środa, 1 listopada 2017

Kronika Daisy

6. Zdezorientowana

W przeszłości odzywanie się w towarzystwie innych przychodziło mi z trudem. Obdarzana nie do końca przychylnymi spojrzeniami i krytykowana za plecami własnej rodziny nie czułam się dobrze. Nero kiedyś stwierdził, że powinnam nauczyć się mówić jak najmniej. Czemu? Bo to pomocne. I bo w ten sposób uniknie się tych spojrzeń. I bo daje pewność, że nigdy, przenigdy nie powie się czegoś, czego nie powinno.
Ale ja wielokrotnie łamałam tę zasadę.
Przy rodzicach nieraz zdarzało mi się wyrazić jakąś nie do końca sympatyczną myśl, za co bywałam głośno karcona. A i też choćby samego Morty’ego obraziłam więcej razy niż powinnam. I robiłam to nie znając go. Robiłam to nie wiedząc, czy rzeczywiście mam do czynienia z osobą z przekoloryzowanym, telewizyjnym życiorysem. Po prostu otwierałam usta, a słowa płynęły same. Wydostawały się z gardła, przepływały przez krtań i nie do końca zgadzały się z moimi własnymi przekonaniami.
Dlatego właśnie nie lubiłam się odzywać.
Co było we mnie gorsze? Ano to, że do tych wszystkich głupich słów niechętnie się przyznawałam. Bo to niezręczne. Głupie. Ludzie z czasem zapomną. A jeśli powie się coś na głos, a potem zacznie prędko temu zaprzeczać, to oczywiste, że nikt nie uwierzy. Bo pierwsze słowo jest tym kluczowym.
Przynajmniej w opinii innych.
Tymczasem rada brata zadziałała w najmniej spodziewanym momencie. Bo przed chwilą zrobiłam coś, o co nigdy bym samej siebie nie posądzała — nie wykrztusiłam żadnego ,,słowa-klucz” zdradzającego moje zamiary i nie krzyknęłam, gdy wbiegałam do jaskini. Pozwoliłam sobie na coś nie do końca właściwego, nie do końca przemyślanego i nie do końca mądrego. I nieważne, czy miało to związek z nagłym przejawem bohaterstwa czy głupim roztrzepaniem – zanurzyłam się w mrocznym wnętrzu, pozwoliłam mojemu ciału na przeniknięcie na tereny wroga.
W celu uratowania Pokemona, którego nie mogłam nawet dotknąć. Bo był duchem.
Świetna robota, Daisy.

O tyle dobrze, że po zawaleniu się wejścia, ciemność dała mi minimalną przewagę ukrycia się. Nie było mi to na szczęście potrzebne od razu, bowiem nie słyszałam ani Rocketsa, ani, niestety, Misdreavus.
Ostrożnie ruszyłam przed siebie, wciąż głowiąc się nad istotą swojego lekkomyślnego czynu. Bo albo mi się wydaje, albo po raz drugi ,,uciekłam” liderom. Po raz pierwszy, gdy dopiero się poznaliśmy, napędzana chęcią uratowania Abry, zostawiłam ich w lesie, jak wdarłam się do bazy TeamRocket. A teraz, napędzana chęcią uratowania dzikiej Misdreavus wkroczyłam na teren wroga. Zamknięty teren wroga.
Mimo że póki co na żadną bazę Rocketsów nie wyglądał.
Ruiny od wewnątrz prezentowały się o wiele majestatyczniej niż choćby Slowpoke’owa Studnia. Z wyrytymi na ścianach niemal półmetrowymi symbolami, tworzyły szerokie, mistyczne korytarze, pełne rozgałęzionych ścieżek, tajemnic i znaków zapytania.
— Pani duszek stąd uciekła.
W ostatnim momencie powstrzymałam awaryjny krzyk. Serce podskoczyło mi do gardła, bo niby w jaki sposób ktoś byłby w stanie zajść mnie od tyłu skoro… za mną nic nie było? Przełknęłam ślinę i ostrożnie odwróciłam się, trzymając dłoń silnie zaciśniętą na Pokeballach.
Okazało się, że źródłem niepokojącego mnie głosiku był zaledwie kilkuletni chłopiec. Przyodziany w bawełniany sweterek, z inteligentnym spojrzeniem i masą jasnych loków opadających kaskadą na niewielkie czółko.
— Jaka pani duszek? — spytałam niepewnie, nachylając się nad nowym towarzyszem. Co on tu robi? Czyim jest dzieckiem? Dlaczego nie jest przerażony?
— Taka fioletowa, latająca. Z dużymi oczkami. — Chłopiec za pomocą rączek pokazał ,,jej” wielkość i uśmiechnął się. — Pani duszek.
Domyśliłam się, że chodzi o Misdreavus, i zanim wypowiedziałam jej nazwę na głos, chłopiec skinął głową. Skąd on o tym wie?
— Nie złapał jej nikt? — zapytałam, doganiając go, bo nagle, w ekspresowym tempie, zaczął poruszać się do przodu.
— Uciekła w inną stronę i ci ludzie w dziwnych strojach jej nie znaleźli — odpowiedział, gorączkowo się przy tym rozglądając.
Przystanęłam w miejscu i westchnęłam.
— Dobrze. W takim razie muszę stąd wyjść. — Falkner i Morty z pewnością zaczęli szukać sposobu na wydostanie mnie ze środka. I na pewno się martwią… No. Przynajmniej Falkner. — A ty dlaczego tu jesteś?
Chłopiec pokręcił głową i wskazał na jedną ze ścieżek tupiąc nóżkami gorączkowo, jakby coś niewidzialnego miało nagle wyłonić się zza zakrętu i zacząć nas gonić.
— Mogę ci pomóc! — powiedział prędko, rzecz jasna ignorując moje wcześniejsze zapytanie. — I Unowny mogą ci pomóc! To moi przyjaciele!
Chyba nie umiałam rozmawiać z dziećmi.

