piątek, 6 października 2017

Kronika Daisy

5. Lekkomyślna

Po dogłębnej eksploracji chatki, mogłam stwierdzić cztery rzeczy. Pierwsza — byłabym w stanie się najeść. Wypełniona po brzegi lodówka aż kusiła świeżym jedzeniem, mimo niedomytych półek i porozrzucanych skorupek jaj.
Druga — wszystkie męskie bokserki znajdujące się w szafkach, były na Falknera za duże. Damskiej bielizny postanowiliśmy z Morty’m nawet nie proponować, choć jego wzrok wyraźnie zatrzymywał się na czerwonych koronkowych majtkach leżących na nocnym stoliku... Mniejsza.
Trzecia — poza otyłym mężczyzną, w domu nie znajdował się nikt więcej. Telewizor w salonie (którego okna wychodziły od strony wspinaczkowej rury) był nastawiony na mocno perwersyjny program erotyczny — i ot wyjaśnienie dziwnych jęków. Żadnej pary uprawiającej seks, żadnych dziwnych sytuacji. Po prostu jeden gruby zboczeniec. M-a-s-a-k-r-a.
Czwarta — bezsprzecznie, chatka miała jakieś powiązanie z TeamRocket. Na wieszaku w przedpokoju wisiały dwa płaszcze wrogiej organizacji, o rozmiarze zdecydowanie za małym jak na tutejszego właściciela.
Oznaczało to, że znaleźliśmy się w chatce Rocketsów bądź w miejscu w jakim regularnie się pojawiali.
Rocketsów, którzy w każdej chwili mogli wrócić i nas przyłapać.
Wzięłam głęboki wdech, a następnie wypuściłam powietrze ze świstem. Trzeba było działać. Rozdzieliliśmy się, bo choć chatka nie była aż tak duża, to szukając w różnych miejscach mieliśmy szansę szybciej coś znaleźć. I wyjść, oczywiście. Sęk tkwił w tym, czy bogatsi o wiedzę dotyczącą planu Rocketsów, czy też nie.
— Jak grubas? — krzyknął Morty, gdy przebierałam w papierach komody, znajdującej się w salonie. Wyjęłam dwie potężne teczki pełne dokumentów. Jedna z nich posiadała plamy po chrzanie i sosie tysiąca wysp. Zmrużyłam oczy. Co my tu mamy? Akt własności lasu... kilka umów o pracę... curriculum vitae leśniczego, który zaginął... niby wszystko, ale nic jednocześnie. Zmarszczyłam brwi. Z pism wynikało, że prawowity właściciel chatki pracował nie tylko przy drodze trzydziestej drugiej, ale miał za sobą także posadę leśniczego w Ilex i lesie jodłowym na północ od Ecruteak. Z jakiegoś powodu przeniesiono go tutaj. Tylko… dlaczego?
— Leży i kwiczy — odkrzyknął Falkner, po długim ,,yyy” poprzedzającym jego mniej barwną niż zwykle wypowiedź. — To znaczy… leży tylko.
Zajrzałam do drugiej szuflady, a były w niej…
— Chłopaki… — wyszeptałam, czując w gardle dziwną gulę, uniemożliwiającą mi krzyczenie w podobnej tonacji, w której oni robili to cały ten czas.
To nie tak, że w tej szufladzie było coś przerażającego, dziwnego, czy przyprawiającego o dreszcze. Były w niej pokeballe. Piętnaście albo i więcej pokeballi. Chwytałam po kolei każdy z nich — ciężkie. Czyli pełne.
