnie bordowowłosy mężczyzna. Przerażała mnie reakcja mojego ciała, myśl o tym, że nie obraziłabym się, gdybym przypadkiem mogła utonąć w jego tęczówce.
Skarciłam się w duchu za tę myśl i postanowiłam skupić się na wędrówce. De facto nadal byliśmy na celowniku Teamu Rocket i najpewniej przez najbliższy czas nadal na nim będziemy.
Szłam za Morty’m i Falknerem w ciszy, przy czym ten drugi non stop rozglądał się uważnie na boki. Przeklęty Murkrow siedział na jego ramieniu. Książę Ciemności nie wypuszczał Sableye’a, bo i tak zmęczył go bardziej niż miał w zamiarze, podczas minionej doby. Musieliśmy być ostrożni.
Oczywiście to nie tak, że baliśmy się pojedynczego Rocketsa, który mógł czyhać gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli. Członkowie Teamu Rocket w pojedynkę byli wręcz żałośnie prości do pokonania. Sęk tkwił w tym, że unicestwienie jakiegokolwiek z nich, zaowocowałoby powiadomieniem bazy o naszej lokalizacji i wysłaniu większej ilości jednostek na te tereny. A w tym właśnie mieli przewagę. W ilości. Porażającej, obrzydliwej ilości. Bo co innego pokonać w trójkę dwóch Rocketsów z jednym Houndourem i dwoma Zubatami, a co innego stanąć twarzą w twarz z czterdziestoosobową jednostką posiadającą po dwa Arboki, Crobata, Persiana i Raticate’a na osobę.
Robiło się coraz zimniej, słońce schowało się poza linią widnokręgu i nie zamierzało się pokazywać aż do kolejnego poranka. Z racji, iż od zawsze byłam zmarzlakiem, zaczęłam lekko dygotać. Morty, który zwrócił na to uwagę, tylko szczelniej okrył się swoim szalikiem.
Debil.
Falkner bez słowa pociągnął szal przyjaciela, który szybko wyślizgnął się do jego dłoni. Następnie rzucił go w moją stronę i obdarował przy tym Morty’ego przeszywającym spojrzeniem. Ten zamknął oczy, powstrzymując się od wszelkich komentarzy i skrzętnie zaakceptował swój los. Zachichotałam cicho, owijając się ciepłym materiałem. Ciemnym, ale miękkim. Pachnącym czymś na pograniczu drzewa sandałowego i konwalii.
Nietypowy zapach.
Rzuciłam wzrokiem na lidera. Drapał się po karku, a następnie przejechał dłonią po sterczącej na boki blond grzywce. Zawiesił się w pewnym momencie, jakby czuł na sobie moje spojrzenie i zerknął na mnie kątem oka. Choć był kilka metrów przede mną, dobrze widziałam jego fioletową tęczówkę.
Czy gdybym miała spojrzeć na lidera w tak bliskiej odległości jak na tamtego chłopaka, to czy w takim razie to o jego oczach myślałabym przez całą wędrówkę?
— Coś ze mną nie tak? — spytał w końcu Morty, a ja, speszona, czym prędzej pokręciłam głową na boki. Cieszyłam się, że było zimno, i że moje policzki były schowane za fioletowym szalem, którego woń wsiąkała w moją szyję.
Nietypowy zapach i nietypowy Morty.
Dotarliśmy do rozstaju leśnych dróg. Murkrow Falknera wyglądał na nieco speszonego, co głęboko zastanawiało jego właściciela. Klimat otoczenia zaczął powoli przypominać ten z horrorów.
— Jak myślicie, prawo czy lewo? — spytał, a skoro odważył się zadać pytanie, to znaczyło, że nie do końca zdawał sobie sprawę z naszego aktualnego położenia.
Czyli było źle.
— Nie możesz jeszcze raz wysłać Murkrowa na zwiady? — spytałam dość niechętnie, zważywszy na antypatię, jaką obdarowywałam tego Pokemona. — Jest jedynym z naszych podopiecznych, który daje radę w ciemności, a zmrok zapadnie w przeciągu niecałej następnej godziny.
Falkner, o dziwo, pokręcił głową.
