czwartek, 21 grudnia 2017

Kronika Daisy

8. Rozdarta

Roztrzęsiony Morty niemal ominął wejście do miasta. Falkner cudem zatrzymał go przed wpadnięciem na znak, za pomocą mocnego uchwytu pewnej ręki.
— W porządku?
Morty odchrząknął i spojrzał na niego szczerym wzrokiem. Z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie.
— Po prostu nie mogę dojść do siebie.
Falkner skinął głową w ciszy i poklepał go po przyjacielsku po plecach.
Ja uspokoiłam się po półgodzinnym marszu, choć, jeśli miałabym być ze sobą szczera — nie docierało do mnie jeszcze, że gdy wyjmę Pokeballe z kieszeni, tego z Lanturnem wśród nich nie będzie.
Pamiętam jak go złapałam, jak miałam przy sobie zaledwie Vulpix i Eevee, a chcący popisać się przed swoim stadem dziki Chinchou, postanowił wyżyć się na Tentacoolach zamieszkujących południowe obrzeża półwyspu Azalea. Do dziś uważam, że gdyby nie wdzięczność Pokemona za szybkie przyniesienie go do Centrum Pokemon po zadaniu obrażeń przez silne, trujące macki Tentacruel (będącej matką ów Tentacooli), Lan… Chinchou nie zostałby ze mną. Odpłynąłby wraz ze swoim obojętnym stadem w inne rejony i nie spotkałabym go już więcej. A tak to… zyskałam nowego przyjaciela.
Nie planowałam go wtedy łapać. Przecież nie byłam nawet trenerką. Po uleczeniu obrażeń wypuściłam go z powrotem do wody, mimo że żaden Chinchou na niego nie czekał. Wciąż zdenerwowanym Tentacoolom nie podobała się obecność znanego już agresora na ich wodach, nawet po moim zapewnieniu, że nic im więcej nie grozi. Sam Chinchou (po rzuceniu oczyma na mordercze spojrzenia meduzowatych stworków) zamigotał swoimi antenkami, okręcił się wokół własnej osi wesoło i wyskoczył z wody, aby po chwili znaleźć się u mojego boku. Dopóki nie ujrzałam go tuptającego przy mojej nodze podczas powrotu do domu, nie byłam pewna, czy chce ze mną zostać, czy nie.
Ale w końcu to zrobił.
Co było oczywiste, w wielu przypadkach próbował stawać się przy mnie nad wyraz widoczny i znacząco się przy tym popisywał. Dotarło do mnie, że stado z którym wcześniej żył, musiało go non stop ignorować. Dopiero gdy zdał sobie sprawę, że poświęcam każdemu mojemu Pokemonowi tyle samo uwagi, uspokoił się. A po samej ewolucji stało się z nim coś, czego w żadnym moim podopiecznym przez długi czas nie umiałam wykształtować.
Mowa tu o bezwarunkowym i niezaprzeczalnym zaufaniu.
Lanturn wypełniał każdą komendę, nieważne jak głupia i absurdalna by ona nie była. Wierzył we mnie bezgranicznie, jakby moje słowa stawały się ostatecznymi.
Była to piękna cecha. Cecha, którą wielu trenerów niejednokrotnie próbowało wpajać mniej posłusznym podopiecznym.
Ale była to też cecha zdradliwa, bo prawdopodobnie przez nią go straciłam.
Z drugiej strony, oddałam go do miejsca mniej lub bardziej podobnego do tego, w którym go poznałam — do stada. Tyle że w tym przypadku mogłam być spokojna, że dostanie tyle uwagi ile tylko zapragnie, gdyż sam został liderem.
Powinnam się cieszyć i być spokojna, a tymczasem ściska mnie w żołądku i znów chce mi się płakać.
— Daisy?
Troskliwy głos Falknera przywołał mnie do rzeczywistości.
— Tak?
— Witaj w Violet.
Uśmiechnęłam się niepewnie wkraczając na szeroką, brukowaną uliczkę. To nie tak, żebym nigdy nie była we Violet. Niejednokrotnie wybierałam się z bratem na różnego rodzaju przechadzki, tak więc udało mi się zwiedzić sporą część regionu Johto. Mimo to, fakt, że jest to rodzinna mieścina Falknera, chyba na zawsze odbije się w mojej świadomości i dzięki tej informacji będę już zawsze kojarzyć z nim to miejsce.
Miasto jak miasto, złożone z mnogiej ilości budynków osadzonych na szachownicy ulic, a na tle tego wszystkiego wzbijała się w niebiosa ruchoma Kiełkująca Wieża.
Zaskoczyli mnie jednak ludzie, których na ulicach było sporo. Co prawda wszyscy wyglądali na nieco spiętych, nieco przerażonych, z oczyma świdrującymi przestrzeń z każdej możliwej strony. Popędzani przez niewidzialne siły, non stop w pośpiechu i strachu.
Jak na jedno z weselszych, tętniących w okresie Ligi Pokemon miast, Violet wydawało się teraz smutne. Budynki jakby poszarzały, a ciemne chmury widoczne na niebie pogłębiały nieprzyjemne odczucia.