— Masz coś? — Morty niezauważenie przedostał się do salonu i zaszedł mnie od tyłu, nachylając się w stronę komody (przed którą siedziałam). Silny zapach drzewa sandałowego uderzył mnie w nozdrza. Podskoczyłam przestraszona przez co niechcący kliknęłam na guziczek na środku kuli.
— Same problemy z tobą — burknął Morty, gdy zmaterializował się przed nami niewielki kształt. Migocące światło rozbłysło się, a mały Pokemon smok buchnął czerwonym płomieniem.
— Charmander… — szepnęłam. Ognisty starter z regionu Kanto. Dawno żadnego nie widziałam. Ale był jakiś inny, a przynajmniej taki się wydawał. Już nawet nie chodziło o fakt, że był dość mocno zdziwiony i zdawał się totalnie nie mieć do nas zaufania. Gdy zrobiłam krok do przodu, on zawarczał gniewnie w gotowości do walki. Cofnęłam się z powrotem. — Czy nie powinien być przypadkiem pomarańczowy?
Morty nie spuszczał oczu z Charmandera.
— Raz na około pięć tysięcy Pokemonów jednego gatunku, rodzi się tzw. Lśniący reprezentant — powiedział Morty. Moja Abra cały czas wisiała mu na plecach. — Jego umaszczenie przybiera inną, bardziej błyszczącą barwę. Poza tym nie różni się niczym. — Wzruszył ramionami. — Umiejętności pozostają takie same.
Nie mogłam oderwać wzroku od żółtego smoka. Musiał stanowić wybitny kąsek dla poke-kolekcjonerów. Biedak może mieć ciężkie życie.
Duchowy lider zmrużył oczy i skinął w kierunku otwartej szuflady.
— Sprawdź pozostałe balle.
Po kilku minutach okazało się, że wszystkie Pokemony są Lśniące. Butterfree, Mareep, Hoppip, Pineco, Yanma, boże, każdy z nich.
O co tu chodzi?
— Zbliżają się w stronę domu — obwieścił Falkner, wchodząc do salonu. Na nogach miał ciemne spodnie, najpewniej ,,pożyczone” z którejś szafy. Znienawidzony przeze mnie Murkrow siedział na jego ramieniu. — Są jakieś pół kilometra stąd. Zbieramy się.
Morty odłożył pokeballe do szuflady. Pokemonom nic nie było i wyglądały na zdrowe. Uznaliśmy, że nie będziemy ich zabierać.
— Znalazłeś coś? — spytałam Falknera, nim opuścił pokój. Miałam wrażenie, że coś nam umyka. Stał tyłem, co umożliwiło mi przyjrzenie się jego ciasnym spodniom. Cholera, dobrze mu w nich.
— Powiedziałbym, że nic ciekawszego od was, ale w najbardziej oczywistym miejscu na świecie, na tablicy korkowej nad biurkiem z logiem TR, znalazłem to. — Wyjął z kieszeni zmiętą na pół kartkę i otworzył. Na białym papierze znajdował się koślawy rysunek… reaktora? Z dopiskiem PLAN ,,D”. Każda z wyrysowanych części posiadała strzałkę z opisem pełnionej funkcji. Jedynie przy jednej widniał znak zapytania.
— Sugerujesz, że TeamRocket chce stworzyć reaktor?
— Nie, Daisy. Myślę, że już go stworzyli. Ale nie mogą go użyć.
— Dlaczego?
Falkner wskazał na kartkę.
— Nie mają źródła.