— Murkrow nie zna tej części lasu — stwierdził, głaszcząc naburmuszonego ptaka po krzywym dziobie.
Żyłka irytacji wyskoczyła na moim czole. Jak on śmiał robić sobie jaja w tym momencie?!
— A poprzednią część już znał? — syknęłam. — Chyba po to wysyła się Pokemona na zwiady, aby zbadał teren, którego nie zna jego osobisty tre...
— Mam coś — przerwał Morty, wyjątkowo władczym tonem. Klęczał kilkanaście metrów dalej, przy mało widocznym drogowskazie. Skinął ku nam głową, abyśmy podeszli. Sam natomiast wstał, otrzepał się i zmarszczył brwi. — Na dłuższą metę gówno, ale na dzisiaj mogłoby pomóc.
Podeszliśmy z Falknerem do drewnianej, omszałej strzałki z dopiskiem ,,CHATA LEŚNICZEGO”, która wskazywała na północny—wschód.
— Oczywiście zawsze możemy przenocować w namiocie — powiedział Morty, rozkładając ręce w geście ,,guzikmnietoobchodzi”, a dla wzmocnienia efektu westchnął teatralnie i oparł się ze skrzyżowanymi na piersi rękoma o drzewo.
Musiał mieć dość naszych sprzeczek o Murkrowa.
— Ona zamieni się w sopla, noc jest zimna, a moje włosy na nogach stoją dęba — stwierdził Falkner. Ostatnimi siłami powstrzymałam chęć rzucenia okiem na jego odsłonięte łydy.
Morty przesunął prawą dłonią po swojej twarzy, zatrzymując ją na brodzie.
— Stary, nie patrzę na twoje włosy na nogach.
Falkner wzruszył ramionami.
— Może to i lepiej. — Otaksował mnie niepewnym wzrokiem, jakby nie był pewien mojej reakcji na dotychczas omijane docinki z przyjacielem. — To jak? Idziemy?
Na szczęście byłam wyrozumiała i skinęłam głową niczego nie komentując. Poszliśmy.
Las był coraz gęstszy, korony drzew z czasem kompletnie zasłoniły gwieździste niebo. Droga się ciągnęła. Ciągnęła się na tyle, że zaczęłam mieć wątpliwości, czy ów chatka rzeczywiście istnieje, a jak tak, to czy przypadkiem jej już nie minęliśmy.
Abra, która czuła się już śpiąca, przykleiła się do szyi Morty’ego, chwilowo zastępując mu szalik. Książę Ciemności, o dziwo, nie oponował. Nie pytał nawet, dlaczego, jak inne Abry, moja nie drzemie lewitując. (W zasadzie cieszyłam się, że o to nie spytał, bo nie znałabym odpowiedzi. Po prostu moja ulubienica od zawsze zachowywała się zupełnie odwrotnie od wszystkich innych reprezentantów jej rodzaju.)
— Chyba się zbliżamy — stwierdził Falkner po czterdziestu minutach miarowej wędrówki. Oderwałam się od myśli dotyczących ciepłego jedzenia, normalnego życia, moich zaginionych rodziców i brata. Było już ciemno i lekko upiornie. Las wydawał się cichy, a zwykle przez mieszkające w nim niegdyś Pokemony, nawet w tak późnych porach powinien tętnić życiem.
Chatka znajdowała się około trzystu metrów przed nami. Drewniana. Parterowa. Z kilkoma niewielkimi oknami, spośród których tylko jedno, to przy lewej krawędzi, świadczyło o zapalonym w pomieszczeniu świetle.
No chyba tak po prostu do niej nie wejdziemy?
Stąpałam ostrożnie za liderami i walczyłam z własnymi myślami, które żądały, abym wypowiedziała na głos swoje obawy. Falkner nie wydawał się na tyle głupi, aby po prostu otworzyć drzwi. Przecież zdawał sobie sprawę z ewentualnego zagrożenia. Kim był ,,leśniczy”? A co jeśli został porwany przez TeamRocket? A co jeśli chatka zamieniła się w tajne laboratorium Giovanni’ego? A co jeśli ,,leśniczy” jest Rocketsem?