Zgodziłam się na propozycję chłopca, mimo że nadal nie wiedziałam gdzie dokładnie jestem, gdzie zniknęli Rocketsi i Misdreavus, a przede wszystkim, kim mój mały wybawca jest i dlaczego nagle się tu znalazł.
Zmarszczyłam brwi, ale posłusznie szłam za dzieciakiem, zastanawiając się, jak wiele jeszcze pytań zrodzi się w środku mojej głowy, nim zdążę wrócić do liderów i opuścić Ruiny.
— Ta kobieta jest zła — odezwał się nagle chłopiec, a potem, jakby na potwierdzenie swoich słów, pokiwał sam sobie twierdząco głową.
Otrząsnęłam się i nagle przeszło mi przez myśl, czy może wyłączyłam się myślami przez ostatnie kilka chwil, czy rzeczywiście mój nowy towarzysz wyrwał się nagle z pytającym dla mnie sformułowaniem.
— Jaka kobieta? — zapytałam.
— Widziałaś ją kiedyś.
Zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się na chwilę, na co chłopiec zareagował gniewnym spojrzeniem i zatupaniem nóżkami po raz kolejny. Przekręciłam oczami i z westchnieniem ruszyłam za nim.
— Jaka kobieta, o czym ty mówisz?
— Kiedy chciałaś uratować Pokemona — odpowiedział. — Nie masz go teraz przy sobie, ale wtedy miałaś. I była tam ta kobieta. Z maską. Postawiłaś się jej i nie bałaś.
Przy ratowaniu Abry przeszkodziła mi kobieta z maską przykrywającą niemal całą jej twarz. Oferowała mi wyjście na wolność w zamian za oddanie Pokemonów. Chłopiec miał rację, chociaż mylił się co do ostatniego. Nogi mi się wtedy trzęsły jak z waty i miałam łzy w oczach. Nie bałam się. Byłam wtedy przerażona.
— Dlaczego o niej wspominasz?
W końcu pytanie skąd ma jakiekolwiek pojęcie o tym co się działo ze mną kilka tygodni temu chyba mijało się z celem. Miałam wrażenie, że by je zignorował.
— Bo zobaczysz ją niedługo — powiedział smutno i pokiwał sobie głową, po raz kolejny.
Czułam, jak bicie mojego serca gwałtownie przyśpiesza.
— Skąd o tym wiesz?
— Mój przyjaciel Unown mi wyszeptał — po powiedzeniu tego, zza pleców chłopca wyłonił się mały Unown we własnej osobie. Pokemon-literka. Ten miał kształt przypominający ,,I”.
Dzieciak wydawał się zdziwiony.
— Jak to? Nie przeskanujesz go swoim Pokedexem? — zapytał.
Dziwne. Skoro ,,widział” takie rzeczy jak to co mnie spotkało, to nie mógł ,,zobaczyć” czegoś tak banalnego?
— Nie mam Pokedexu — odpowiedziałam.
— Wiem — odparł, czym wyraźnie mnie zaskoczył, bo najwidoczniej w jego zamiarze było wydobycie ze mnie na głos tego faktu. — Ale mogłabyś mieć.

Przez następne kilkanaście minut nie odzywałam się. Uczucie niepokoju i swego rodzaju psychicznej… nagości, nie pozwalało mi poczuć się pewnie na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Chłopiec był miły, ale wiedział podejrzanie dużo, a na jakiekolwiek pytanie odnoszące się do jego wiedzy bądź… jego samego, nie reagował wcale.
— Jesteśmy! — wykrzyknął nagle i wskazał małymi rączkami na ścianę. Pustą ścianę. — Tadaam!
— Przepraszam… Ale chciałam trafić do wyjścia, a nie do…
— Ojeju, przecież wiem! — Chłopiec przekręcił jasnymi oczkami i westchnął ciężko, bo przecież dla niego to nienormalne, że ja czegoś nie rozumiem. — Po prostu zanim wyjdziemy to chciałem ci pokazać to!
,,To”?
— TO!
Nagle ściana zamigotała, jakby dzieciak swoim nagłym wykrzyknięciem uaktywnił jej jeszcze mi nie znane właściwości. Zacisnęłam powieki w celu ochrony wzroku przez zbyt jasnym światłem, którego działanie trwało przez kilka kolejnych sekund. Po chwili, moim oczom ukazały się spoczywające na pionowej powierzchni Unowny. Ułożone w jednej linii, w jeden, konkretny wyraz.