Podróżowaliśmy prawie tydzień. Mimo prędkiej ucieczki z chatki leśniczego, udało nam się pozyskać nieco jedzenia, tak więc nie narzekaliśmy na głód doskwierający wcześniej w czeluściach naszych żołądków.
Narzekaliśmy na wszystko inne.
Po raz pierwszy w moim życiu, tragiczna sytuacja zmusiła mnie do kąpieli w rzece. I do chodzenia w tym samym, non stop przepieranym i non stop przepoconym ubraniu. Moje nogi umierały. Zresztą liderzy też już najpewniej mieli dość. Nawet Abra chciała wrócić do pokeballa.
Morty nie odzywał się za wiele, wydawał się bić ze swoimi myślami, których nie chciał nikomu zdradzać. Falkner natomiast, co pewien czas wysyłał swoje Pokemony na ostrożne zwiady, czekając na pozytywną informację, która potwierdziłaby, że zbliżamy się do Ruin Alfa.
Bez skutku.
Mieliśmy milczące dni, spędzane jedynie na wędrówce, noclegu, wędrówce… i tak w kółko. Było mi dobrze z tą ,,umysłową” ciszą, jednak po pewnym czasie zaczęła mi ona doskwierać. Tonęłam w myślach dotyczących Przejęcia, rodziców, a także brata. I choć totalnie nic nie dawało mi zastanawianie się nad Nero i nad tym, czy wrócił już do domu, to i tak to robiłam. Pytania, których bałam się zadać na głos chowały się w moich najgłębszych zakamarkach, ale ich echo jakimś cudem przedostawało się do moich uszu i nie chciało ich opuszczać. A co, jeśli wrócił i go złapali? A może mnie szuka? Intuicja podpowiadała mi, że to właśnie Nero mógł wpaść w jakieś tarapaty, nie zaś nasi rodziciele. Oni zawsze byli przystosowani do jeżdżenia po regionach - najpewniej dostali się do jakiejś kryjówki czy jednego z kilku ruchów oporu na jakimś kontynencie.
A Nero… No cóż, mógł nie mieć tyle szczęścia.
Spojrzałam na kroczących przede mną liderów. Oni też coś musieli stracić. W końcu nie bez powodu tu byli.
Czy to znaczyło, że to my mamy szczęście… skoro nas jeszcze nie pojmano?
— Jaki jest dalszy plan…? — zapytałam w końcu, po długich godzinach spędzonych na rozmowie z własną świadomością. Drżenie w głosie zdradzało moją niepewność dotyczącą wyjścia cało z tej wojny. Miałam wrażenie, że liderzy o tym wiedzą.
— Najpierw przejdziemy przez Ruiny Alfy — odezwał się Morty, cały czas idąc przede mną. Stawiał miękkie, pewne kroki, które pozostawiały duże ślady na leśnym gruncie. — Przez zamknięcie północnej części drogi trzydziestej drugiej, nie mamy innej możliwości dojścia do miasta. Skierujemy się w stronę Violet City i sprawdzimy, czy sala Falknera nadal stoi. Pewnie zatrzymamy się tam na noc lub dwie. Następnie pójdziemy do Ecruteak, bo… — zawahał się — ...jesteśmy tam z kimś umówieni. — I tu mnie zdziwił. Uniósł do góry prawą rękę z wyprostowaną dłonią, jakby chciał mnie uciszyć. A rzeczywiście, zabrałam się już do otwierania ust w celu zadania pytania. Nie spodziewałam się, że jestem aż tak łatwa do odczytania. Obiecałam sobie nad tym popracować. — Dowiesz się potem.
Średnio mi się to podobało, bo w końcu mieliśmy mówić sobie wszystko. Ale skinęłam głową, raczej dla samego świętego spokoju. Poza tym, skończyły mi się tematy do myślenia, więc wieść o tajemniczej jegomości mogłam zostawić jako plan awaryjny dla mojej wybujałej mózgownicy.
Przez ostatnie dni naszej wędrówki nie spotkaliśmy ani jednej żywej duszy. Co było przykre, nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam człowieka, który nie był członkiem TeamRocket. Owszem, pochodziłam z niewielkiego miasteczka, jednak nawet przelatując nad nim, gdy wróciłam z liderami po Pokemony, nie byłam w stanie zarejestrować ani jednego mieszkańca. Coś tu ewidentnie śmierdziało. Co zabawne, pomyślałam o tym dopiero w momencie, gdy Morty wspomniał o spotkaniu z kimś spoza naszej trójki.
Myślę, że możliwość spotkania kogoś, przed kim nie będę musiała uciekać, to dobra rzecz. Bo chociaż całkiem miło patrzy się na moich towarzyszy, to jednak mam wrażenie, że w końcu mi to zbrzydnie.
— Nie martw się, Daisy — odezwał się Falkner. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam na niego. Nie zdawałam sobie sprawy, że cały ten czas wpatrywałam się tępym wzrokiem w ziemię i musiałam przy tym wyglądać nadzwyczaj smutno. Lider obdarował mnie pokrzepiającym uśmiechem. — I nie zaprzątaj tym sobie na razie głowy.
Okej, finito, może i miał rację. Tak zrobiłam.