Podeszliśmy do domku od prawej strony, gdzie nie paliły się żadne światła. Ufałam Falknerowi i postanowiłam się jednak nie odzywać.
— Chyba nie obejdzie się bez Sableye’a — rzucił w kierunku Morty’ego, który niechętnie sięgnął po pokeball.
— Będziesz mu winny jagody — stwierdził i wypuścił Pokemona, nie podrzucając, jak zwykle miał w zwyczaju, kuli do góry.
Przełknęłam ślinę, gdy fioletowy stworek zmaterializował się przed nami. Sableye wyglądał na zmęczonego, z trudem ustawał na nogach. Jego kryształowe ślepka zdradzały wyczerpanie i kończącą się energię. Sprawiał wrażenie smutnego. Lider zmarszczył brwi i nachylił się nad swoim podopiecznym.
— Nie prosiłbym cię, gdyby sprawa nie była poważna, ale w tej sytua…
Wypowiedź Morty’ego została skutecznie przerwana przez głośny, kobiecy jęk, który wydobył się zza drewnianej ściany. Abra dotychczas śpiąca na plecach Księcia Ciemności, sapnęła cicho, niezadowolona z faktu, iż dziwny odgłos musiał ją obudzić.
Przełknęłam ślinę. Tym razem ze środka chatki wydobywały się odgłosy… klepania?
I ja, i Morty, i Falkner oblaliśmy się najbardziej żenującym pąsem w historii.
— Myślicie, że TeamRocket się rozmnaża?
Ptasi lider odchrząknął.
— Myślę, że nawet w świecie opanowanym przez najeźdźcę, seks to naturalna czynność.
— Czynność? — spytał Morty, taksując przyjaciela prześmiewczym spojrzeniem. — Jakim ty jesteś prostym człowiekiem.
Otworzyłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale równie szybko je zamknęłam. Wypowiadanie się na tematy o których nie miało się za dużego pojęcia wydawało mi się totalnie bez sensu. Po moich plecach przebiegł dreszcz zimna, przez którego szybko straciłam zainteresowanie rozmową.
— Może zamiast dyskutowania, podejmiemy decyzję odnośnie tego, co aktualnie robimy? Wypadałoby wymyślić jakiś plan dostania się do środka - odezwałam się w końcu, przerywając im obojgu. Miałam to szczęście, że Falkner, który zbierał się właśnie do odpowiedzi na zaczepkę przyjaciela, był osobą, która nie lubiła nikomu zabierać głosu. Tym bardziej, jeśli dotyczyło to sprytnego wyjścia z niekomfortowej sytuacji.
Brawo dla mnie.
— Bo naprawdę, chłopcy, zrobiło się już ciemno, dawno nie jedliśmy i totalnie potrzebuję się przespać — ciągnęłam — tak więc nie wiem jak wy, ale jestem skłonna wejść do środka i nawet jakby było trzeba poprosić… te osoby, aby przestały, to nie byłby to dla mnie problem.
Falkner i Morty spojrzeli na siebie pospiesznie, po raz kolejny prowadząc tryb niewerbalnej rozmowy. Jakiś czas temu pomyślałabym, że mnie to przeraża. Obecnie natomiast, uważałam tę ich cechę za całkiem uroczą.
— Na poddaszu jest okno — stwierdził ptasi lider i pokiwał głową, jakby chciał sam siebie utwierdzić w tym przekonaniu. — Tak więc wkradniemy się górą.
— Wlatując na dach na Pokemonach? — spytałam.
Morty minął mnie i chwycił ręką za coś, co znajdowało się przy zewnętrznej ścianie chatki.
— Nie — odpowiedział, mierząc oczyma wysokość, między oknem na poddaszu, a naszym aktualnym położeniem. Wskazał kciukiem na metalową konstrukcję. — Wejdziemy po pieprzonej rurze.
Parsknęłam śmiechem, ale gdy Falkner postanowił wdrapać się pierwszy, moja mina zrzedła.
On nie żartował.
Abra, która zeszła już z pleców Morty’ego, odlewitowała od nas kawałek i z daleka przyjrzała się ciemnej dachówce. Następnie zmarszczyła malutkie brewki, skupiła się, a następnie w okamgnieniu znalazła się na szczycie chatki, skąd pomachała do nas wesoło.