— To… Okropne — powiedziałam cicho, spoglądając jak jedna ze starszych pań podkrada ze stoiska z żywnością ostatnie sztuki owoców z kartonowego pudła i ucieka w popłochu nie płacąc, zaś sprzedawca po prostu smutno na to patrzy i nie raczy jej nawet gonić.
— Owszem — odpowiedział Falkner, również obserwujący tą scenę. Zmieszał się, gdy stojący przy produktach chłopak obdarował go spojrzeniem w stylu ,,Znam cię skądś”. Szybko więc odwrócił się na pięcie. - Dlatego nie bądźmy zbyt długo na widoku, sala jest zaraz za zakrętem.
Rzeczywiście, kilka chwil potem przekroczyliśmy ostrożnie progi sali Falknera, której drzwi wrogo zaskrzypiały w momencie otwierania ich na oścież.
W środku było ciemno i dość chłodno. Ale pusto.
Odetchnęłam z ulgą.
— Nie wydaje mi się, aby Tea…
— Byli tu — przerwał mi Falkner i wyciągnął rękę w moim kierunku, aby zablokować mi możliwość wykonania kolejnego kroku do przodu.
— Co? — zagaił Morty, potrząsając głową, jakby właśnie wyrwał się spod wpływu jakichś nie do końca przyjemnych przemyśleń. — Skąd wiesz?
Ptasi lider z wyraźnym politowaniem wskazał na tablicę ogłoszeń tuż za nim. Po zapaleniu światła, napis wyrysowany mocno dociśniętą białą kredą stał się jeszcze bardziej widoczny.
,,Byliśmy tu. Team Rocket.”
Czasem naprawdę zastanawiało mnie jakim cudem ta organizacja przejęła świat Pokemon.
— Pójdę sprawdzić pokoje na górze — stwierdził Morty i bez zbędnego przeciągania podrzucił Pokeballe ze swoimi podopiecznymi, a gdy te pojawiły się przed nim, polecił im przejrzeć pozostałe pomieszczenia. Następnie ruszył w kierunku schodów.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, aby i moje Pokemony wyciągnąć z balli lecz nie do końca miałam ochotę mierzyć się z tłumaczeniem im, dlaczego nie ma wśród nas Lanturna.
— Zostaw je na razie — powiedział Falkner, jakby czytał mi w myślach. — Sądzę, że nadal są przerażone tym, co wydarzyło się pod Ruinami Alfy.
Skinęłam głową.
Poszłam za liderem do niewielkiego pomieszczenia, wyglądającego jak mini-klinika. Powitały nas białe ściany i iście lekarskie umeblowanie. Z leżanką dla Pokemonów, szklaną szafką z lekami i sporym komputerem. W końcu podopieczni Falknera dostali w kość chyba najbardziej z nas wszystkich podczas walki z Rocketsami i od Dragoni...
— Fal? — zagadałam prędko. — Co się stało z tamtymi Dragonite’ami?
— Tymi od Gavse’a? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet na mnie nie patrząc. Podłączał jakieś rurki do mechanicznej aparatury i ustawiał po kolei Pokeballe obok komputera. Wydawał się nad wyraz spokojny. — To nie były jego Pokemony.
Co?
— Czyli skąd się wzięły?
— Zaprzyjaźnione. Gavse zawsze miał świra na punkcie Dragonite’ów. Od dzieciństwa. Chciał mieć ich całą masę, twierdził, że armia złożona z tych Pokemonów może przejąć cały świat — parsknął śmiechem przy ostatnim zdaniu, choć mi samej do śmiechu było bardzo daleko. — Zaprzyjaźnił się z pewnym stadem. Chciał przejąć je w całości. Pokonał ich lidera, ale Pokemony nie były skłonne do współpracy. Gavse zaproponował im, że puści przywódcę i ich również, jeśli pozwolą mu się przyzywać, kiedy będzie ich potrzebował.
— A wtedy zgodzili się, a ty wyszedłeś z hummera i zacząłeś klaskać? — odezwał się Morty, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Jego Pokemony pojawiły się zaraz za nim. Liderzy obdarowali się rozbawionymi spojrzeniami. — Na górze czysto, wszystko na miejscu. Nie wiem po co tu byli.
Zamyśliłam się. Skoro Falkner wiedział skąd wzięły się Dragonite’y, to znaczy, że...
— Czyli od początku wiedziałeś, że to właśnie Gavse pojawił się przed Ruinami? — zapytałam. Jeśli tak, to mogło oznaczać, że moje zaufanie do Fal’a…
— Nie — odpowiedział oschle, jakby miał mi za złe, że narzucam mu nieszczerość. — Byłem wtedy zbyt zajęty staraniem się, by wszystkie moje ptaki nie połamały skrzydeł. — Rzucił okiem na Pokeballe spoczywające pod ciepłym światłem wydobywającym się spod szklanej kopuły. — Nie widziałem Gavse’a od lat. Dopiero gdy zaczął rozjeżdżać Pokemony Rocketsów zdałem sobie sprawę, że to może być on.
Spoglądaliśmy z Morty’m na Falknera nie odzywając się. Ptasi lider westchnął głęboko i jakby na znak poddania, przysunął nam dwa krzesła.