Moje niedawno uspokojone serce, po raz kolejny zaczęło nierównomiernie galopować. Poczułam jak przez całe moje ciało, począwszy od koniuszków palców u nóg, aż po głowę, przebiega nieprzyjemny dreszcz.
— U-Unowny ułożyły się w nazwisko Falknera...?
Chłopiec przekręcił głową i zacmokał w powietrze.
— Ułożyły się w nazwę twojego następnego zagrożenia – stwierdził.
Myślałam, że Unowny pomagają wydostać się z Ruin za pomocą wskazówek tworzonych przez słowa. Najwidoczniej się myliłam.
— Falkner miałby być moim zagrożeniem? — spytałam.
— Myślę, że przyjaciel nie zrobi ci krzywdy — odparł wzruszając ramionami.
Nic już nie rozumiem.
Chłopiec zaklaskał i w momencie, w którym przestał to robić, Unowny jakby rozpłynęły się w powietrzu. Następnie odwrócił się na pięcie i ruszył kolejnym korytarzem, a ja oczywiście poszłam za nim.
— Musisz uważać teraz, bo skręcimy na chwilę tu, a tu często przychodzą ci ludzie którzy robią krzywdę innym ludziom i Pokemonom też. — Musiało mu chodzić o TeamRocket. — Ale to tylko na chwilę, bo po przejściu prosto przez kilka minut będzie już zakręt też taki brzydki jak ten ale on już będzie się świecił tam dalej i tam będzie wyjście.
Skinęłam głową, a myśl o nazwisku Falknera wciąż nie chciała wyjść z mojej głowy. Obiecałam powiedzieć o tym liderom, jak tylko uda mi się do nich dołączyć.
— Chyba będziemy musieli kogoś spotkać po drodze, bo się nie uda wyjść, wiesz?
Przystanęłam, przerażona.
— Jak to spotkać?
— Przepraszam, ale on już tu idzie, naprawdę przepraszam!
— Kto idzie, kto… — i nagle zamarłam, bo rzeczywiście, zza zakrętu wyłonił się on.
Bordowowłosy członek TeamRocket.
Wciągnęłam głęboko powietrze i automatycznie wyciągnęłam pierwszy lepszy Pokeball, przywołując Pokemona do walki.
To, co się wydarzyło, przerosło jakiekolwiek moje oczekiwania.
Zmaterializował się przede mną Honchkrow.
— W zasadzie to dobrze, że tu jesteś, bo jak widzisz, mamy niedokończoną sprawę do rozwiązania — odezwał się mężczyzna, wskazując na Pokemona, który wydawał się równie zdezorientowany, co ja. Mimo to, na dźwięk jego głosu, całe moje ciało zadrżało, jakby potraktowane nagłym impulsem elektrycznym. Oblałam się pąsem, zażenowana, że ktoś jest w stanie tak na mnie podziałać.
— To twój Honchkrow? — udało mi się wykrztusić i zamiast zastanawiać się w jaki sposób się to stało, zaczęłam przygotowywać mój umysł na przyjęcie kolejnych słów wypowiedzianych jego gardłowym głosem, nieważne jakie by one…
Daisy, uspokój się, wbrew pozorom, on przecież jest twoim wrogiem.
Mężczyzna zamiast odpowiedzieć, podrzucił do góry Pokeball, z którego, ku mojemu kolejnemu zdziwieniu, wydostał się… mój Pidgeot.
Coś we mnie pękło, gdy zobaczyłam jego wzrok, smutny, zawiedziony i… schrzaniłam na całej linii, naprawdę, naprawdę schrzaniłam.
— Wydaje mi się, że przez ostatni tydzień nie sprawdzałaś stanu swoich Pokemonów — stwierdził mężczyzna, a następnie zamnknął ptaka ponownie w kuli i rzucił ją w moim kierunku. Wystawił swoją rękę, oczekując na zwrot Honchrowa.
— Jaką mam pewność, że nie zaatakujesz mnie, gdy ci go oddam?
— Żadną.
— Kavdil jest zły — stwierdził nagle mały chłopiec, o którego istnieniu pozwoliłam sobie przez ostatnie kilka chwil zapomnieć.
— Kavdil? — powtórzyłam, a mężczyzna z wciąż wyciągniętą do przodu ręką wydawał się wyraźnie zaskoczony.
— Skąd ty…
Nagle wszystko do mnie dotarło. Nasze rozsypanie się Pokeballi, kradzież walkie od Rocketsa przed Ruinami. Krzyczący teamowicze wspominający o ,,wołaniu Kavdila”. Chodziło o niego. To on miał tu przyjść. I przyszedł. I przychodził, boże, on przychodził za każdym razem, aby dokończyć coś, z czym pozostali nie mogli dać sobie rady. Był kimś specjalnym.
Okej, oddał mi Pokemona. I ja również mogłabym mu oddać jego. Ale nie miałam pewności, że pozwoli mi opuścić Ruiny, więc…
— Jolteon, naprzód! — krzyknęłam, z ubolewaniem, iż Abra pozostała gdzieś na zewnątrz z liderami. Jej pomoc byłaby bezcenna.
Kavdil zacisnął zęby.
— Skoro tak się bawisz… — syknął i podrzucił w górę Balla, z którego wydostał się… Typhlosion. Ostateczna forma Cyndaquila.
Trzymałam w ręku kulę z Honchrowem, cały czas skupiona i gotowa na wydanie polecenia. Mężczyzna również wydawał się czekać na mój ruch. Przełknęłam ślinę i krzyknęłam ,,Szybki Atak!” w tym samym momencie w którym rzuciłam Pokeball w kierunku Rocketsa.
Niestety, Typhlosion ani tknął.
— Miotacz Płomieni! — krzyknął Kavdil, po złapaniu swojego Balla.
— Unik i Puls Gromu!
Chciałam wydać polecenie o Piorun, ale używanie go pod ziemią, jeszcze na zamkniętym terenie, mogłoby skończyć się zawaleniem gruntu.
Zaczęłam gorączkowo analizować sytuację. Jolteon był szybki, ale poziom ataku Typhlosiona i jego wielkość dawała mu znaczną przewagę. Kogo mogłam wystawić do walki? KOGO? Lanturn nie sprawdzi się na tej nawierzchni. Abra była poza zasięgiem. Pidgeota po tym wszystkim nie miałam serca przyzywać. Został Jolteon albo...
Mogłam spróbować ujarzmić ogień ogniem.
— Hypno, leć!
Co?
Rozejrzałam się szybko po polu walki, Jolteon zdążył w porę wykonać perfekcyjny unik i zaatakować Pulsem Gromu. Mimo że Typhlosion był w stanie go uniknąć, najwidoczniej Kavdilowi to nie wystarczyło. Nie namyślając się długo, sięgnęłam po Pokeball Ninetales. Nie wiem ile byłam w stanie zdziałać ogniem, ale wierzyłam w moją starter.
Rzuciłam okiem na Kavdila w celu choćby rozpracowania jego taktyki. On natomiast wydawał się zaledwie w połowie uczestniczyć w aktualnych wydarzeniach. Kończył właśnie rozmawiać przez walkie.
— Zabieram cię ze sobą, dziewczyno — stwierdził chwilę potem i sięgnął po kolejny Pokeball, chyba tylko i wyłącznie po to, aby uniemożliwić mi jakąkolwiek ewakuację.
Że niby dostał taki rozkaz od kogoś wyżej?
— Chyba pomyliło ci się kto tu kogo zabiera! — krzyknął dobrze mi znany, męski głos, a w następnej sekundzie moja Abra wraz z Morty’m skoczyli na Kavdila i runęli wraz z nim najpierw na jego Typhlosiona… potem na jego Hypno… a następnie cała zgraja potoczyła się w naszym kierunku i runęła na ziemię kilka centrymetrów ode mnie i chłopca.