— Było nas zabrać — burknęłam, na tyle cicho by mnie nie usłyszała, ale na tyle głośno, by usłyszał mnie Morty.
Nie skomentował, ale spojrzał na mnie i mierzył wzrokiem przez chwilę. Nie wiedziałam, czy patrzył na moją osobę, czy na pustą przestrzeń znajdującą się za mną. Wstrzymałam oddech.
— Coś ze mną nie tak? — spytałam w końcu, a kiedy duchowy lider usłyszał moje słowa, coś we mnie zaświtało. W nim najwidoczniej też, bo przez chwilę jego oczy wyrażały jedynie zaskoczenie.
— Nie, nic — odparł smętnie, co zepsuło jakiekolwiek pozytywne wrażenie, a potem odwrócił się na pięcie i nie spojrzał na mnie więcej. Zaczął sprawnie wdrapywać się po rynnie, pozostawiając mnie na samym dole, wśród ciemnozielonej trawy z szeregiem zagadkowych pytań.
Okej. Zrozumiałam. Po prostu zadałam mu takie samo pytanie, jakie on mi zadał kilka godzin wcześniej. Ale co z tego? Ironia pieprzonego losu.
Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam, aż lider zrobi mi wystarczająco dużo miejsca, bym mogła zbliżyć się do rynny. Byłam więc zmuszona na niego patrzeć… i nie było to w sumie najgorsze zajęcie. Zwróciłam uwagę na sposób, w jaki pokonywał krótkie odległości. Wydawał się wręcz wchodzić po ścianie i zaledwie podpierać ręką o metalową konstrukcję. Sama jego postać od samego początku sprawiała wrażenie nieco dzikiej i jeszcze bardziej tajemniczej, choć dotarło to do mnie dopiero teraz. W przeciwieństwie oczywiście do Falknera, od którego cały czas biła ciepła i pozytywna aura. Przeszedł mnie dreszcz, jakby od zimna, a po moim ciele przebiegło nieprzyjemne uczucie, od koniuszków palców u nóg, aż po samą głowę. Uświadomiłam sobie, że nie wiem niczego o moich towarzyszach podróży, poza plotkami usłyszanymi w telewizji i artykułami z ,,Rare Candy”.
Chciałam to zmienić.
Gdy Morty w końcu dotarł na dach, wzięłam głęboki wdech i żwawym krokiem zabrałam się za samodzielną wspinaczkę. Nie było łatwo, bo nie robiłam tego, odkąd skończyłam… jedenaście lat? Był w moim życiu jakiś moment, w którym uznałam, że bezmyślne skakanie na drzewach po prostu nie przystoi. A gdy pojawiła się Abra, wystarczyło poprosić i zawsze przeteleportowała mnie tam gdzie chciałam.
Rzuciłam okiem na moją ulubienicę grzecznie siedzącą na ciemnej dachówce. No, prawie zawsze.
Spojrzałam delikatnie za siebie, przyglądając ciemnemu krajobrazowi. Z tej odległości byłam w stanie dostrzec jeszcze większą część lasu, która ciągnęła się wzdłuż linii widnokręgu. Korony drzew tworzyły swego rodzaju groteskowy wzorek, przypominający puchaty dywan.
Pokonując ostatnie centrymetry, minimalnie zabrakło mi tchu. Poza akcją związaną z uwolnieniem Abry od TeamRocket, nie wychodziłam często i nie miałam okazji, aby ćwiczyć. Odruchowo wyciągnęłam prawą rękę z nadzieją chwycenia się czegoś, a gdy już się to udało, nie widziałam, czego się złapałam. Poczułam w ręku bawełniany materiał i zaczepiłam się na nim mocno, aby podciągnąć się wyżej. Dopiero po fakcie zdałam sobie sprawę, że prawie pozbawiłam Falknera skarpetki. Lider zachwiał się i upadł na tyłek, na szczęście nie niszcząc dachu. Usłyszałam za to ciche mlasknięcie i długi odgłos przypominający poślizg.