— Usiądźcie. Przecież obiecałem wam wszystko opowiedzieć. — Gdy to zrobiliśmy, kontynuował: — Nigdy nie poznałem biologicznego ojca. Są mi znane niewielkie fragmenty jego życia i nic poza tym. Wiem, że miał na imię Walker, że był wcześniej liderem we Violet, że przyjaźnił się z właścicielem sali z Cianwood, Chuckiem, i, że zabił się tuż przed moimi narodzinami. — Po powiedzeniu tego, zacisnął usta w wąską linię i przerwał na chwilę, jakby mówienie o tym sprawiało mu jakąś przykrość. W końcu pokręcił głową. — Nie wiem, czy mam mu to za złe, czy nie. Nie znałem i nie znam jego powodów, mógłbym się ich co najwyżej domyślać. — Przełknął ślinę. — Mimo to, sądzę, że moja matka mogła maczać w tym palce, bo była osobą nieobliczalną i nie dało się do niej dotrzeć. Z tego co wiem, jej romans i Walkera był zupełnie przypadkowy. Ojciec był biedny, mieszkał z moim dziadkiem, który był wdowcem i oddał całe swoje życie ochronie lasów w Johto, aby nie przeżywać zanadto przedwczesnej śmierci babci. Gdy matka dowiedziała się, że jest w ciąży, jej apodyktyczna rodzina zażądała pieniędzy od Walkera. Niestety, ojciec nie posiadał zupełnie nic poza odziedziczoną po matce salą we Violet i kilkoma lasami dziadka, między innymi tym na północ od Ecruteak i tym najbardziej znanym, czyli Ilex. Walker nie miał serca, by prosić swojego tatę o oddanie ziemi, a wiedział, że rodzice matki nie popuszczą, choćby ze względu na swoją wysoką pozycję społeczną. Musiał więc oddać salę i zrobił to z bólem serca. Moja rodzicielka oczywiście nie posiadała żadnych głębszych uczuć do ojca, można powiedzieć, że wykorzystała jego zauroczenie i przespała się z nim tylko dlatego, bo nie podobał jej się partner, którego na męża wybrali jej rodzice. Oczywiście nie obyło się bez konsekwencji, moja matka została z majątku rodzinnego wydziedziczona i pozostała zupełnie sama, w ciąży, z oddaną jej salą i ojcem, którego uczucia ponownie odrzuciła. A potem on się… no, wiadomo. — Falkner odchrząknął. — Rodzice matki na szczęście, albo i nieszczęście, nie wydziedziczyli mnie, choć od wczesnego dzieciństwa traktowali mnie z chłodnym wyrachowaniem. A sama matka wyżywała się na mnie, jakby to właśnie moja obecność zniszczyła całe jej życie. Dopiero kiedy zobaczyła jak w wieku zaledwie ośmiu lat wydaję polecenia Hoothoot’om wlatującym na rodzinną posesję, wpadł jej do głowy pomysł, że wykorzysta mnie jako źródło swojego zarobku, by znów się wzbogacić. I zrobi ze mnie nowego trenera sali we Violet.
— I… Udało jej się — powiedziałam z nieco pytającym akcentem.
— No niekoniecznie. Pierwotnie to ona jako właścicielka sali sprawowała nad nią pieczę i musiała przyjmować wyzywających. — Falkner sięgnął po wodę i pociągnął łyka z butelki. — Nie była złą trenerką, raczej… średnią, nie do końca nadającą się na liderkę. Niestety, władze nie mogły zabrać jej sali, bo musieliby wszczynać postępowanie przeciw wysoko postawionej rodzinie. A takie sprawy nigdy nie kończą się dobrze. Liga musiała istnieć dalej. W czasie między przybywaniem kolejnych trenerów, matka próbowała mozolnie przekazywać mi wiedzę na temat Pokemonów, ale robiła to w brutalny i zupełnie niepedagogiczny sposób. Aż w końcu pojawił się Gavse. Jeden z synów Irelyn, babci od strony mamy rzecz jasna. I zobaczył jak jego siostra mnie traktuje oraz, co najzabawniejsze, w ogóle dowiedział się o moim istnieniu. Owszem, rzadko bywał w domu, pracował w wojsku i dużo podróżował, ale telefonował często i nie mógł znieść zatajenia przed nim czegoś takiego. I wtedy rozpętał się istny armagedon. Gavse poznał całą historię dotyczącą moich narodzin i po prostu zabrał mnie od matki, jak gdyby nigdy nic. A ona nie protestowała, było jej to w sumie obojętne. Gavse pomógł mi spakować wszystkie rzeczy i wyruszyliśmy na poszukiwania mojego dziadka, taty Walkera, którego do tej pory nie miałem okazji poznać. Niestety, nigdy go nie znaleźliśmy, musiał odejść przez ten cały czas, miał już przecież swoje lata. Mimo to, Gavse był dla mnie jak ojciec i sam traktował mnie jak syna. Było mu źle i nie mógł wybaczyć Irelyn zatajenia mojej obecności, nawet po jej tłumaczeniach o ,,okrytej hańbie rodzinie”. Gdy miałem czternaście lat, podczas jednej z podróży z Gavse’m po regionie, znalazłem jajko. Nie byłem zbyt chętnie nastawiony na wychowywanie Pokemona, można powiedzieć, że matka spaczyła mi trenerstwo i moje chęci zgasły. Jednak gdy Pidgey się wykluł, pokochałem go z całego serca. I postanowiłem, że wrócę po to, co powinno należeć do mnie. Czyli po salę.