Poczułam, jak cała gotuję się ze wściekłości. Mój mały przewodnik stał obok mnie, cudem zdążył uskoczyć. Nie był jednak przerażony, jakby wcale przed chwilą coś go prawie nie zgniotło. Uśmiechnął się do mnie smutno i wzruszył drobnymi ramionami.
— Zwariowałeś Morty?! — syknęłam wściekle, chwytając go za ramię i pomagając wydostać się spod sterty… naszych wrogów. — STARANOWAŁBYŚ DZIECKO!
Lider obdarował mnie spojrzeniem pełnym irytacji.
— Jakie dziecko? — spytał ze zmarszczonymi brwiami, odpuszczając sobie jakiekolwiek inne uwagi typowe dla jego osoby.
— Jakie dziecko, jakie dziecko. TAKIE DZIE… — Wskazałam na blondwłosego chłopca który… Zniknął. Jak gdyby nigdy nic, mimo że dosłownie kilka sekund temu stał tuż obok uśmiechając się. Zdecydowanie nie miałby gdzie tak szybko odbiec. Zniknął w taki sam sposób w jaki się pojawił. Nagle i tajemniczo.
Upadłam na kolana, zmęczona tajemniczymi wydarzeniami ostatnich godzin.
— N-Nieważne…
Wyciągnęłam Pokeballa, do którego schowałam Jolteona. Na szczęście on też stał obok i zdążył uskoczyć, mimo że ,,wejście” Abry i Morty’ego było co najmniej nagłe.
— A gdzie Falkner? — spytałam.
Morty wstał na nogi i otrzepał brudne kolana. Abra lewitowała w jego pobliżu wyraźnie mnie ignorując. Aha, czyli na mnie też jest obrażona. Super.
— Powiedzmy, że coś go zatrzyma… — nie zdążył dokończyć, bo ściśnięty wcześniej przez swoje Pokemony Kavdil, zdołał się wydostać i rzucić na niego z zażyłością godną niejednego zawodnika sumo.
— Ty kurwa złotowłosy pedale! — ryknął, sprzedając mu najbardziej widowiskowego lewego sierpowego, jakiego kiedykolwiek w życiu widziałam.
Morty natomiast, oddał Kavdilowi cios i przez jakąś chwilę zaczęli oboje klasycznie uderzać się pięściami po twarzach. W międzyczasie usłyszałam miarowe sapanie za swoimi plecami, więc odwróciłam się prędko, widząc stojącego już na nogach Hypno.
Sięgnęłam po Pokeball.
— Ja to załatwię, zostaw — stwierdził lider, wypuszczając Shuppet z kuli. Sam wykorzystał swoje nogi, i w momencie w którym Rockets próbował rzucić się na niego, zgiął kolana, a następnie wyprostował je szybko w celu odrzucenia napastnika. Kavdil runął na przeciwległy koniec korytarza, a dźwięk, który towarzyszył uderzeniu jego pleców o kamienne podłoże, odbijał się w moich bębenkach. — Wstawaj. — Splunął mu Morty. — Nie mam całego dnia, a mój przyjaciel nie będzie się wiecznie bawił z twoimi ludźmi na powierzchni.
Kavdil uniósł głowę do góry, a wzrok jakim obdarzył mojego lidera mógłby ciąć metal.
— HYPNO!!! — ryknął. — DYNAMICZNY CIOS!
Pokemon ruszył z impetem na malutką Shuppet.
— Chyba o czymś zapomniałeś — Morty z wyraźnym uśmiechem na twarzy wzruszył ramionami. Nie wydał polecenia uniku ani zrobienia czegokolwiek.
Co on robi?! Przecież Shuppet…
Dynamiczny Cios nawet nie tknął podopiecznej Morty’ego. Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia.
Przecież Shuppet jest duchem.
— Nie jestem zwolennikiem traktowania ludzi atakami Pokemonów, ale chyba nie dajesz mi wyboru — westchnął lider, wręcz rozbawiony otumanionym przeciwnikiem. Byłam ciekawa czy Kavdil zrozumiał, że walczące ataki nie mają szans dosięgnąć duchów.
— Gówno ci daję. — Splunął Rockets i kiwnął ku swojemu drugiemu Pokemonowi, który właśnie podniósł się na nogi. — Typloshion, Miotacz Płomieni!
— Shuppet, bądź tak miła.
Oko Klątwy zadziałało, nim jeszcze Typhlosion wykonał jakikolwiek ruch, a Fala Prądowa, którą następnie został potraktowany zarówno on jak i jego właściciel, przesądziła o zwycięstwie tego pojedynku. Ostatecznie.
— Jak ty… nawet… nie wydajesz poleceń swoim Pokemonom...
— Nie muszę. — Lider wzruszył ramionami, a potem podszedł do Kavdila i delikatnie puknął go stopą w głowę. Gdy zemdlał, nachylił się nad nim i szepnął: — Wiedzą czego chcę szybciej niż zdążę o tym pomyśleć.
Gdy wstał, sięgnął po Balle Hypno i Typhlosiona i schował ich do środka.
— Nie przydałam się za wiele, przepraszam — wydukałam w końcu, gdy lider i swoją Shuppet ponownie umieścił w kuli. Po odwróceniu się do mnie, dostrzegłam wszystkie siniaki, których nabawił się w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. Jego lewy policzek, prawa brew i ucho nie żyły. A poza tym było raczej w porządku. Sprawiał wrażenie wojownika, który właśnie wrócił ze zwycięskiego pola bitwy. Ale mimo to, nie zamierzał świętować.
Stanął w odległości metra ode mnie i przez kolejne kilkanaście sekund patrzył na mnie, jakby głęboko zastanawiał się, co powinien powiedzieć. A mógł przecież dużo. ,,Jesteś głupia.”, ,,Po jaką cholerę leciałaś za tą Misdreavus?”, ,,Nie musiałem się z nim bić, mogłem cię zostawić, więc mnie wychwalaj.”, ,,Szlag by trafił twoją Abrę, która ciągle trzyma się mojej szyi.”, ,,Może i jestem cipą, rzadko coś mówię i jesteśmy dla siebie chamscy, ale umiem się bić i być fajny wtedy kiedy trzeba.”
Poza tym ostatnim raczej byłby w stanie powiedzieć każdą z tych rzeczy.
Ale zamiast tego pozwolił sobie jedynie na:
— Zabieramy go ze sobą?
Wzruszyłam ramionami.
— Jeśli chce ci się go targać za sobą to spoko. Może Falkner coś z niego wyciągnie.
Gdy Morty cofnął się po Rocketsa, Abra przylewitowała do mnie, a ja przeprosiłam ją cicho i obiecałam więcej nie zostawiać. Moja podopieczna mimo wcześniejszego zachowywania odległości, tym razem usadowiła się wygodnie w moim kapturze. Mogliśmy ruszać.
I ruszyliśmy, bo wyjście było niedaleko.
Zastanawiałam się, czy od razu powiedzieć Morty’emu o dziwnym chłopcu oraz o przestrodze Unownów. Bo fakt, że pomyliłam Pokeballe i przez ostatni tydzień nie miałam Pidgeota, wolałam zostawić dla siebie.
Ale chyba poczekam aż spotkamy się już wszyscy z Falknerem i wyniesiemy stąd jak najprędzej.
W zasadzie teraz martwiło mnie tylko jedno. Skoro Abra była w stanie teleportować tu Morty’ego, to znaczy, że znała już wcześniej tę jaskinię.
Tylko skąd?