Co wiedziałam o Ruinach Alfa, poza tym, że nie należy się do nich zbliżać, bo samo wejście do środka skutkuje zawrotami głowy i stuprocentową pewnością zgubienia się?
Cóż, poza faktem, że biedne Ruiny mają już swoje lata (w końcu zowią się ,,ruinami”), z pewnością nadal są zamieszkiwane przez Unowny – Pokemony literki. A raczej pseudo-literki, bo zanim ktokolwiek zorientował się, że można je ,,czytać” to minęło dużo czasu (może nawet i więcej niż samo ,,utworzenie” Ruin).
Czemu tam szliśmy?
Przedostanie się do Violet od południa było możliwe tylko drogą przez te przykre zapadliska. A przynajmniej dopóki południowe wejście do miasta jest zablokowane i zamknięte na trzy spusty. O tyle dobrze, że moglibyśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, jeśli okazałoby się, że TeamRocket posiada ukrytą bazę na tych terenach.
Po raz pierwszy od ostatnich dwóch tygodni czułam się wyspana. Falkner zadbał o nasz sen, ponieważ był pewny, że jeszcze przed Violet stoczymy walkę, na którą musimy być gotowi.
Nie wypuszczałam moich Pokemonów od bardzo dawna. Wiedziałam, że w ballach nie muszę się martwić o ich stan. Czułam się beznadziejnie z faktem, iż nie posiadam wystarczającej ilości pokarmu dla ich wszystkich. Obiecałam sobie, by to zmienić gdy dojdziemy do sali Falknera.
Wstrzymałam oddech, gdy pierwsze, omszałe, skalne kolumny pojawiły się przed moimi oczyma. Byłam już tu kiedyś, na wycieczce, z moim bratem i jego dawnym przyjacielem, którego fascynowała archeologia i nieodkryte tajemnice związane z Pokemonami.
— Nie idźmy główną drogą — powiedział Falkner i przeciągnął nas na bardziej wyboistą ścieżkę z dala od głównego szlaku.
— Nie przesadzasz trochę? — spytał Morty. Po rozejrzeniu się wokół mógł w stu procentach oświadczyć, że totalnie nikt nie czai się na jego osobę.
Do czasu.
— Nie przesadza — odpowiedziałam i powstrzymując uśmiech wskazałam na małego Pidgeya, którego główka wynurzyła się spomiędzy krzaków.
— Jak miło zobaczyć dzikiego Pokemona — stwierdził Falkner z uśmiechem. Przynajmniej on jeden miał tyle szczęścia, aby przetrwać. Życzyłam mu jak najlepiej.
Ruszyliśmy dalej. Było już późne popołudnie, ze słońcem chylącym się ku zachodowi. Tę noc planowaliśmy już spędzić we Violet. Zwiększyliśmy tempo.
— Słyszeliście coś? — burknął Morty kilka minut później.
I ja, i Falkner, spojrzeliśmy na niego pytająco.
— Pewnie ten Pidgey z krzaków przeskoczył na inne drzewko.
Wielce zbulwersowany Książę Ciemności zatrzymał się.
— Nie, jestem pewien, że coś słyszałe… — i nagle zamarł, a wokół jego ciała pojawiły się elektryczne iskry. Krzyknęłam głośno, jednak zostałam szybko uciszona przez rękę Falknera na moich ustach.
Morty upadł na ziemię, dygocząc. Stojący za nim członek TeamRocket, trzymał przed sobą paralizator. Zagotowałam się w środku, sięgając po pokeballe. Jakim cudem nas znalazł?!
Nim jednak zdążyłam wypuścić jakiegokolwiek Pokemona, Falkner zamachnął się i skoczył całym ciężarem swojego ciała na o co najmniej pięćdziesiąt centrymetrów wyższego mężczyznę. Co prawda nie dał rady go powalić, ponieważ został odepchnięty; podciął mu jednak nogi, gdy ten po raz kolejny wyrzucił przed siebie rękę z paralizatorem.
— Ze mną tak łatwo nie będzie — sapnął, a kiedy ten nachylił się, by zadać cios, Falkner z całej siły uderzył go z główki.
To wszystko trwało może z trzydzieści sekund, naprawdę. Nie byłam w stanie zareagować, wyciągnąć Pokemona, zrobić kroku do przodu. Nic.
Byłam słaba.
— MORTY! — Falkner upadł na kolana obok przyjaciela, który pomimo utrzymanej przytomności, nie był w stanie się ruszyć. Ukucnęłam z drugiej strony i zdałam sobie sprawę, że jestem przerażona. Podczas gdy ptasi lider mierzył mu puls, ja sięgnęłam do jego głowy i odgarnęłam z czoła wpadającą mu do oczu grzywkę. Dotykanie Morty’ego uspokoiło mnie.
— Wyliże się — stwierdził Falkner po chwili, gdy puknięty w kolano przyjaciel uderzył go nogą w łokieć.
Morty spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie umiałam jednoznacznie zdefiniować. Oszołomiona, zabrałam dłoń z jego włosów. Zdziwiło mnie, jak bardzo chciałam je ponownie musnąć i jak bardzo chciałam ich dotykać, mimo że nie wiedziałam o tym aż do tego momentu.
— Teraz to ciebie wypadałoby schować do Pokeballa.
— To nie jest zabawne — odburnął.
Ależ było.