— A potem pokonałeś ją i zostałeś liderem?
— To nie było takie proste. Udało mi się jeszcze złapać Spearow po drodze, ale nie wiedziałem, czy to wystarczy. Nawet, jeśli miałem jakieś umiejętności, to moje Pokemony nie były aż tak wytrenowane, jak te matki, które dzień w dzień toczyły zażarte pojedynki o odznaki. Tutaj dużo pomogło mi wsparcie Gavse’a, który podtrzymywał mnie na duchu i pojechał ze mną do Violet. A gdy po kilku latach nieobecności stanąłem przed obliczem matki, coś mnie tknęło. Żałowałem, że nigdy nie będę mógł zbudować z nią normalnej relacji opartej na rodzicielskiej miłości. I żałowałem, że musiało się to potoczyć w ten sposób. Matka nie przytuliła mnie, nie powiedziała nawet zasranego ,,cześć”. Jej słowa ograniczyły się do ,,czego chcesz?” i nic więcej. Rzuciłem jej wyzwanie o przejęcie sali Violet. Ona wybuchnęła śmiechem i kazała pokazać Pokemony. Zrobiłem głupstwo, wypuściłem zarówno Spearow jak i Pidgey’a. A matka chwyciła tego drugiego i czystą premedytacją zmiażdżyła mu ręką skrzydło. I po rzuceniu nim o ziemię powiedziała, że jeśli pokonam wszystkie jej Pokemony tym Pidgey’em, to sala jest moja.
— Iii…
— Tak, pokonałem ją. — Parsknął gorzkim śmiechem. — A na dokładkę Gavse przywalił jej w ryj. Potem uciekła i nie widziałem jej od tamtego czasu, ba, nawet nie wiem czy jeszcze żyje.
Na krótką chwilę zapadła cisza. Powoli sytuacja Falknera zaczęła kodować się w mojej głowie. Wychodziło na to, że każdy z nas miał w pewien sposób w życiu ciężko.
— A… Co z nazwiskiem? — zapytałam, bo przecież nadal nikt nie wyjaśnił tej kwestii.
— Gavse postanowił, że skoro ma traktować mnie jak syna, to przyjmie nazwisko taty Walkera razem ze mną, aby pokazać naszej rodzinie od strony matki, że podążamy wspólnie tą samą ścieżką.
Zamrugałam zaskoczona.
— To bardzo…
— Miłe? — Falkner uśmiechnął się smutno. — Nawet i kochane. Sęk w tym, że zaraz po moim odbiciu sali, Gavse musiał dalej ruszać na misje. A ja obiecałem być godnym liderem w rodzinnym mieście. — Wzruszył ramionami. — Tak więc nasze drogi się rozeszły.
— Czyli od tamtego momentu…
— Tak, spotkałem go po raz pierwszy dopiero z wami. Wczoraj.
— Musiało mu być przykro, gdy tak zaprzeczałeś, że nie jest twoim ojcem — zauważyłam.
— Byłem wstrząśnięty tym, co się wydarzyło, nie wińcie mnie. Nie kontaktował się od lat. Nie wiedziałem gdzie jest, i czy nadal żyje. A tu nagle pojawia się i morduje każdego. Czuję się, jakby Gavse był sinusoidą. Jakby zapadał się pod ziemię i wynurzał co jakiś czas. Zresztą moja rodzina ma to do siebie. W końcu we Violet nadal znajduje się odziedziczona posiadłość, jednak po rozpoczęciu Przejęcia gwałtownie opustoszała. Wiele razy wracałem do niej, przetrząsałem całym domostwem od góry do dołu, ale nie mogłem znaleźć ani śladu po kimkolwiek. Jakby nigdy nikogo nie było.
Znów nastała cisza, tym razem nieco dłuższa. Zrobiło mi się przykro, zwłaszcza, że wiedziałam jak to jest nie mieć pojęcia o aktualnej lokalizacji własnej rodziny. Choć kochałam moich rodziców i tęskniłam za nimi, to jednak nieobecność Nero bolała mnie najbardziej, bo to on spędzał ze mną czas, gdy mama z tatą wyjeżdżali na czas Ligi.
— Tooo... może pójdę po piwo? — zasugerował w końcu Morty, czym wywołał wyraźne zaskoczenie na mojej twarzy.
— Teraz? - zapytałam.
Wzruszył ramionami.
— Fal wie, że wysłucham go i zaakceptuję wszystko, co powie. Cieszę się, że wiemy już wszystko i przykro mi, że musiał to z siebie przed nami wydusić. — Spojrzał na przyjaciela i mrugnął do niego z ciepłym uśmiechem. — A piwo jest rozluźniające. Kiedyś często chodzili…
— Tak, Morty, do BEERlinga w Mahogany — dokończył za niego Falkner z głębokim westchnieniem. — I bardzo chętnie wróciłbym do tych czasów, ale zostań jeszcze na chwilę, bo zapomniałem wspomnieć o jednej rzeczy. — Wskazał ponownie na krzesło. — Pamiętacie chatkę do której się wkradliśmy w lesie? Mam pewną teorię.
— W sensie? — Duchowy lider usiadł, oparł łokcie na kolanach i po zapleceniu dłoni oparł się na nich głową.