Wyjście z Ruin, do którego zaprowadziły nas wcześniejsze wskazówki otrzymane przez małego chłopca, znajdowało się tuż przed nami. Na ostatniej prostej, kilkanaście metrów przed upragnionym światłem dnia, korytarz poszerzał się, a następnie zwężał, co z lewej strony wyglądało na celowe poszerzenie drogi, a z prawej, nieco ukryty, wycięty ze ściany mały zakątek. I gdyby nie intuicja, i gdyby nie ciekawość, nie rzuciłabym okiem w bok i nie dostrzegłabym niewielkiego nagrobka w kształcie wyciętej w owal kamiennej płyty.
Ale zatrzymałam się. Nachyliłam. I przeczytałam.
,,NICHOLAS EDINBRIDGE, lat 7. Zginął przy pomocy ewakuacji górnika, nie zdążył w porę wydostać się z jaskini. In memoriam.”
Przy nagrobku widniała fotografa chłopca, z którym rozmawiałam w Ruinach. Tego, który przyjaźnił się z Unownami. Tego, który mi pomógł. Uśmiechał się szeroko, a jasne loczki opadały mu na czółko.
Nagle wszystko stało się jasne. Ręce, które dotychczas trzymałam usilnie w gotowości do wyjęcia Pokeballi, opadły bezwiednie wzdłuż ciała. Mój podbródek zadrżał, a dotychczas nieprzełknięta ślina, z trudem przedostała się przez gardło.
Nie mogłam tego tak zostawić.
Spojrzałam na Morty’ego, który był już przy samym wyjściu i patrzył w moją stronę pytająco. Przy jego nodze rosło kilka białych stokrotek. Z trudem wydobywały się spośród silnie ściśniętych kamieni, ale były. Małe i delikatne. Białe. Czyste. Jak Nicholas.
Nie namyślając się długo, podbiegłam, zerwałam je, a następnie najpiękniej i najszybciej jak mogłam, splotłam je i położyłam przy nagrobku.
— Przepraszam, ale stać mnie tylko na tyle w tym momencie — wyszeptałam, a następnie ze łzami w oczach pokiwałam sama do siebie głową, tak jak i on wcześniej kiwał mówiąc mi o wszystkim. Następnie uśmiechnęłam się, odwróciłam, podbiegłam do Morty’ego i pomogłam mu wywlec nieprzytomnego Kavdila na powierzchnię.