Po kilkunastu minutach Falkner pomógł Morty’emu wstać i metodą małych kroczków ruszyliśmy dalej. W kieszeni otumanionego Rocketsa znaleźliśmy walkie. Włączyliśmy je. Co kilka chwil docierały do nas dziwne wołania: ,,Pozbądźcie się tego cholernego Pokemona!”, ,,Musimy ją złapać, wszystkie jednostki w gotowości!”, ,,Nie możemy dokończyć zadania. Iluzja wciąż to uniemożliwia...”, ,,Nie da się jej złapać ani unicestwić! ZAWOŁAJCIE KAVDILA!”
Dowiedzieliśmy się, co się dzieje, szybciej niż myśleliśmy, że to się stanie. Wypuściłam Abrę z pokeballa, który drżał od jakiegoś czasu. (W taki sposób dawała mi do zrozumienia, że też chce uczestniczyć w aktualnych wydarzeniach.) Usłyszeliśmy odgłosy walk, nim jeszcze byliśmy w stanie cokolwiek dostrzec.
— To Misdreavus — sapnął Morty, który wciąż czuł na sobie skutki porażenia prądem. Rozpoznawał jednak Pokemony-duchy. I warto było mu wierzyć.
— Według tego, co mówili przez walkie, jest z nią coś nie tak.
Przed jednym z wejść do Ruin, rzeczywiście toczyła się walka. Misdreavus, słusznie dostrzeżona przez Morty’ego, broniła się przed atakami Rocketsa. O dziwo, mężczyzna nie używał przeciwko niej Pokemonów. Mierzył w jej stronę granatowym pistoletem. Ukucnęliśmy za krzakami obserwując w ciszy. W pewnym momencie, gdy Rockets w idealnie prostej linii wykonał precyzyjny strzał, miałam wrażenie, że Pokemon przegrał. O dziwo, Misdreavus nagle zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu, a kilka sekund później pojawiła się za mężczyzną i zaatakowała go pełną mocą.
Morty nagle wciągnął olbrzymie ilości powietrza i wręcz zakasłał próbując wykonać wdech.
— To jest… — zaczął, a jego oczy rozszerzyły się tak bardzo, że zaczęłam dociekać, czy zaraz mu nie wypadną. Zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu wykrztusił: — Otchłań Cienia…
Falkner zmarszczył brwi.
— Co?
— Jest tylko jeden Pokemon, który może ją opanować. I to na pewno nie jest Misdreavus.
— O czym ty mówisz?
— To atak Giratiny — stwierdził, nie odrywając wzroku od Misdreavus. — Tylko Giratina może tego użyć. Przemieszcza się wtedy do swojego Zniekształconego Świata, aby następnie wrócić, pojawić się za przeciwnikiem i zadać ostateczny cios.
— Jesteś pewny, że ta Misdreavus właśnie to wykonała?
— Tak… - odpowiedział Morty, wciąż tak samo przerażony. — Jestem.
Rozmowę przerwał nam kolejny szelest. Pidgey, którego widzieliśmy wcześniej przy samym początku Ruin, przeleciał między konarami drzew, na oczach wściekłego Rocketsa. Mężczyzna sięgnął do kieszeni po drugi turkusowy pistolet i wymierzył w kierunku ptaka.
Powstrzymałam krzyk. Pidgey po trafieniu oślepiającym błyskiem, automatycznie upadł na ziemię i chociaż nic mu się nie stało, nie był w stanie wzlecieć z powrotem. Zapiszczał panicznie nie wiedząc, co się dzieje.
Widziałam zdezorientowane spojrzenia Morty’ego i Falknera. Nie zdawali sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Ja już to widziałam. Widziałam takie Pokemony.
Rockets sięgnął po walkie.
— Potrzebne posiłki. Powtarzam. Potrzebne… — Misdreavus po raz kolejny przeszkodziła mężczyźnie silnym, mrocznym atakiem. Wstrzymałam oddech. Dlaczego ja to oglądam?
Rockets zaczął szaleć, mierzył na zmianę z jednego i drugiego pistoletu w kierunku Pokemona, który starał się omijać ataki. Musiał nie mieć siły na kolejną Iluzję. Możliwe, że wkrótce opadnie z sił. Położyliśmy się na ziemi, zamiast klęczeć, kilka strzałów padło niebezpiecznie blisko nas.
— Morty… — zaczęłam błagająco. Miał Sableye’a. Mógł jej pomóc. Mógł…
— Nie.
DLACZEGO?
Chwilę potem z lasu wybiegł kolejny Rockets, który najprawdopodobniej po usłyszeniu połowy przekazu, pojawił się by wspomóc kompana. Gdy Misdreavus przeleciała nad wejściem do Ruin, pierwszy Rockets po raz kolejny wymierzył strzał. Pojedyncze skały zaczęły spadać na ziemię. Jedna z nich przygniotła mężczyźnie lewą nogę.
W końcu całe wejście zaczęło się zawalać. Drugi mężczyzna wymierzył broń w Misdreavus, która została zmuszona do wlecenia do jaskini.
Rozbłysło światło.
Święty Arceusie, byłam kiepskim materiałem na bohaterkę. Ale nie mogłam czekać.
I to nie tak, że to właśnie ja musiałam wybiec, że to był mój kaprys, że czemu niby nie zrobił tego ani Falkner, ani Morty. Po prostu oni nie widzieli. Nie widzieli tego, co ja widziałam, gdy weszłam do bazy Rocketsów w lesie Ilex. Nie widzieli cierpiących Pokemonów, pozbawionych jakichkolwiek umiejętności. Nie widzieli ich bezsilności, ich przerażenia, ich panicznych, zastraszonych spojrzeń. Liderzy stracili swoją tożsamość przez co zostali zmuszeni do ucieczki. Ja po utracie rodziny zostałam zmuszona do walki.
I właśnie dlatego, pomimo oczywistego krzyku moich towarzyszy oraz szybkiej, aczkolwiek nieudanej interwencji Teleportacji Abry, wbiegłam po Misdreavus do samego wnętrza ciemnej jaskini.