Gdy byłam już na tyle wysoko, by zobaczyć co się dzieje, dotarło do mnie, iż nieumyślnie pobrudziłam Falknera ślimaczym śluzem. Nie miałam pojęcia jakim cudem znalazł się na dachówce.
— Cholerne Omastary — burknął ptasi lider, zaś wypowiedziana przez niego prawie-bluzga zaskoczyła zarówno mnie, jak i Morty’ego, który przypatrzył się przyjacielowi z mocno wybałuszonymi oczyma.
— Pomóc ci może? — zapytał z wyciągniętą ręką, a mnie osobiście zakłuło coś w środku. (Prawdopodobnie wyrzuty sumienia spowodowane własną lekkomyślnością.)
— Słuchaj Falkner, przepra… — zaczęłam, ale Falkner machnął ręką i był to gest skierowany do nas wszystkich. Podwinął nieco mokrą koszulkę i spróbował wstać, ale ów próba zakończyła się fiaskiem.
Katastrofalnym fiaskiem.
Fiaskiem na tyle dużym, że lider nie dość, że upadł ponownie, to jeszcze ześlizgnął się do samego okna, które pod wpływem jego ciężaru po prostu się załamało.
Zanim zdążyliśmy z Morty’m jakkolwiek zareagować, donośny odgłos rozrywanego materiału przedostał się do naszych bębenków. Wszystko w przeciągu kilku sekund, poważnie. Falkner wpadł z impetem przez poddasze, przedziurawił swoje gacie na wylot i upadł na akurat idącego korytarzem jegomościa.
Nagie ciało (na oko) czterdziestoletniego mężczyzny, leżało okrakiem na chłodnych, brzozowych panelach. Mogło ważyć co najmniej sto czterdzieści kilogramów, co przy takiej masie mogłoby spowodować ubytki w podłodze. Przypominało zmielony naleśnik, zrzucony i wrzucony na patelnię co najmniej kilka razy. Jego ogólne wrażenie nie poprawiało się nawet przez przyklejony do jego lędźwi nagi zad Falknera.
— Rusza się?! — krzyknął Morty, a musiał zrobić to głośno, bo wraz ze mną znajdował się kilka dobrych metrów wyżej. Donośne jęki dochodzące z któregoś z pomieszczeń chatki nadal nie ucichły. Przerażony Falkner spojrzał na nas zbawiennie i z wręcz chrystusowym umiłowaniem uniósł ręce wysoko do góry.
— Nie wiem, ale błagam, pomóżcie mi!
Kiedy ja i Morty spletliśmy się pytającym wzrokiem, kolejny głośny jęk połączony z namiętnym ,,O takkk!” wydobył się z wnętrza domu.
— Może i się nie znam na sprawach tego typu, ale jak długo można uprawiać przeklęty seks?! — syknęłam.
Duchowy lider nie odpowiedział, i nie wyglądał jakby w ogóle miał zamiar to zrobić. Abra natomiast, postanowiła nie tracić czasu - podeszła do nas szybciutko i położyła swoje małe łapki na naszych przemarzniętych ramionach.
W mgnieniu sekundy znaleźliśmy się przy Falknerze.
Rozejrzałam się szybko dookoła, na szczęście nikt nie postanowił sprawdzić, co się stało i co jest źródłem hałasu w przedpokoju. Wróciłam wzrokiem do moich liderów. Ten gorszy wyglądał jakby chciał umrzeć. Ale to może dlatego, że wybitnie źle przeżywał Teleportację Abry.
— Będę miał koszmary, przysięgam — mówił Falkner, gdy Morty próbował podnieść go do góry. Na szczęście dość szybko mu się to udało, choć widok lidera w jego całkowitej… tylnej okazałości najprawdopodobniej już na zawsze spaczy mój (jak i Morty’ego) światopogląd i opinię na jego temat.
— Błagam, znajdźmy ci gacie — wybełkotałam pospiesznie, a Mortiel Matsavel, Książę Ciemności, Poke-Mędrzec, a zarazem Poke-Materialista, absolwent Wyższej Uczelni Mroku i Beznadziei, po raz pierwszy i zapewne ostatni w karierze pokiwał mi twierdząco głową.