— Coś w środku podpowiada mi, że mogła należeć do mojego dziadka.
Morty wciągnął powietrze.
— Czemu nam nie powiedziałeś? — spytał oskarżycielskim tonem.
— Nie byłem pewien — tłumaczył Falkner. — Dopiero…
— Nie, nie, nie — przerwałam. — Poczekaj, Fal. To może mieć sens. Widzisz, ja zdążyłam przejrzeć parę dokumentów i zaciekawiła mnie wśród nich jedna fraza. — Wróciłam myślami do wydarzeń w chatce przy drodze trzydziestej drugiej. — W szufladzie znajdowało się kilka umów o pracę, nie patrzyłam dokładnie na nazwiska, ale było tam też lekko przestarzałe curriculum vitae jakiegoś leśniczego. I nie jestem pewna czy nie nazywał się właśnie Ishiroot. — Przełknęłam ślinę. — Ale nie mogę ci tego zagwarantować, przepraszam.
— Co ma curriculum vitae do prawa własności chaty? — spytał Morty.
Pokręciłam głową.
— Pod spodem był dokument datujący o zaginięciu tego człowieka. I wspomnienie, że pracował jeszcze w lesie na północ od Ecruteak. A w jeszcze innym dokumencie było napisane, że prawowity właściciel mieszkał niegdyś w tamtych rejonach.
Liderzy przez chwilę nic nie mówili. Westchnęłam.
— To nie ma sensu, prawda? — Czyżbym wyszła na idiotkę? — Przepraszam.
Zrobiło mi się bardzo przykro, bo naprawdę chciałam pomóc i przez chwilę miałam wrażenie, że moja obecność mogła się w końcu na coś przydać.
— Nie, nie, Daisy. — Falkner pomachał rękami. — Ma sens, i to jak największy sens! Bo, zanim zdążyłaś mi przerwać, to chciałem dodać, że na tablicy na której znalazłem rysunek reaktora, wisiało przestarzałe zdjęcie jakiegoś chłopaka ze Skarmory. Podpisane inicjałami ,,W.I”. To mógł być mój tata, ale nie byłem pewien. I to był chyba jedyny powód, przez który myślałem, co myślałem. No i sam fakt, że dziadek podobno latał od lasu do lasu. Tak więc… — Falkner przerwał, przełknął ślinę i zamrugał kilkakrotnie, prawdopodobnie powstrzymując chwilę słabości. — Dziękuję.
Uśmiechnęłam się. Morty automatycznie odwrócił ode mnie wzrok. Zignorowałam to.
— Nie dziękuj. Po Przejęciu wrócimy tam po to zdjęcie.
Chwilę potem Książę Ciemności nas opuścił, a ja zostawiłam Falknera z jego podopiecznymi, którym z pewnością po takich przeżyciach należała się jego całkowita uwaga.
Po raz kolejny pomyślałam o moich Pokemonach, wciąż spoczywających w bezpiecznych Pokeballach. Na dworze zrobiło się już ciemno, postanowiłam wybrać się na kilkuminutowy spacer dla odświeżenia myśli i… pobycia przez chwilę samej, bo chyba już zapomniałam jak to jest. Zabrałam swoich podopiecznych, aby nie popełnić przypadkiem tego samego błędu, jak przy ratowaniu Abry w lesie Ilex.
Na Arceusa, kiedy to było?
Moje życie nabrało szybszego tempa, odkąd zaczęłam podróżować z Morty’m i Falknerem. Ucieczka, sen, walka, poszukiwania śladów, jeszcze więcej ucieczki, znowu walka. Poczułam się też o wiele potrzebniejsza. Ostatnie lata przesiedziałam na dupie w bezpiecznym domu i marudziłam, jak bardzo chciałabym mieć inne życie. Ale nigdy nie było mnie stać na to, aby coś z tym zrobić.
I z tego powodu zaprzepaściłam moją więź z Ninetales.
Ruszyłam w stronę wschodniej części Violet, kierując się do lasku nieopodal miasta. Kilka minut i wrócę, obiecałam sobie. Przecież chciałam się zaledwie przewietrzyć.
Cieszyło mnie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu, możemy przespać się w znanym komukolwiek z nas miejscu. Violet napawało mnie swego rodzaju stoickim spokojem, sprawiało, że miałam ochotę zostać tu na dłużej.
Przeszłam mocno ściśniętą przez konary drzew ścieżką, uważając, by nie oddalić się zanadto i za każdym razem gdy odwracam się do tyłu — widzieć zabudowania miasta. Po kilku minutach uderzył mnie w nozdrza mocny zapach palonego tytoniu kilka drzew przede mną. Uznałam, że nie ma się czego bać, choćby z wrodzonej ciekawości — podejdę.
Po minięciu ostatniego konara rozpostarł się przed moimi oczyma niewielki kanion, a tuż przed nim sporej wielkości osadzona w glebie skała, na której siedział…
...Kavdil, we własnej osobie.
Wstrzymałam powietrze.
Mężczyzna odwrócił się powoli, choć nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego. Bordowe włosy opadały mu na zakryte bandażem oko. Moje serce zaczęło pompować krew o wiele, o wiele szybciej, a dłonie odruchowo sięgnęły do kieszeni z Pokeballami.