9 komentarzy:

  1. Już wiem skąd tytuł rozdziału. Skoro Daisy woli rozmyślać nad obcisłymi portami Falknera, niż nad grożącym im zewsząd Teamem Rocket... Tak, lekkomyślność to zdecydowanie dobre słowo ;) W ogóle dziewczyna ma fajnie. Jeden lata bez majtek, drugiego mizia po włosach. To ile konkretnie było tego winka przy pisaniu, co? :D Nie no, zgrywam się oczywiście. Bo rozdzdział był bardzo przyjemny. Przyjemniejszy nawet, bo Daisy potrafiła stać sparaliżowana i nie zgrywać super hero. No, przynajmniej przez większość rozdziału, bo do końca jednak nie wytrzymała. Myślałam, że ruszy z pomocą temu Pidgey'owi. Ale jednak Giratina to Giratina (po cóż, u licha, tak wielkie bydle miałoby udawać maleńką Misdreavus?). A żebyś nie myślała, że czytam "bezmyślnie" i mało wnikliwie, to łap:
    "Obiecałam biecałam sobie, by to zmienić gdy dojdziemy do sali Falknera." - bez przecinka i bez "by" w zupełności wystarczy.
    I... to w zasadzie tyle ;) dużo się nie napoprawiałam. Chciałam jeszcze ostatnio zapytać, ale wypadło mi z głowy. Czy Twoje tytuły rozdziałów są może inspirowane "Niezgodną"? Bo tak mi się skojarzyło jakoś.