Czyżbym pierwsza? No nie wierzę, brawo ja ;)
OdpowiedzUsuńWpadłam do Ciebie się trochę pozachwycać (taką miałam nadzieję) i mi się udało. No prawie. Nathaly w końcu jestem, muszę się poprzyczepiać, no nie? ;) Tak, tak - "samemu dążąc do mistrzostwa, pociągnij za sobą innych" powinno stać się moim oficjalnym mottem ;D Po kolei.
Zacznijmy od śmieszków. Właściwie to przy przeglądaniu Twoich "włości" padłam dwa razy. I to raz za razem praktycznie, więc szacun dla Ciebie. A stało się to, kiedy zajrzłam sobie w zakładkę z bohaterami. Jak przeczytałam nazwisko Ishiroot, to padłam po raz pierwszy. W sumie sama nie wiem dlaczego. Pewnie skojarzyło mi się z moją Nath. A zaraz potem przełączyłm na Morty'ego i padłam ponownie. Duchowy lider. DUCHOWY LIDER? Od tamtej chwili widzę Mortadelka jako jakiegoś mafijnego księżulka w białej sutannie ;D
Tyle śmieszkowania. Teraz zachwyty. Piszesz ładnie (moim skromnym zdaniem). Nawet bardzo ładnie. Akcja ciekawa, styl zgrabny, bohaterowie i dialogi na poziomie. Mroczny klimacik Ci służy. Aż mi się stare dobre dark-story przypomniało. Rany, chyba jedyna moja historia, którą autentycznie i nieodwołalnie skasowałam. Pochlebia mi bardzo, że ludzie, którzy tak ładnie piszą, otwarcie przyznają się, że znają mojego bloga - tak, czytam komentarze u Many ;) Z przyjemnością będę zaglądać i tutaj, ale...
...i tu właśnie przechodzimy do punktu trzeciego. Powiem nieskromnie, że wiem co zrobić, by podnieść Twoje opowiadanie jeszcze level wyżej. Nie martw się, wiele osób, nawet ładnie piszących, dotyka ów problem. Ów problem podlega na tym, że ów wkrada się nie zawsze tam, gdzie powinno. A przecież to malutkie, drobniutkie słóweczko też ma swoje prawa i jak najbardziej należy mu się odmiana. Ów, owa, owo, owego... Przejrzyj swoje rozdziały pod tym kątem, warto. Wiesz, jak ktoś ma w nosie gramtykę i pisze aby aby, to takie błędy mocno się w oczy nie rzucają. Ale jak już ktoś naprawdę wie co robić z literkami, jak Ty, to nawet taka mała upierdliwość zaraz będzie razić.
Napisałaś, zostańcie ze mną do końca. Ja zostaję. Pytanie tylko, jak długo Ty wytrzymasz z nami ;)
Pozdrówki,
Nathaly
Omójboże, wstać rano i zobaczyć taki długi komentarz (w momencie gdy na dworze szaro, a sesja poprawkowa zbliża się nieubłaganie) to chyba najlepsiejszy początek dnia, poważnie ♥
UsuńOgółem odrobinkę mi głupio, że mnie uprzedziłaś z komentarzem, bo chciałam napisać coś u Ciebie, ale najpierw miałam w planach skończyć czytać aktualnie prowadzoną podróż Nathaly po Johto, bo tak się składa, że tą po Kanto już skończyłam... (tak... ,,sesja poprawkowa").
W każdym razie bardzo dziękuję za dopatrzenie błędu! Jestem osobą, która po napisaniu rozdziału rzadko kiedy go w ogóle czyta jeszcze raz i tak teraz myślę, że dzięki Tobie chyba to zmienię. Postaram się używać mniej ,,ów", znaleźć synonim do ,,ów" aby OWEGO błędu nie powtarzać za często ^^"
Duchowy Lider to nieodłączna część mojego serduszka. Potrzebowałam większej ilości nazewnictwa do zwracania się do Morty'ego. Ale to wszystko ma sens, naprawdę! Nawet jego odrobinę przerobione przeze mnie imię się wyjaśni. To znaczy mam nadzieję, że się wyjaśni (zobaczyłam swój plan zajęć na uczelnię i zachciało mi się płakać, z ewentualnej pracy muszę zrezygnować na pewno, a co dalej, zobaczymy).