— Nie zaatakuję cię — stwierdził spokojnie, wydmuchując rakotwórczy dym i ponownie zwrócił wzrok na bajeczny klifowy krajobraz.
— To miała być zachęta? — spytałam nieufnie. Musiałam przyznać sama przed sobą, że jego reakcja kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Dlaczego nie chce mnie schwytać? Dlaczego jest sam? Co on tu robi? Śledził nas? — Ja mogłabym cię zaatakować, ale jak widzisz, nie robię tego.
— Świetnie — odpowiedział nieobecnym tonem, nadal na mnie nie patrząc. Jakbym nie zrobiła na nim kompletnie żadnego wrażenia (pewnie tak było).
— Świetnie — powtórzyłam, krzyżując dłonie na piersi. Po równo trzydziestu sekundach ciszy, nie wytrzymałam: — To teraz mam jak gdyby nigdy nic pójść sobie? Albo może usiąść i porozmawiać z tobą?
Nie wiem której z tych dwóch opcji Falkner z Morty’m by mi bardziej nie wybaczyli.
— Twój wybór — stwierdził bardzo spokojnie, wciągając tytoń do płuc.
Zdecydowałam się usiąść w znacznym oddaleniu od niego, wciąż jednak mając pewną drogę ucieczki pod nosem i widok na jego ręce.
Okej, pora być bardziej użytecznym elementem Ptasio-Ducho-DaisyTeamu.
— Dlaczego jesteś członkiem Rocketsów?
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Chyba nie mogłam wykombinować bardziej oczywistego zagadnienia.
— Dobre pytanie.
Zaskakiwał mnie sposób, w jaki Kavdil otwierał usta. Robił to delikatnie, nie uchylając całkowicie warg, a zaledwie odrobinę. Falkner i Morty byli inni. Ten pierwszy nie oszczędzał się w rozmowie, dokładnie wypowiadając każde słowo, zaś ten drugi… to już chyba zależało od sytuacji.
Otrząsnęłam się.
— Rozumiem, że mi na nie nie odpowiesz?
Kavdil skończył wypalać fajkę i zaraz po zadaniu mojego pytania odwrócił głowę w moją stronę, poruszył brwiami i dość rozbawionym tonem odpowiedział:
— Nie.
Wzięłam głęboki wdech. To już drugi raz w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin, gdzie moje serce przyspiesza przez reakcje dziwnych mężczyzn, musiałam się uspokoić.
Być pożyteczna.
— Okej, a dlaczego mnie teraz nie schwytasz? — Błagam, gościu, odpowiedz na COKOLWIEK, przecież nie mogę wrócić z pustymi rękoma. — Czy nie jestem przypadkiem poszukiwana?
Nie zauważyłam momentu w którym Kavdil sięgnął po kolejną fajkę. Miał już ją w ustach.
— Za dużo zachodu — stwierdził. — Jeszcze twoi „dwaj obrońcy” — wypowiedział to z pewnym politowaniem — z zemsty wysadziliby kolejną bazę.
To nie miało sensu. Przy ostatnim razie Rocketsi wybitnie chcieli nas złapać. W zasadzie chcieli to zrobić od samego początku. Czemu niby teraz jeden z, prawdopodobnie, najlepszych ich pracowników wstrzymuje się od…
Wiem.
— Rozkazy… Zmieniono co do nas rozkazy — powiedziałam z szeroko otwartymi oczyma. Będę musiała jak najprędzej przekazać to liderom.
— Brawo, Sherlocku — mruknął Kavdil, a kolejny obłok dymu pojawił się między nami. — Odpuściliśmy sobie was na jakiś czas. I tak z liderów mamy już niemal wszystkich, a cały oddział nie będzie za wami biegać po Johto. Prędzej czy później i tak do nas traficie.
Prychnęłam.
— Jesteś bardzo pewny siebie.
— Trudno żebym nie był – odrzekł nonszalanckim tonem. — Nie ma w Johto miejsca niebędącego pod panowaniem Teamu Rocket. Nie da się wiecznie… — zamilkł na chwilę, jakby chciał znaleźć odpowiednie słowo, choć raczej dobrze wiedział, że żadnym innym nie opisze tego tak perfekcyjnie, więc w końcu dodał: — ...uciekać.
Zastanowiłam się chwilę.
— Zawsze można was pokonać.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, jakbym powiedziała coś nierealnego.
— Nie jesteśmy źli — zamruczał, kompletnie zmieniając swój ton. — Nie, jak się do nas dołącza. Nie zabralibyśmy ci Pokemonów. Nie zrobilibyśmy nic złego.
Serce podskoczyło mi do gardła i przez moment poczułam, jakbym miała zaraz stracić tlen i panowanie nad własnym ciałem.
— O czym ty mówisz? — spytałam przerażona niemal się przy tym jąkając i odsunęłam się od niego momentalnie, mimo silnego przyciągania przenikliwej tęczówki.
— Dołącz do nas — zaproponował, a wypowiedzenie tego na głos jeszcze mocniej spotęgowało mój strach. — Twoi liderzy w przeciwieństwie do naszej organizacji nie pomogą ci znaleźć rodziny.