Silne, gwałtowne podmuchy wiatru były pierwszym, co udało mi się zarejestrować po opuszczeniu bram Ruin Alfy. Drugim były wrzaski Pokemonów, atakujących, upadających, broniących się. Trzecim były krzyki ludzi – tych złych, jak i tych dobrych. W odległości kilkunastu metrów znajdował się Falkner. Gdzieś dalej za nim, poprzedzeni masą Pokemonów, stali Rocketsi.
I kobieta z maską.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i nim zdążyłam je wypuścić, dotarło do mnie, że się krztuszę. Przykucnęłam za stojącym nieopodal kamieniem, który zakrywał większą część mojej sylwetki, a jednocześnie pozwalał dostrzec wszystko co się dzieje i dać chwilę czasu na podjęcie kolejnego kroku.
Falkner stał w samym środku kręgu, do którego żaden z jego Pokemonów nie pozwolił się zbliżyć wrogom. Jego zmarszczone brwi i szeroko otwarte oczy zdradzały najwyższą koncentrację. Poruszał rękoma wydając niewerbalne polecenia, których sygnały były znane tylko i wyłącznie jego podopiecznym. Ptaki były tak szybkie, że znikały z zasięgu wzroku szybciej, niż zdążyłam zamrugać. Po krótkiej chwili świdrowania nieba, pędziły w kierunku ziemi, aby po paru sekundach wzbić się i ponownie nabrać prędkości. Pidgeot atakował stada Zubatów i Houndoomów Dzielnym Ptakiem, po którym Murkrow wykonywał Szpon Cienia. Następnie Fearow rozbijała szeregi wrogich Pokemonów potężnym Wiertłodziobem, a Huragan Swellow kończył idealnie dopieszczone widowisko.
Morty, który pojawił się tuż obok mnie wraz z nieprzytomnym Kavdilem na plecach, prychnął cicho, rzuciwszy okiem na pole walki.
— Król nieba się znalazł — burknął.
— Przestań — odpowiedziałam obruszona. — Jest niesamowity.
Zwłaszcza w tych spodniach.
— Idę tam — oświadczyłam w końcu, bo marnowanie czasu w takiej sytuacji wydawało się bez sensu. Byłam w stanie pomóc? Byłam.
— Co?
Wyciągnęłam Pokeball Jolteona, który, przysięgam, zaczął wydobywać z siebie delikatne iskry świadczące o gotowości do walki. Dobrze wiedziałam, że mogę pomóc i potraktować wciąż poszerzające się stado Zubatów potężnym Piorunem. Jolteon również o tym wiedział.
— FAL… — krzyknęłam i w momencie w którym lider odwrócił się w moim kierunku, nad naszymi głowami przeskoczyło coś wielkiego i ciężkiego, lądując twardo na wszystkich Pokemonach, które nie zdążyły wydostać się spod kół. Wielki wojskowy hummer rozjeżdżał niezdolne do walk stworki, a następnie skierował się w stronę stojących na uboczu Rocketsów.
Chwilę potem na niebie pojawiło się około dwudziestu Dragonite’ów. Każdy z nich zaatakował Hiper Promieniem, przez co zasięg tak połączonego ataku powyrywał większość drzew znajdujących się na przestrzeni co najmniej jednej trzeciej kilometra. Falkner runął na ziemię, uprzednio zraniony przez jedną z większych gałęzi. Morty dotoczył się do mnie zostawiając nieprzytomnego Kavdila za sobą.
Nie było już ani jednego walczącego Pokemona.
Swellow jak i Fearow skończyły z połamanymi skrzydłami, sam Pidgeot ucierpiał tylko z jednym. Murkrow nie ruszał się. Falkner resztką sił schował swoich podopiecznych do Pokeballi i próbował dotrzeć do nas, ale w połowie drogi zachwiał się i runął na ziemię.
Śmiech kierowcy hummera wypełniał moje uszy. Odgłos łamanych kości Rocketsów jak i Pokemonów zapętlał się gdzieś w środku mojej głowy i nie był w stanie się urwać. Jakby ktoś włączył kasetę i odtwarzał ją non stop, cały czas, coraz szybciej i coraz głośniej.
Krzyczałam, mimo silnie zaciśniętych na twarzy dłoniach.
— SABLEYE, ILU… — ryknął Morty, lecz wypuszczony przez niego Pokemon runął na ziemię, nim polecenie zostało do końca wydane. Noctowl należący do kierowcy hammera zaatakował Hipnozą, nim podopieczny lidera stworzył nam jakąkolwiek tarczę.
Morty objął mnie ramieniem, choć podobnie jak ja, nie był w stanie się ruszyć i zdawało mi się, że trzęsie się jeszcze mocniej niż ja. Nie sądziłam, że to możliwe.
Nie krzyczałam już, trzęsłam się, nawet Abra sama wróciła do kuli, w której mogła zamknąć się przed światem i nie widzieć tego wszystkiego. My już tego szczęścia nie mieliśmy.
Lider nagle ścisnął moją dłoń i wciąż trzęsąc się zaczął bardzo głośno oddychać.
— Morty…?
— Uspokójmniebłagam...
C-Co?
Lider zaczął hiperwentylować, a ja nie wiedziałam co robić. Drżącymi rękoma wplotłam palce w jego włosy, przyciągnęłam do siebie przytulając mocno i próbując wzrokiem odszukać Falknera. Żałowałam jedynie, że nie mogłam choć na moment wyłączyć dźwięku, tak jak można było zrobić to w telewizji lub podczas słuchania muzyki. Każdy trzask kości, każdy umierający krzyk zabijał coś we mnie samej.
— Nie tym razem, Alberono! — krzyknął kierowca hummera, salutując z uśmiechem kobiecie w masce, która z resztką swojego znikomego oddziału Rocketsów zaczęła uciekać.
— T-To chyba jakieś jaja… — syknął Falkner, klęcząc na jednej nodze, z prawą dłonią zaciśniętą na krwawiącym czole. Jego lewa źrenica drżała, a samochód z którego nie spuszczał wzroku wydawał się napawać go przerażeniem.
W końcu hummer jakby przypomniawszy sobie o naszym istnieniu ruszył w naszą stronę, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy śmierć w tym momencie cokolwiek zmieni? Czy naprawdę tak to miało wyglądać?
Kierowca mimo to nie wyglądał, jakby chciał nas usilnie rozjechać. Wręcz przeciwnie, zwolnił i bardzo, bardzo powoli zatrzymał się przy nas, jednak zdecydowanie bliżej Falknera, któremu przyglądał się badawczo nim zdecydował się poczynić jakikolwiek krok.
Wyglądał jak żołnierz, z przystrzyżonymi na krótko jasnymi włosami i bródką. Umięśniony, z mocno przylegającym, ciemnozielonym podkoszulkiem i spodniach khaki, na których pasku znajdowały się przypięte naboje do karabinów.
Otworzył drzwiczki i przykucnął na jednej nodze, nie opuszczając jednak wnętrza samochodu. Z szyderczym uśmiechem i jeszcze bardziej przerażającym błyskiem w ciemnoniebieskim oku, tak podobnym do oka lidera, wyciągnął ku Falknerowi umięśnioną rękę.
— Cóż za spotkanie, synu...