    PS. Dzięki za dodanie do linków. Też Cię umieszczę, ale dopiero jak będę aktualizować bloga, bo z obecnym stanem internetu mogę tam tylko bałaganu narobić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego winka nie tak dużo, ale wystarczająco aby i lekkomyślność wkradła się gdzieś do fabuły tego rozdziału :D
      Ten Pidgey w sumie wyszedł mi nagle, ogółem cała ta notka miała wyglądać o 180stopni inaczej i w zasadzie jedyne co zgodziło się z pierwotnym założeniem to wbiegnięcie Daisy do jaskini, whatever (nie umiem sobie odmawiać obcisłych portek Falknera).

      Dziękuję za wypatrzenie błędu, zaraz go poprawię ^^

      A co do Twojego pytania - oglądałam i czytałam Niezgodną, ale nie, nie inspiruję się nią, jednak brałam pod uwagę inną sagę książek, a mianowicie ,,Dom Nocy", który czytałam dawno dawno w gimnazjum jeszcze. Tyle, że przy tych książkach tytuły niekoniecznie nawiązywały do bohaterki, jednak miały szyk tego typu :)

      Usuń
  2. Hej koteczku. Piszę twój upragniony komentarz, o który mnie prosisz chyba od kilku już rozdziałów, i w sumie nie wiem co tu napisać, bo wszystko o tym, jak mi się podobają te wypociny już wiesz. I z głupich pytań o edgy lorda ciemności Mortyego i Miltanka Whitney z Rolloutem też zrezygnuję na wypadek gdyby ktoś to kiedyś czytał, co by nie robić ci tu wstydu, bo na codzień już ci go z mojej strony wystarczy. <3

    Szykuj się do rozdziału następnego, może tym razem nie na sam styk. A ja przygotuję jakiś trunek, może lepszy tym razem. Chociaż nie wiem czy jest coś lepszego od taniego winiacza. Kocham cię. 8)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, początek października. Jeszcze wtedy nie chodziłeś taki rozdrażniony i pisałeś mi fajne rzeczy, wróćmy do tego!