Mama, tata, Nero… Czy ja przypadkiem nie zapomniałam z jakiego powodu wyruszyłam z Falknerem i Morty’m w podróż? Przecież od początku chodziło o rodzinę, a nie o pokonanie Rocketsów. Przecież ja… nie mogłam się z nimi równać. Przerażające, że do tej pory nie brałam tej opcji pod uwagę.
Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka chwil.
— Przykro mi — wykrztusiłam z siebie w końcu, po długiej walce z własną świadomością. — Nie ma takiej możliwości. Nie po tym, co zrobiliście nam i naszym Pokemonom. Znajdę Nero na własną rękę — zakomunikowałam i zaraz potem zakryłam dłońmi usta, bo oczywiście imię brata MUSIAŁO mi się wymsknąć przed obliczem nieprzewidywalnego wroga.
Co ja zrobiłam...
Kavdil uśmiechnął się kącikiem ust, a następnie wstał, rzucił peta na ziemię i rozdeptał go (jak moje szanse na dowiedzenie się czegokolwiek więcej). Następnie nachylił się nade mną i zupełnie ignorując mój przyspieszony puls, pogłaskał mnie kciukiem po policzku.
— Gdybyś się jednak namyśliła... — zabrał rękę po kilku sekundach świdrowania wzrokiem moich tęczówek — ...znajdź mnie.

Rockets zniknął chwilę potem. Dotrzymał słowa, nie zaatakował mnie. I żaden inny członek wrogiego Teamu nie pojawił się na drodze do Violet.
Przez kolejne minuty przeżywałam całą tę rozmowę i próbowałam wyciągnąć z niej najwięcej jak się dało, kompletnie ignorując idiotyczną propozycję Kavdila.
Okej, przestali nas śledzić. To znaczy, że planują coś innego. Tym bardziej jeśli, jak to stwierdził Kav, ,,sami mamy do nich przyjść”.
Szybko dotarłam na uliczkę prowadzącą do sali. Miałam nadzieję, że nie minęło dużo czasu od mojego nagłego wyjścia i że liderzy jeszcze nie śpią. I że uwierzą mi, że spotkałam Rocketsa przypadkiem.
W pewnym momencie przystanęłam.
Jest takie uczucie, które pojawia się nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd - ściska kurczowo gdzieś w okolicach żołądka, a następnie prędkim impulsem przemieszcza się w stronę mózgu jasno przy tym oświadczając: ,,Ktoś na ciebie patrzy.”
Wydaje mi się, że zatrzymałam się właśnie dlatego, że ów uczucie nie chciało wyjść z mojej głowy, atakowało mnie i nie pozwalało ruszyć przed siebie.
Rozejrzałam się bacznie wokół i gdy w końcu spojrzałam ku górze, dostrzegłam otuloną mrokiem nocy sylwetkę Morty’ego, siedzącego na dachu sali wraz ze swoim Gengarem.
Moje serce zagalopowało, a nagłe poczucie winy potęgowało narastającą w gardle gulę. Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że rozmawiałam z Kavdilem, bo w tym momencie zabrzmiałoby to tak, jakbym wyszła do lasu specjalnie po to... Jakbym była jakimś szpiegiem wrogiej organizacji. Musiałam wymyślić coś innego. Po serii głębokich oddechów, gdy już wykombinowałam co powiem, i gdy otwierałam usta z próbą wydobycia z siebie jakiejkolwiek głoski, Morty pokręcił głową.
— Tylko winni się tłumaczą — oświadczył z mocą, a następnie wstał, odwrócił się na pięcie i zniknął pochłonięty przez noc.

~ * ~

Przyodziany w ciemny płaszcz mężczyzna, sięgnął do tylnej kieszeni spodni po bezprzewodowe walkie-talkie. Stanął przy jednym z najgrubszych pni drzew, kątem oka obserwując Kiełkującą Wieżę. Następnie zakodował transmisję, ustawiając jej sygnał na absolutnie prywatny. Dobrze wiedział, że rebelianci (a raczej ich ledwo dychająca garstka) mogą posiadać swój własny pogłos ukradziony głupszemu z Rocketsów.
— Wszystkie cztery cele pozostają na razie w Violet, odbiór — odezwał się niskim, gardłowym tonem, nie otwierając przy tym zanadto ust, jak to miał w zwyczaju.
— Świetna wiadomość, Kav! — Żeński, zdecydowanie sztucznie podekscytowany głos zapiszczał po drugiej stronie mikrofonu. — Coś więcej?
— Dziewczyna odmówiła propozycji — odrzekł mężczyzna beznamiętnie, a głębokie westchnienie, które wydał z siebie chwilę potem, przeświadczyło o delikatnym rozczarowaniu. Nie wiedział dlaczego, ale z niechęcią reagował na myśl, iż będzie musiał przystąpić do planu B. Dawno nie czuł czegoś takiego, ale był skłonny przyznać sam przed sobą, że na pewien sposób żal mu było tej dziewczyny.
— To było do przewidzenia — oświadczyła kobieta w słuchawce, po czym zachichotała cicho, choć Kavdil uznał, że zabrzmiało to bardziej jak skrzekot jakiegoś ptaka. — Ale zmieni zdanie — dodała zaraz potem i odchrząknęła znacząco.
— Wiem.
— Coś więcej?
Kavdil zawahał się.