7 komentarzy:

  1. Co tu się odjaniepawliło?!
    Końcówka rozdziału zmiażdżyła mnie jak ten hummer. Teraz nie wiem, od czego zacząć. Chciałam znowu zwrócić uwagę na obcisłe spodnie Falknera, a jakże, bo ich sława wciąż trwa. Na pojawienie się chłopca w loczkach chciałam krzyczeć do Daisy: "IT'S A TRAAP!", chciałam zwrócić uwagę na to, że "Typhlosion ani tknął", a nie "drgnął", chciałam zacieszać nad pojawieniem się Kavdila i jego rozbrajającym tekstem: "Ty kurwa złotowłosy pedale!" (bez urazy, Morty, wiesz, że Cię kocham <3), chciałam złożyć wianuszek ze stokrotek na gróbku Nicholasa... Chciałam tyle, no ale nie mogę. Hummer mnie rozjechał. Dziękuję bardzo.
    OK, wyszłam z połamanym mózgiem, ale nie paluszkami, więc jeszcze coś wystukam. A propos spodni Falknera - okazały się takim hitem, że aż rodzony papa lidera musiał, mówiąc łagodnie, przyjechać i zobaczyć to na własne oczy. Gdyby nie bródka ojca, to jego opis pasowałby do porucznika Surge'a O_O. Surge pożegnał się z maszynką do golenia? :P
    Po tej całej masakrze chciałabym uzyskać jakiś bilans strat (bo zysków to tam raczej nie widać). Co poniektórzy wyszli z tej rzeźni z połamanymi ptakami (już wiem, że lubisz te żarciki, chociaż w tym momencie nie bardzo jest się z czego śmiać), inni w ogóle z tego nie wyszli (RIP i stokrotka dla każdego), no i zapewne każdy wyszedł z tego ze zrytą psychiką. Falkner, podziękuj tacie za traumę.
    W tamtym momencie zazdrościłam Daisy tylko jednego - tulenia Mortasa <3 Kto MNIE teraz uspokoi po tym wszystkim? ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiłaś mi dzień tym komentarzem, serio XD"
      Tknięcie na drgnięcie poprawiłam.