      A wino poproszę. I też kocham ♥

      Usuń
  3. Łojezusie! Przeczytałam ten rozdział Arceus wie kiedy, ale z komentarzem to się nie spieszyłam ^^" A przecież trzeba wyrazić drobne rozczarowanko, że jednak żadnej kopulującej pary nie było. Gdzie moja niezręczna sytuacja?! xD Liczyłam na deprawację bohaterów, a tu wszyscy zdrowi. Ale kto wie, co przyniesie przyszłość... xD
    Muszę zacząć wyłapywać słowa klucze, które z pewnością pojawią się później w historii, jak Kavdil. A nie, przepraszam - KAVDIL! Brzmi jak jakieś imię wyjęte z książki fantasy. Bożu, muszę kiedyś jakąś przeczytać...
    Komentowanie rozdziału sześćdziesiąt lat po tym, jak się go przeczytało, nie jest takie łatwe, bo nie pamiętam szczególików, które mogłabym pochwalić/objechać/wywyższyć ponad niebiosa. Ale takich perełek, jak Falkner wodzący za czerwonymi majcioszkami oraz jego wystąpienie w wąskich spodniach, dla odmiany od tych spadochronów, które zwykle nosi, nie da się wyrzucić z głowy, nawet jakby się chciało xD Teraz tylko czekać na obu panów w idealnie skrojonych garniaczkach <33333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak czasem mam, że coś przeczytam, komentarza nie napiszę, a potem wracam do tego i już niekoniecznie mam te ,,świeże" myśli, które mogłabym pod nim zawrzeć #najgorzej.

      O deprawację bohaterów się nie martw, zastanawiam się głęboko nad podniesiem statusu tego bloga na 18+ gdzieś tak po 15 rozdziale i chyba jestem przerażona swoim zboczeń... stfu.

      PS Coś czułam, że wspomnisz o tych majtkach XD

      Usuń
  4. Nie. Wnikam. Narzekasz na swój styl? Według mnie jest świetny! Chyba każda osoba pisząca tak ma. ;-;
    Falkner nadal fav'em, Giratina is love, Giratina is life, Daisy, opanuj swego crusha na Mortym, Misdreavus, honey, are you all right?! D': Lubię tego Pokemona, to sobie porozpaczam... skoro jest okazja... W ogóle, ciekawi mnie, jakie jest powiązanie Misdreavus z Giratiną (bo podejrzewam, że jest, skoro umie wykonać jej sygnaturę). Może to Giratina stworzyła tę konkretną Misdreavus, albo wcieliła się w nią (why not?), albo jest czymś w stylu jej ucznia... Ach, teorie, teorie i jeszcze więcej teorii. Hmm...
    Im więcej czytam Twojego opowiadania, tym mniej podoba mi się własne, bo trochę nudne tak w porównaniu. Samą siebie tym wymęczę, nim dojdę to tej... "bardziej interesującej" części fabuły. Sama nie mogę się tego doczekać. ._. Ale to w ciul daleko jeszcze. #życie
    No ale ja tu tak truję i truję niepotrzebnie. Świetny rozdział, to standard. UvU
    See ya!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy się tak tej Giratiny doczepili, jakby nagle się z tej biednej Misdreavus miała wyłonić, a rozwiązanie jest tak proste, damn (ale to raczej dla mnie jest proste, bo wiem co jak i dlaczego, więc łatwo mi mówić, dramat).

      Daj spokój z tym ,,mniej podoba mi się moje własne". Ja bardziej traktuję opowieść o Daisy jako pokemonowy fanfik-dziwadło i czasem aż mi głupio, że nie prowadzę normalnej przygody Daisy po regionach (choć JEST TO W PLANACH NA POTEM), tylko kombinuję aż do porzygu.

      Ale chyba tak działa świat, wszyscy ludzie są normalni tylko Lusia musi coś odpier***ać

      Usuń
    2. D'worry, jeszcze nie wiesz, co u mnie się będzie działo. XD
      Właściwie, już się dawno wydarzyło i dzieje, po prostu jeszcze nie wokół Ophee. Kojarzysz tego typa z pokazów, Brendana? XD
      Wypraszam sobie, ja normalna nie jestem i czuję z tego powodu dumę. XD
      (All best people are crazy~)

      Usuń