Pozdrawiam również i dziękuję raz jeszcze za poprawienie humorku z rana ♥
Przeczytałam rozdział cztery dni temu, więc wypadałoby go wreszcie skomentować. Samo czytanie miałam odłożyć na później, ale jak tylko w tekście mignął mi goły zad Falknera, wiedziałam, że go zaliczę. Rozdział, oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że to jeden z niewielu rozdziałów z humorem, a szkoda, bo było z czego się śmiać. W ogóle to obiektem do śmiechu był tu głównie Falkner, a konkretnie jego części ciała (tyłek, włosy na nogach...). W ogóle Falkner wydaje mi się takim elementem spajającym tę fantastyczną trójkę, bo gdyby nie on, czarno widziałabym komunikację między Daisy a Mortym. Takie postaci-kleje są przeważnie bardzo fajne i nie da się ich nie lubić. A jako, że Falkner to jeden z moich ulubionych liderów, znielubienie go byłoby trudnym orzechem do zgryzienia.
Daisy, jak już chyba wspomniałam wcześniej, jest cholerną szczęściarą. Otacza się bishami (tak, na razie to tylko dwóch, ale od czegoś trzeba zacząć xD), nawet wodzi oczami za ładnymi oczami Rocketsa, których teoretycznie powinna nie trawić, bo są źli i be. Ale może zamiast patrzeć na rażącą literę R będzie tonęła w cudnych tęczówkach tej postaci, o której już chciałabym wiedzieć więcej?
Nie, nie, nie. Moje myśli już wędrują ku temu, że Daisy powoli, ale skrupulatnie, tworzy sobie reverse harem xD Pozostawię swoje fantazje dla siebie i skupię się na tym, co stworzysz. Patrzę na rozpiskę rozdziałów i łojezusie, jakbym ja nie była takim leniem i tak ładnie miała wszystko rozplanowane i pisała... Zawstydzasz mnie swoją pracowitością, chylę czoła ^^"
I te odgłosy z chatki... Tutaj zakończę swój komentarz, bo gdybym miała wysnuć scenariusze, jakie przyszły mi po tym do głowy, to ten komentarz pisałabym jeszcze z pół godziny xD
Tak bardzo rozpędziłam się z wątkami na dalsze rozdziały, że kompletnie nie zwróciłam uwagi, jak bardzo na początku zakrawa to o reverse harem, omójbożęXD" Chętnie bym zaprzeczyła, że nie wygląda to tak jak wygląda, bo mam plany co do każdego bohatera, ale jak zerknęłam do mojego zeszytu i uświadomiłam sobie kiedy pojawia się jakakolwiek ważna dla fabuły postać żeńska poza Daisy... to troszkę się załamałam. No, whatever, tak już musi być.
UsuńCo do Falknera-kleja (damnXD), myslę, że coś w tym jest, a przynajmniej póki wokół Morty'ego będę utrzymywać tę nieprzyjemną otoczkę (tak, ona też ma sens).
A, niestety, przez jakiś czas jeszcze będę ją utrzymywać, tak więc Falkner, wierzę w ciebie :/
(A tego Rocketsa z ładnymi oczami sama chcę więcej, bo chyba nienajgorzej go wymyśliłam, jeśli będę umiała go w ogóle dobrze opisać pod kątem profilu psychologicznego.)
Nie zazdrość mi pracowitości ani nic z tych rzeczy, gdyby mnie mój chłopak nie namawiał na pisanie tego szitu, to nie wiem czy wstawiałabym tu coś częściej niż raz na dwa miesiące XD
I DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZ BARDZO ♥
Hej, jakie 30%? Rozdział jutro miał być! ;)
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie ♥
Usuń1. Morty, idioto.
OdpowiedzUsuń2. Daisy x Morty wciąż żyje, yeah.
3. Falkner, Ty cioto.
4. Daisy, zostaw Murkrowa.
5. Murkrow. <3
6. Także, ten, ja sobie tu umrę.
Sorry, brak pomysłu na konstruktywny komentarz. Tak to jest, gdy rozdział czyta się fragmentami. ._.
Ale śmiechłam. : V