— Ich następnym celem prawdopodobnie będzie Ecruteak — powiedział ostrożnie, jakby kobieta miała rozliczać go z każdego źle wypowiedzianego słowa. Nie żeby się jej bał, skądże. Po prostu ostatnimi czasy kręcił w swoich zeznaniach tak bardzo, że już nie do końca wiedział, kiedy przestał odróżniać prawdę od kłamstwa.
— Wybornie. — Był pewien, że w jej myślach pojawiła się właśnie chęć na schwytanie Mortiela Matsavela w jego własnym, domowym środowisku. Akurat w mniemaniu Kavdila ,,blond-pedał” mógłby zostać nawet i zabity. — Wracaj do bazy.
— Przyjąłem — burknął i odłączył się, nim zdążył dodać: — Bez odbioru.

5 komentarzy:

  1. Co.
    Hańba Ci. Jak możesz jojczyć, kiedy napisałaś coś tak super? Ja tu z przejęciem i podziwem czytam ten bujny, piękny opis z przeszłości Falknera, no i cała resztę, ale to tragic backstory takie smutne, a teraz przeczytałam Twój dodatek pod opkiem i myslę sobie takie "wut?!". Kobieto pisząca, morda, bo piszesz super i weź się tu nie wyzywaj, bo nie masz powodu. Oczywiście chęć szlifowania swojego warsztatu popieram i za to bardzo podziwiam, ale ogarnij się z tą samokrytyką, bo czkawki dostaniesz.
    Kav. Co. Już wystarczy, że jest Fal. I dlaczego Daisy tworzy sobie ksywki dla antagonistów? A Giov kiedy wejdzie na scenę? xD
    No ale cóż... Lepszy Kav w garści niż Morty na dachu.
    ...
    ...
    *slow clap*
    Hehe...
    OK, komentarz krótszy, bo mam na kolanie Sevena (czytaj: telefon ze świeżą rozmową z moim dziubasem czeka <3). I ciesze się, że miałam szybko okazję znowu przeczytać coś Twojego ^o^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kiedyś nie zaczkam się na śmierć od mojej samokrytyki eh :/
      Pozdrów Sevena, lololol!
      A Giov? Jezu, za jakiś czas będzie (takjakmasainnychpostacijezujeszczetyledonapisaniazabijmnie)

      Usuń
  2. Oooołkej.
    Awww, to urocza historia. <3
    AWWWWWWWW.
    Miasto nie aww. :<
    ",,Byliśmy tu. Team Rocket.”" - to ja sobie umrę.
    Cóż, każdy ma słabość do jakichś Pokemonów. Ja kocham jakieś 90% PokeMałp.
    Yass, historia życia Falknera.
    Aaajć.
    Co za kur- Ok, to się dopiero zaczęło. No ale ajć. D:
    Ajć, biedny Falkner. D:
    Yeah, lubiłam Gavse'a od początku.
    CO ZA KURW@. A ŻEBY TOBIE GŁUPIA P!NDO KTOŚ RĘKĘ POŁAMAŁ I RZUCIŁ TOBĄ O ZIEMIĘ. (Gavse, pożycz ten swój hummer!)
    YEAH, GAVSE.
    Aww. Ale znowu :<
    ... parabole tańczą... (Sorki, wspominasz o sinusoidzie, a ja myślę o paraboli ._.)
    Dziwną masz rodzinę, Fal. Wyrazy współczucia.
    "BEERling" wygrał życie.
    Guess who's back, back again...
    Kavdil, Ty... ;) Lubię typa.
    DAISY TY GŁUPIA- XD No ja nie mogę. XD
    "i rozdeptał go (jak moje szanse na dowiedzenie się czegokolwiek więcej)" - right in kokoro.
    Wait, c z t e r y cele?
    "blond-pedał". Pożyczę to sobie. :V
    Wiesz, mogłabym zacząć Cię dręczyć, byś pisała szybciej, ale to by zakrawało o hipokryzję tak trochę. XD
    Skąd ja znam ten problem z charakterami bohaterów. ;-; U Ciebie właśnie widać, u mnie jest w tym z lekka problem. >_>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Whatever czy sinusoidy czy parabole, matematyka 4ever uwu
      Tak, Daisy jest głupia, ale o tym wiemy. MIMO WSZYSTKO nadal będę się starała nie robić z niej cizi lecącej na wszystko (choć póki co tak jest, nie wiem, ja w jej sytuacji chyba bym się podobnie zachowywała XDDD).
      I tak, cztery cele, ktoś to w końcu wyhaczył, boże xD To nie błąd, zobczysz 8)
      A! I mój chłopak również skisł z BEERlinga XD

      Dziękuję za poprawienie humoru tym komentem, awawaw, najlepiej tak na koniec dnia przed świętami, buziaki i dziękuję raz jeszcze ♥

      Usuń
    2. Polecam się. XD
      Och, ależ nie uważałam, by był to błąd. Tylko takie:
      Cztery >:] > :] >:] > :] *chyba nie czytałaś HS, więc podpowiem: to ruszanie brwiami*
      //btw, bo naprawdę jestem tego ciekawa: wiesz, że odpisałam Ci na te komentarze u siebie, no nie? XD Wzbacy za pytanie XD//

      Usuń