      A Surge z maszynką się nie pożegnał :c
      (Falkner ze spodniami też się nie pożegna)

      PS jeśli napiszę kolejny rozdział, to spróbuję Cię w nim uspokoić XD

      Usuń
  2. Let us start, ale tak na ostro, z korektą ;)
    "Wystawił swoją rękę, oczekując na zwrot Honchrowa." - Nie wiem, co Daisy miała mu oddać, ale brzmi podejrzanie...
    "Poczułam, jak cała gotuję się ze wściekłości." - Albo ze złości, albo z wściekłości. Połączenie "ze wściekłości" ani nie funkcjonuje za bardzo, ani nawet nie brzmi zbytnio...
    "- Ty kurwa złotowłosy pedale!" - błędu jako takiego nie ma, tylko moja skromna opinia, że to złotowłosy jakoś nie bardzo tu pasuje. Wiem, to dość subiektywne, ale moim zdaniem wkurzony przestępca ograniczyłby się raczej do samych wyzwisk, odpuściwszy sobie wycieczki na temat wyglądu ;)
    "Kavdil uniósł głowę do góry" - pleonazm. Jak uniósł, to raczej nie na dół, nie?
    "Typloshion, Miotacz Płomieni!" - i znów się literki w nazwie stworka pomieszały.
    "Zginął przy pomocy ewakuacji górnika" - zginąć, to on mógł najwyżej przy pomocy głazu, który go przywalił. Jeśli chodzi o ewakuację górnika, to zginął podczas jej próby, albo coś w tym stylu. Z Twojego zdania wynika, że ewakuacja górnika była narzędziem, którym chłopca zamordowano.

    Tyle wymądrzania się. Mnie tam hammer aż tak mocno nie potrącił (tak, Mana, też pomyślałam o Surge'u - *synchroumysłówvol2*). Bardziej skojarzyło mi się z atakami terrorystycznymi. I jak tak się wczytałam, to wyszło mi, że falknerowy tatuś faktycznie urządził sobie krwawą jatkę dla własnego widzimisię. No bo tak: Rocketsów rozjeżdżał, więc z nimi nie trzyma; Falknerowi ptaszki przetrzepał, więc z nim też tak nie do końca. I o ile trzepanie owych ptaszków można jeszcze pod rodzinne niesnaski podciągnąć, to ostrzeżenia Unownów już nie. Skoro Ishiroot senior ma być kolejnym zagrożeniem dla Daisy, to po jej stronie też raczej nie będzie. Czyli w sumie wychodzi na to, że nie jest po niczyjej, ergo rozjeżdża dla czystego funu. Jak to kiedyś ujęła Mana u mnie na fejsiku: jeb rozmózgany ;D I nie wyobrażam sobie, jak będziesz tę teksańską masakrę hammerem wojskowym prostować w kolejnym rozdziale. To przysłowie o rodzinie, z którą dobrze nam tylko na zdjęciach ma jednak trochę racji. Strach się bać, panie, co za czasy...
    Pozdrówki,
    Nath

    PS. Ta gra słowna ze stokrotkami na grobie to tak specjalnie? Did anyone notice? ;)

    PS. 2 Jak zapowiedziałaś, że zostawisz u mnie "wyczerpujący" komentarz, to zabrzmiało groźnie. Ale koniec końców, całkiem pochlebne słowa tam padły. I serio nie sądzę, żebym na nie zasłużyła - przynajmniej przy tamtym stylu z początków PKA ;)

    PS. 3 Mam! Wreszcie mam normalny Internet! Także tego... jesteś już w linkach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za wypatrzenie błędów, jest mi wręcz głupio, ze było ich aż tyle. Może zacznę praktykować pisanie rozdziału i zamiast wstawianie go od razu, to poczekanie ten jeden dzień, przczytanie go jeszcze rano i dopiero potem wstawienie, eh.

      PS może c:
      PS2 nie, naprawdę, pka od samego początku czytało się bardzo dobrze
      PS3 widziałam! i dziękuję!

      Usuń
  3. Tak sobie poczytuję poprzednie rozdziały, opisy bohaterów i wyłapałam niejasność. W drugim rozdziale Daisy wspomina o "młodszym" bracie, a w opisie Nero widnieje "o sześć lat starszy" O_O W sumie na obrazku wygląda "starzej" od naszej MC, ale teraz to już nie wiem, jak to w końcu jest :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojesu, Nero jest oczywiście starszy!
      Dziękuję za wypatrzenie, czasem mi się wydaje, że ja już na ślepo piszę...

      Odszukam i poprawię w wolnej chwili!

      Usuń
  4. Okej, wiedziałam, że ten dzieciak, to duch. Wiedziałam.
    Ooo, krwawa masakra. Ciekawie.
    Morty taki tam atak paniki, czym tu się przejmować, pff. (#kochamcię)
    *adoptuje Falknera* Don't you dare touch my new son ;-;
    Okej, serio, od następnego rozdziału też będę komentować wszystko na bieżąco z czytaniem, bo później jakieś małe te moje komentarze, nah, nie podoba mi się to.
    Rozdział wspaniały. A+, 7, celujący+, to było piękne, lowe.
    (*idzie do swojego kącika ekscytować się tym rozdziałem*)
    Wysyłam wenę, gdzie się da! :D

    OdpowiedzUsuń